Za swoją 35-kilometrową, szaleńczą ucieczkę przed radiowozami policji w lutym tego roku, Robert N. nie poniósł odpowiedzialności karnej. Choć policja domagała się ścigania go za spowodowanie "bezpośredniego niebezpieczeństwa utraty życia lub zdrowia", prokurator umorzył sprawę - dowiedział się portal tvn24.pl. Czy podobnie skończy się sprawa niebezpiecznego rajdu stołecznymi ulicami?
Jak ustalił portal tvn24.pl, drogowy bandyta, który szaleńczo pędził ulicami Warszawy a filmik z jazdy wrzucił do Internetu, to ten sam mężczyzna, którego w lutym zatrzymali po pościgu funkcjonariusze z Kielc. Wtedy uciekał z prędkością dochodzącą do 220 kilometrów na godzinę i podczas rajdu popełnił... ponad 80 wykroczeń. Mężczyzna już wówczas miał bogatą kartotekę: kilkadziesiąt mandatów i liczne wnioski do sądu o ukaranie. Gdy w lutym świętokrzyscy policjanci przerwali w końcu ucieczkę Roberta N., chcieli by odpowiedział karnie za swoją brawurę. - Skierowaliśmy wniosek do prokuratury o wszczęcie śledztwa z artykułu 160 paragraf 1 kodeksu karnego. Przewiduje on karę do trzech lat więzienia za narażenie człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu - wyjaśnia w rozmowie z nami podkomisarz Grzegorz Dudek, rzecznik świętokrzyskich policjantów.
Śledztwo umorzono po miesiącu
Jak sprawdziliśmy w Prokuraturze Okręgowej w Kielcach, śledztwo wobec Roberta N. już po miesiącu zostało... umorzone. Stało się tak mimo, że policjanci dowodzili, iż pędząc nawet 220 kilometrów na godzinę Robert N. wielokrotnie zmuszał innych kierowców do nagłych zmian toru jazdy, powodując niebezpieczeństwo wypadku. Dodatkowo po analizie nagrań video, policjanci wskazali aż 88 wykroczeń, które miał popełnić w trakcie swej ucieczki. - Prokurator po analizie zgromadzonego w sprawie materiału dowodowego podjął decyzję o umorzeniu śledztwa. Uwzględnił linię orzeczniczą prezentowaną uchwałą Sądu Najwyższego, która jest wpisana do księgi zasad prawnych - wyjaśnia nam rzecznik kieleckiej Prokuratury Okręgowej Rafał Orłowski.
Prokurator "nie miał wyjścia"
Uchwała, którą siedmiu sędziów Sądu Najwyższego podjęło w 1977 roku oraz wyrok Sądu Najwyższego z 2008 roku dotyczą właśnie zastosowania art 160 kodeksu karnego w przypadku piratów drogowych. Wśród wielu wątpliwości sędziowie uznali, że musi dojść do "bezpośredniego zagrożenia życia", czyli skrótowo pisząc, musi dojść do wypadku lub kolizji, aby w takich wypadkach stosować art. 160 kodeksu karnego. - To obowiązująca zasada prawna. Prokurator biorąc pod uwagę taką linię orzecznictwa oraz stan faktyczny sprawy nie miał wyjścia, musiał umorzyć dochodzenie - mówi rzecznik Rafał Orłowski.
Sankcje "nie są dolegliwe"
W efekcie oskarżyciel zwrócił sprawę policji drogowej w świętokrzyskiej komendzie. Funkcjonariusze mogli postawić Rafałowi N. zarzuty wyłącznie z kodeksu wykroczeń.
Ale tutaj możliwe sankcje nie są dolegliwe. Art 86 za "nie zachowanie należytej ostrożności w ruchu drogowym" przewiduje karę... grzywny. Artykuł 160 kodeksu karnego przewidywał sankcję nawet trzech lat więzienia. Możliwe byłoby również stosowanie przepisu o "recydywie". Według naszych rozmówców podobnie - to jest zarzutami z kodeksu wykroczeń - może się zakończyć rozliczenie Roberta N. za szaleńczą jazdę ulicami Warszawy.
Co z niebezpieczeństwem katastrofy?
Prawnicy wskazują jednak paragraf, z którego ich zdaniem można ścigać Roberta N. Zdaniem Piotra Schramma z Kancelarii Gessel, można tu rozważyć przepis art 174 kk, czyli niebezpieczeństwo sprowadzenia katastrofy w ruchu lądowym. Ma on zastosowanie, gdy rzecz dotyczy więcej niż sześciu osób. - Tutaj, jeśli chodzi o niebezpieczeństwo katastrofy, patrząc na tę brawurową jazdę, tak naprawdę durną i bezmyślną, niewątpliwie to niebezpieczeństwo w stosunku do takiej liczby osób zostało sprowadzone - przekonywał mec. Schramm w TVN24.
Autor: Robert Zieliński/ola / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: policja