- Nie przyjmuję tych przeprosin one nie były szczere tylko jakby wymuszone - oburzała się antenie TVN24 na Aleksandra Szczygłę Janina Makowska, matka jednego z podejrzanych w sprawie Nangar Khel żołnierzy. Wcześniej przeprosiny odrzuciła żona innego z nich. - Aleksander Szczygło nie przeprosił żołnierzy za nazwanie ich durniami - tłumaczyła w RMF FM Barbara Ligocka-Staszczyk.
- Nie przypuszczam, żeby on (Aleksander Szczyglo - red.) zmienił zdanie, jeśli on już wcześniej wypowiadał się źle o żołnierzach - mówiła o przeprosinach byłego ministra Janina Makowska.
Nieprzekonana jest też Ligocka-Staszczyk: - Szczygło pokazał swoje prawdziwe oblicze i stosunek do tej sprawy. A przeprosił nie za swoją wypowiedź, tylko za jej wyemitowanie. (ZOBACZ KONFERENCJĘ SZCZYGŁY). Były szef MON określił żołnierzy oskarżonych o ostrzał afgańskiej wioski "bandą durniów, która strzelała do cywilów". (ZOBACZ WYPOWIEDŹ BYŁEGO MINISTRA)
Wszyscy zostają w areszcie
Kobiety liczyły, że żołnierze wyjdą z aresztu. Jednak we wtorek sąd wojskowy przedłużył areszt dla całej siódemki oskarżonych. (ZOBACZ WYROK)
- Była ogromna nadzieja na to, że mąż wyjdzie. Załamałam się, dlatego że myślałam, że sprawiedliwość istnieje - stwierdziła. Zapewniła, że wbrew obawom sądu żaden z oskarżonych nie uciekłby za granicę. - Wszyscy żołnierze są honorowi. Na pewno stawiliby się na każde wezwanie i chcieliby wyjaśnić jak najszybciej tę sprawę - przekonywała Barbara Ligocka-Staszczyk.
Dla Janiny Makowskiej decyzja sądu wojskowego jest równie niezrozumiała: - Przecież syn to nie jest głupi człowiek. Najgorsze jest to, że syn do tej pory nie miał badań lekarskich jakie powinien mieć po powrocie z takiej misji - mówiła zrozpaczona matka żołnierza.
"Są zdziwieni, że ich karają za wykonanie rozkazu"
Z kolei Barbara Ligocka-Staszczyk pytana, czy rozmawiała z mężem o wydarzeniach w Afganistanie, odparła, że tylko raz, bo "sprawa była zbyt bolesna". Według niej żołnierze "dostali rozkaz i są zdziwieniu, że po wykonaniu rozkazu są za niego ukarani".
- Rozkaz wydał dowódca polski przez dowództwo amerykańskie - twierdzi Ligocka-Staszczyk. Przekonuje, że Polacy dostali rozkaz, żeby ostrzelać wioskę, pojechali, ostrzelali ją, dopiero później się okazało, że tam byli cywile.
Pytana, czy rzeczywiście żołnierze usłyszeli od swojego dowódcy słowa: "Niech gniew boży spadnie na tę wioskę", Ligocka-Staszczyk stwierdziła: - Wszystkich sześciu żołnierzy twierdzi, że tak. (ZOBACZ "SUPERWIZJER", KTÓRY DOTARŁ DO ZEZNEŃ ŻOŁNIERZY)
Zwiódł sprzęt?
Ponadto, jak twierdzi, zawiódł moździerz. - Oni zgłaszali wcześniej wiele razy, że sprzęt zawodzi. Że celowniki są w jedną stronę nastawione, a w drugą stronę lecą pociski. Można stwierdzić, że gdyby sprzęt był sprawny, gdyby wszystko było w porządku, to może nie byłby ofiar w ludziach, nad którymi ubolewamy - dodała. (EKSPERCI WOJSKOWI O TRAGEDII)
Sprawa polityczna?
Jej zdaniem zostali potraktowani niesprawiedliwie. - Mam żal o to, jak Polska potraktowała żołnierza, który jechał w dobrych zamiarach na misję, a okazało się, że jest ukarany za to, co robi i to robi najlepiej - uważa Ligocka-Staszczyk. Pytana, czy komuś zależy na podgrzewaniu całej tej sprawy, odparła: - Gdyby nikomu nie zależało, żeby tak się stało, to sytuacja z zatrzymaniem wyglądałaby zupełnie inaczej, podobnie z doprowadzeniem chłopców na sprawę. Uważam, że to jest sprawa bardzo polityczna - stwierdziła.
Nie zaprzeczyła, gdy dziennikarz zapytał: "Czy to znaczy, że PiS walczy z Platformą i komuś zależy na tym, żeby ci żołnierze dalej siedzieli i ciążyły na nich takie poważne zarzuty". - Myślę, że jest taka ewentualność - stwierdziła.
Źródło: RMF FM, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24