"Rzeczpospolita" z oświadczenia nt. swojego artykułu o trotylu odnalezionym na wraku TU-154M, usunęła zwrot "pomyliliśmy się pisząc dziś o trotylu i nitroglicerynie". Cały tekst pojawił się wieczorem na ich stronie w zmienionej formie.
W pierwszej wersji oświadczenia umieszczonego we wtorkowe popołudnie mogliśmy przeczytać: "Prokuratura wojskowa zapewnia, że nie wykryła na wraku rządowego Tupolewa w Smoleńsku śladów trotylu i nitrogliceryny. Nie może jednak wykluczyć obecności materiałów wybuchowych na pokładzie z uwagi na obecność wysokoenergetycznych zjonizowanych składników".
A dalej pisano: "Analogiczne do tych, które występują w materiałach wysokoenergetycznych, w tym materiałach wybuchowych. Pomyliliśmy się pisząc dziś o trotylu i nitroglicerynie. To mogły być te składniki, ale nie musiały. Aby ostatecznie przekonać się, czy to materiały wybuchowe, okazuje się, że potrzeba aż pół roku badań laboratoryjnych. Dopiero wtedy, czyli ponad trzy lata po katastrofie, mamy dowiedzieć się, czy doszło do eksplozji, czy nie". Po kilku godzinach redakcja "Rzeczpospolitej" zmieniła treść artykułu, usuwając fragment, w którym przyznała się do błędu.
Brakujący fragment
W aktualnej wersji gazeta cytuje wypowiedź rzecznika Prokuratury Generalnej Mateusza Martyniuk, który powiedział, że próbki, które wykazały obecność cząstek wysokoenergetycznych "zostaną dopiero do Polski sprowadzone w ramach pomocy prawnej". Następnie "Rz" podkreśla, że prokuratura wojskowa zapewnia, że nie wykryła na wraku rządowego tupolewa w Smoleńsku śladów trotylu i nitrogliceryny, ale "nie może jednak wykluczyć obecności materiałów wybuchowych na pokładzie z uwagi na obecność zjonizowanych składników. Analogicznych do tych, które występują w materiałach wysokoenergetycznych, w tym materiałach wybuchowych. Nie można jednoznacznie stwierdzić obecności trotylu i nitrogliceryny" - czytamy dalej.
Po tym fragmencie, z tekstu usunięto zwrot "pomyliliśmy się". Już bez niego, redakcja umieściła ciąg dalszy poprzedniego artykułu. "To mogły być te składniki, ale nie musiały. Okazuje się, że aby ostatecznie przekonać się, czy obecne były tam materiały wybuchowe, potrzeba aż pół roku badań laboratoryjnych. Dopiero wtedy, czyli ponad trzy lata po katastrofie, mamy dowiedzieć się, czy doszło do eksplozji, czy nie" - czytamy.
Jako autorzy obydwu tekstów została podana "Redakcja Rzeczpospolitej".
Autor nie wycofuje się
Cezary Gmyz, autor artykułu o trotylu opublikowany we wtorkowej "Rz" później oświadczył na Twitterze: "Z niczego się nie wycofuję. Moi informatrzy to ludzie o najwyższej wiarygodności. Żródła od siebie niezależne. I zawsze będe ich chronił".
Z kolei w wywiadzie z portalem niezalezna.pl powiedział, że to po rozmowie z nim redakcja "Rzeczpospolitej" usunęła ze swego oświadczenia słowa "pomyliliśmy się".
"Uważam to za satysfakcjonujące. Myślę, że zebrany przez mnie materiał pokazuje, że wysoce prawdopodobne jest, iż wykryte substancje to trotyl i nitrogliceryna. Wbrew temu, co twierdzi prokuratura, użyte przez nią urządzenie nie służy bowiem do wykrywania pestycydów czy kosmetyków, lecz materiałów wybuchowych" - ocenił.
Autor: nsz//mat / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: rp.pl