Wady genetyczne dzieci poczętych metodą in vitro wynikają z choroby, jaką jest niepłodność, a nie z metody zapłodnienia, czyli in vitro - powiedziała w TVN24 Anna Krawczak ze stowarzyszenia na rzecz leczenia niepłodności "Nasz bocian". Odniosła się w ten sposób do słów ks. Franciszka Longchampsa de Bérier, który powiedział, że w przypadku dzieci poczętych in vitro ryzyko wystąpienia wad genetycznych jest o 30 proc. większe niż w przypadku dzieci poczętych metodą naturalną.
Krawczak przywołała stanowisko Europejskiego Towarzystwa Rozrodu Człowieka i Embriologii odnośnie wad genetycznych.
- Stwierdza się w nim, że wszystkie dzieci urodzone in vivo, cała populacja ma ryzyko wad na poziomie trzech procent, dzieci poczęte metodą in vitro mają to ryzyko na poziomie czterech procent. Czyli na 100 dzieci urodzonych in vivo rodziców płodnych i zdrowych, trójka dzieci będzie chora. W przypadku in vitro czwórka dzieci będzie chora - powiedziała Krawczak.
- Bijemy się więc o jedno dziecko - dodała.
Podkreśliła jednocześnie, że każdy z nas jest nosicielem trzech, czterech mutacji.
- Nie ma czegoś takiego, że jedynie dzieci osób niepłodnych są zagrożone, a dzieci osób płodnych nie są zagrożone - powiedziała Krawczak.
- Nikt nie podważa tego, że populacja dzieci osób niepłodnych ma zwięszone ryzyko, właśnie o nim powiedziałam, wynika ono z choroby, jaką jest niepłodność, a nie z metody (zapłodnienia - red.) - dodała.
"Powrót do poetyki eugenicznej"
W jej opinii, krytykując in vitro, należy wziąć pod uwagę, że z jednej strony mamy bezdzietne pary, zagrożone depresją i rozstaniami, a z drugiej strony mamy 97 zdrowych dzieci versus 96 dzieci zdrowych.
- Co wybrać? Dla nas odpowiedź jest jasna, to bezdzietność jest zagrożeniem, a nie to, że o jedno dziecko wzrasta zagrożenie (chorobami genetycznymi - red.) - powiedziała Krawczak.
Jej zdaniem, słowa ks. prof. Franciszka Longchamps de Berier, że dzieci poczęte metodą in vitro można rozpoznać po "dodatkowej bruździe" na twarzy, to powrót do poetyki eugenicznej.
- Czego nie obserwowaliśmy do tej pory w polskiej debacie - zaznaczyła, przypominając jednocześnie, że uczestnikami takiej debaty są także dzieci poczęte dzięki in vitro, które są już nastolatkami bądź osobami dorosłymi.
- Otrzymujemy wiele listów od zaniepokojanych rodziców, którzy obawiają się efektu, że dzieci będą żartować kto jest "in vitro, a kto nie" - przyznała.
"To nie my powinniśmy się wstydzić"
Krawczak pytana, czy to prawda, co mówi ks. Longchamps de Berier, że "są tacy lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą już, że zostało poczęte z in vitro, bo ma dodatkową bruzdę", odpowiedziała, że nie zna takich lekarzy.
- Pierwsze słyszę, i gdyby tak się działo, że pierwszą rzeczą, o jaką pyta lekarz pediatra, było to w jaki sposób ktoś począł swoje dziecko, to byłoby to skandaliczne - oceniła.
Podkreśliła, że rodzice dzieci poczętych za pomocą in vitro nie mają się czego wstydzić i w reakcji na takie słowa, jak te, które wypowiedział ks. Longchamps de Berier, nie powinni - w obawie o dzieci - ukrywać, że są poczęte metodą pozaustrojową.
- To nie jest właściwa droga, my nie mamy się czego wstydzić, my powołaliśmy nasze dzieci z miłości i dzięki miłości. I to nie my powinniśmy się wtydzić, tylko ks. Longchamps de Berier - stwierdziała Krawczak.
Autor: MAC/tr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24