Naukowcy z całego świata alarmują: pszczoły giną w zastraszającym tempie i należy zrobić wszystko, by temu zapobiec. W niewielkiej wiosce na południu Małopolski 82-letni pszczelarz od kilku lat stara się ratować swoją pasiekę. Przeciwko sobie ma grupę sąsiadów, którzy nie życzą sobie obecności tych pożytecznych owadów. Reportaż magazynu "Uwaga!" TVN.
Mężczyzna jest mistrzem pszczelarskim z 65-letnim doświadczeniem. 30 czerwca tego roku sąd okręgowy w Krakowie nakazał, by liczącą 29 uli pasiekę zmniejszył do zaledwie sześciu sztuk.
Przeszkadzają letnikom
Problemy Mieczysława Jamroza zaczęły się osiem lat temu, kiedy - w związku z budową zapory i zbiornika wodnego w Świnnej Porębie, koło Wadowic - został wysiedlony i przeniósł swoje ule na rodzinne działki w oddalonej o kilka kilometrów Jaszczurowej. Zaprotestowali sąsiedzi.
- Mściwość. Złośliwość. Chcą pokazać, że wieśniak nie ma nic do gadania. W związku z tym, że oni tu przyjeżdżają na niedziele, ja mam zagazować pszczoły? To jest nienormalne – nie kryje emocji pan Mieczysław, który przekonuje, że wyrok sądu skazuje jego pszczoły na śmierć.
Jego sąsiedzi to w dużej części weekendowi mieszkańcy. W sądzie tłumaczyli, że wlatujące do domów i ogrodów pszczoły zatruwają im życie, a część z nich jest uczulona na jad pszczeli. Przez osiem lat procesu nie było jednak ani jednej sytuacji, która zakończyłaby się ingerencją lekarską. - Przyjechałem na wieś, byłem szczęśliwy, zadowolony. Ale nie chciałem mieszkać w pobliżu fabryki miodu! W promieniu trzech kilometrów jest około 300 uli. Ta pasieka przelała czarę goryczy. Jest tego za dużo – mówi jeden z mieszkańców Jaszczurowej. A sąsiadka Mieczysława Jamroza dodaje: - Gdybym była sądem, to bym mu wymierzyła taką karę, że by się nie pozbierał. To jest teren rekreacyjno-budowlany, a nie rolny - podkreśla kobieta.
Tylko sześć uli
Polskie prawo nie reguluje kwestii związanych z hodowlą pszczół. Hodowcy opierają się na kodeksie dobrych praktyk, który zaleca, by ule oddalone były o 10 metrów od dróg i zabudowań gospodarczych. Jak sprawdziliśmy, najbliższej położony dom znajduje się w odległości 69 metrów od pasieki pana Mieczysława. Kolejne są oddalone o prawie 170 metrów.
Po siedmiu latach procesu Sąd Rejonowy w Wadowicach oddalił w całości pozew przeciwko panu Mieczysławowi. Przykrą niespodziankę sprawił jednak wyrok sądu drugiej instancji: wyloty pszczół zostały potraktowane jako szkodliwa ingerencja w nieruchomości sąsiadów. Sąd nakazał zmniejszenie liczby uli w pasiece do sześciu sztuk.
- Wyrok jest dla mnie niezrozumiały - komentuje wiceprezes Związku Pszczelarzy w Krakowie, Przemysław Szeliga. I uzasadnia: - Jeżeli możemy legalnie trzymać pszczoły w Krakowie, a nie możemy w małej miejscowości Jaszczurowa, to gdzie będziemy te pszczoły trzymać?
W Sejmie, w pobliżu przystanku
Od dłuższego czasu naukowcy zwracają uwagę na problem ginących pszczół i to, jak wiele zawdzięczają im ludzie. Pasieki zaczęły się pojawiać nawet w centrach dużych miast. Jedna z nich znajduje się pod budynkiem Sejmu. Udało nam się też znaleźć pasiekę, która od wielu lat, bez przeszkód, istnieje w samym sercu Krakowa, w pobliżu przystanków komunikacji miejskiej.
- W pierwszym roku ludzie byli zszokowani, odgrażali się, napisali list protestacyjny żeby mnie wyrzucić – opowiada pszczelarz, Józef Juszczyński. Od tamtego czasu minęły 33 lata. Pszczoły zostały. - Ja nikomu nie przeszkadzam i nikt mnie nie przeszkadza. A pszczoły? One ludźmi nie są zainteresowane – mówi pan Józef.
Skarga kasacyjna
- Nigdy nie byłem pod budką z piwem, w pobliżu restauracji, nigdy na wczasach nie byłem. Bo zawsze w lecie były pszczoły. Bo to sezon. Mam nadzieję, że ktoś to usłyszy - apeluje Mieczysław Jamróz.
Po ostatnim wyroku sądu jedynym ratunkiem dla jego pszczół jest skarga kasacyjna. W tej sprawie mogą ją złożyć jedynie prokurator generalny lub Rzecznik Praw Obywatelskich. By zainteresować właściwe organy, pan Mieczysław czeka jeszcze na pisemne uzasadnienie wyroku sądu.
Autor: db//gry / Źródło: UWAGA! TVN
Źródło zdjęcia głównego: UWAGA! TVN