To największy rozpracowany system prania brudnych pieniędzy w Europie Wschodniej. Endy Gęsina-Torres ("Superwizjer" TVN) i Wojciech Cieśla ("Newsweek") w ramach międzynarodowego śledztwa dotarli do dokumentów, z których wynika, że do polskiego systemu finansowego wpłynęło prawie 10 milionów pochodzących z Rosji brudnych dolarów.
Jest wiele sposobów na wypranie brudnych pieniędzy, ale ten był wyjątkowy. Wszystko zaczynało się od tego, że dwie firmy zarejestrowane w Wielkiej Brytanii udzielały sobie fikcyjnej, istniejącej tylko na papierze, pożyczki na olbrzymie kwoty. Jej gwarantem była firma z Rosji oraz - co najważniejsze - obywatel Mołdawii.
Wprowadzić pieniądze do unijnego obiegu
Następny etap to sądowy spór o zwrot fikcyjnej pożyczki. Gwarantem był obywatel Mołdawii, więc właśnie do tego kraju przenoszono proces. Tam przekupieni sędziowie nakazywali rosyjskim firmom gwarantom zwrot pieniędzy przedsiębiorstwu z Wielkiej Brytanii.
Zasądzone kwoty trafiały z Mołdawii na Łotwę, gdzie swoje konta miały rzekomo poszkodowane brytyjskie firmy. Tak właśnie pieniądze z oficjalnym sądowym stemplem dostawały się do systemu Unii Europejskiej i reszty świata.
W ciągu czterech lat przestępcy wyprali w ten sposób 20 miliardów dolarów. Tzw. rosyjska pralnia była narzędziem, dzięki któremu przestępcy mogli legalizować pieniądze pochodzące z łapówek, przemytu narkotyków, handlu ludźmi lub bronią.
Polskie tropy
Większość firm, do których trafiały pieniądze wyprane dzięki decyzjom sądu w Mołdawii zarejestrowane były w Wielkiej Brytanii, ale także na Cyprze czy w Nowej Zelandii. Spółki z tej międzynarodowej sieci "firm krzaków" przelewały pieniądze dalej, do prawdziwych firm z całego świata, również z Polski.
Polska firma, która otrzymała największe przelewy - na kwotę ponad trzech milionów dolarów - zajmuje się transportem towarów na rynki wschodnie i ma siedzibę w zwykłym bloku na warszawskim Służewcu. Mimo że jej obroty sięgają rocznie kilkudziesięciu milionów złotych, nie ma żadnego szyldu ani nawet tabliczki z nazwą na drzwiach. Właściciele to rosyjskie małżeństwo z polskim obywatelstwem. Nie chcą rozmawiać z reporterem "Superwizjera".
Na konta kilkudziesięciu polskich firm wpłynęło ponad sto przelewów z fikcyjnych spółek założonych tylko po to, żeby wprowadzić do legalnego obiegu miliardy dolarów. Wiele z nich zajmuje się hurtową sprzedażą owoców i warzyw do Rosji. Pytania "Superwizjera" okazują się dla właścicieli kłopotliwe.
Polskie tropy międzynarodowej operacji prania brudnych pieniędzy mają charakter nie tylko biznesowy, ale również polityczny. Przelew o wysokości 21 tys. euro z fikcyjnej spółki zarejestrowanej na Cyprze otrzymał prorosyjski think tank założony przez Mateusza P., przewodniczącego prokremlowskiej partii Zmiana, kiedyś posła i rzecznika Samoobrony. Od roku przebywa on w areszcie pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji.
Prezes think tanku Marcin D. nie chciał się spotkać z dziennikarzami "Superwizjera". W rozmowie telefonicznej podkreśla, że organizacja nie udziela informacji na temat swoich finansów. Zapewnia przy tym, że wszystkie operacje są legalne i podlegają kontroli urzędu skarbowego. Mówi, że organizacja nie świadczy płatnych usług konsultingowych. Były skarbnik potwierdza jednak, że taki transfer trafił na konto organizacji, a pieniądze szybko poszły dalej.
- Z powodu tego przelewu następnego dnia rano złożyłem pisemnie rezygnację - mówi o przelewie z tytułem "consulting services". - Nie wiem, o co może chodzić. Zdziwiłem się, skąd się wzięła taka suma na koncie stowarzyszenia. Wcześniej takich sum nie było - tłumaczy.
- Pamiętam, że ten przelew został w szybkim tempie przekierowany, mniej więcej w tej samej wysokości. To były zagraniczne transfery - opowiada. Jak relacjonuje, Marcin D. powiedział, że to pieniądze na konferencję. - Dla mnie to brzydko zapachniało. Pośredniczyliśmy tak naprawdę w jakiejś międzynarodowej operacji. No to powiedziałem, że w takim razie dziękuję. On (Marcin D. - red.) się wtedy na mnie mocno obruszył, że to musi pójść jak najszybciej. Na szczęście się wtedy nie ugiąłem, nie podpisałem tego przelewu - dodaje.
Mołdawski początek
Historia globalnej pralni brudnych pieniędzy rozpoczęła się w Mołdawii, najbiedniejszym kraju Europy. To w tamtejszym banku konta miały firmy słupy, które przelewały pieniądze niewiadomego pochodzenia m.in. do Polski. Na trop tego kryminalnego systemu wpadł w 2012 r. wraz ze swym zespołem dziennikarzy śledczych Ion Preasca z organizacji RISE Moldova. Przekazał zdobyte informacje do Organized Crime and Corruption Reporting Project (OCCRP), jednej z najbardziej prestiżowych organizacji dziennikarstwa śledczego na świecie.
W trakcie międzynarodowego śledztwa przeprowadzonego wspólnie z OCCRP dziennikarze przeanalizowali dziesiątki tysięcy dokumentów dotyczących transakcji mołdawskiego i łotewskiego banku, w sumie ponad 75 tys. transferów. Zbadali także tysiące powiązań właścicielskich i innych dokumentów rzucających światło na przestępczą działalność. Było to możliwe dzięki współpracy ponad 100 dziennikarzy z kilkudziesięciu krajów.
Z dokumentów wyłania się obraz światowego, w tym polskiego systemu finansowego, spenetrowanego przez rosyjskie brudne pieniądze. U samego źródła tej gigantycznej operacji jest 21 rosyjskich banków. W radzie nadzorczej jednego z nich zasiadał Igor Putin, kuzyn prezydenta Rosji. Właśnie stąd brudne pieniądze ruszały w świat.
- Nie mają bardzo bliskich stosunków z rosyjskim prezydentem, ale czasem się spotykają - twierdzi Roman Anin, dziennikarz śledczy z pisma "Nowaja Gazieta" - Igor Putin nie jest biznesmenem, o którym powiedziałbym, że sprzyja mu szczęście. Zasiadał w radach nadzorczych trzech banków i wszystkie trzy zostały zamknięte za pranie brudnych pieniędzy - dodaje.
Rola Polski
Globalna pralnia to wielofunkcyjne narzędzie, które przestępcy mogli stosować w zależności od charakteru kryminalnej działalności. W Mołdawii wykorzystali wymiar sprawiedliwości, Polska posłużyła natomiast skorumpowanym celnikom, głównie rosyjskim, do prania łapówek, które dostawali od rosyjskich importerów polskich towarów.
- Rosyjski system celny jest całkowicie skorumpowany - tłumaczy Roman Anin. - Jeśli jakiś przedsiębiorca, firma z Rosji, chce normalnie importować towary z Europy, utknie na niekończących się procedurach biurokratycznych. Jeśli taki przedsiębiorca nie skorzysta z usług pośredników, to rosyjska służba celna nie przepuści towaru przez granicę - opisuje.
W polskim systemie finansowym rozpłynęło się prawie 10 milionów pochodzących z Rosji brudnych dolarów.
Rosyjscy importerzy przekazywali gotówkę ze sprzedaży towaru na rosyjskim rynku firmie pośredniczącej. Część pieniędzy trafiała w gotówce do kieszeni celników jako łapówki, reszta była przekazywana właścicielom firm słupów, które ostatecznie płaciły transferem polskim eksporterom za towar. W ten sposób celnicy oraz firma słup zostawali z czystą gotówką, a brudne pieniądze, które leżały na koncie w mołdawskim albo łotewskim banku, trafiały na polskie konta.
Wątek brytyjski
W Wielkiej Brytanii schemat rosyjskiej pralni służył jeszcze innym celom. - Ustaliliśmy, że ponad 700 milionów dolarów pochodzących z Rosji brudnych pieniędzy zostało wypranych poprzez brytyjskie banki oraz filie zagranicznych banków w Londynie - mówi Luke Harding, dziennikarz "Guardiana", wieloletni korespondent w Moskwie. - Odkryliśmy też, na co zostały wydane te pieniądze. Część po prostu ukradziono, transferując je do rajów podatkowych, część wydano na diamenty, futra, żyrandole do moskiewskich apartamentów, trasy koncertowe zespołów rockowych w Moskwie i Petersburgu oraz na edukację rosyjskich dzieci uczących się w brytyjskich prywatnych szkołach - wylicza.
"System po prostu nie działa"
Skala globalnej pralni jest wstrząsająca. Rosyjskie brudne pieniądze poprzez mołdawski i łotewski bank trafiły do ponad 5 tys. firm na całym świecie, na konta w ponad 700 bankach w 96 krajach, w tym w Polsce.
- Rozmawiałem z bankierami ze Szwajcarii, Estonii, Łotwy i z innych krajów - mówi Roman Anin. - Wszyscy oni mówią, że jeżeli chodzi o łotewski bank, z którego szły przelewy na cały świat, to wszystkim powinna zapalić się czerwona lampka, bo ten bank był wcześniej prześwietlany w sprawie prania pieniędzy meksykańskiego kartelu z Sinaloa albo handlarzy bronią. Wszyscy wiedzieli, że ten bank był wcześniej oskarżany o pranie brudnych pieniędzy - dodaje.
Polskie banki zasłaniają się tajemnicą bankową i zapewniają, że walczą z praniem brudnych pieniędzy. Generalny Inspektorat Informacji Finansowej nie znalazł czasu na rozmowę z dziennikarzami "Superwizjera".
- Powstrzymanie procederu prania pieniędzy nie leży w interesie banków, bo na tym zarabiają - uważa Drew Sullivan, szef OCCRP. - 20 miliardów dolarów przeszło przez banki, które pobrały od tego prowizję. Te pieniądze leżą na ich kontach, obracają nimi - przekonuje. - Można z tego wyciągnąć wniosek, że zachodni system finansowy jest bezbronny wobec rosyjskich brudnych pieniędzy - ocenia Luke Harding. - Powinny istnieć zabezpieczenia, ludzie zajmujący się nadzorem, którzy przeszli szkolenia w zakresie wykrywania tego procederu. I co? 20 miliardów dolarów i nikt tego nie wykrył. System po prostu nie działa - mówi.
Autor: kg//rzw / Źródło: Superwizjer