Reporter "Czarno na białym" TVN24 Artur Warcholiński chciał w piątek zadać pytania Robertowi Bąkiewiczowi podczas publicznego zgromadzenia organizowanego w Warszawie przez szefa Stowarzyszenia Marsz Niepodległości. Bąkiewicz zaczął jednak głośno wzywać funkcjonariuszy, aby "zabrali" reportera, bo "to jest dziennikarz". Jeden z policjantów natychmiast nakazał reporterowi "opuszczenie" marszu, bo - jak mówił - Bąkiewicz "sobie nie życzy, żeby pan brał udział w tym zgromadzeniu". Rzecznik stołecznej policji przekonuje, że funkcjonariusz działał na podstawie Prawa o zgromadzeniach. Innego zdania są jednak prawnicy. Funkcjonariusz przekroczył uprawnienia - mówi dr Piotr Kładoczny, wiceprezes zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Reporter "Czarno na białym" TVN24 Artur Warcholiński przygotowuje nowy reportaż szerzej pokazujący sylwetkę kierującego między innymi Stowarzyszeniem Roty Marszu Niepodległości Roberta Bąkiewicza, jego działalność i przeszłość.
Zapowiedziane przez Bąkiewicza pod koniec września cotygodniowe, piątkowe zgromadzenia pod nazwą "Marsz Niepodległości" to okazja, aby móc się z nim spotkać i porozmawiać, ponieważ od dłuższego czasu nie odpowiada na telefony oraz maile od redakcji. Udział w tego typu wydarzeniu jest standardowym sposobem dla dziennikarza na dotarcie do rozmówcy.
Kilkuosobowy przemarsz w asyście kilku radiowozów i licznej grupy policjantów
Przemarsz, który rusza o godzinie 14 z ronda Dmowskiego, zorganizowano również 7 października. Warcholiński pojawił się tam z operatorem przed godz. 14. Na miejscu, jak przekazał reporter "Czarno na białym", był "Robert Bąkiewicz i kilka innych osób", natomiast "dużo więcej było policji". - Widziałem przynajmniej siedem oznakowanych radiowozów. Był też jeden nieoznakowany, w którym siedział policjant - wspominał.
Dodał, że uczestników zgromadzenia "było w sumie sześciu", przy czym "wrażenie jednak robiła liczna grupa funkcjonariuszy".
Marsz ruszył, a dziennikarz wraz z nim. W pewnym momencie, gdy zaczął zadawać Bąkiewiczowi pytania na potrzeby swojego reportażu do "Czarno na białym", spotkał się z jego ostrą reakcją oraz interwencją policji. Zajście zostało zarejestrowane na nagraniu.
Bąkiewicz zwrócił się o "zabranie" dziennikarza. Policjant od razu zareagował
- Proszę policję o zabranie tego pana, bo przeszkadza nam tutaj w zgromadzeniu - zwrócił się szef Stowarzyszenia Roty Marszu Niepodległości w kierunku idących z marszem policjantów. - Może pan tego pana zabrać? - wzywał.
Na pytanie funkcjonariusza brzmiące "którego?", Bąkiewicz - wskazując ręką na idącego obok Warcholińskiego - odparł: - No tego pana ze zgromadzenia, bo to jest dziennikarz.
- Jestem dziennikarzem, tak - wskazywał reporter "Czarno na białym". Następnie policjant, który podszedł w stronę dziennikarza i oddzielił go od idącego obok Bąkiewicza, powiedział: - Proszę o opuszczenie. Pan sobie nie życzy.
W tym samym czasie słychać Bąkiewicza, który mówi, że "uprzejmie informuje, że nie chce udzielać informacji".
W rozmowie z przedstawicielem służb reporter zwracał uwagę, że "to jest zgromadzenie publiczne", na co ten odparł: - Ale pan (Bąkiewicz – przyp. red.) sobie nie życzy, żeby pan brał udział w tym zgromadzeniu.
- Ale jak? Nie rozumiem - mówił dziennikarz. - Normalnie. Nie życzy sobie i tyle. Co pan nie rozumie? Proszę opuścić zgromadzenie. I tyle - nakazywał funkcjonariusz.
Kiedy reporter dopytywał, czy "to jest oficjalne stanowisko policji, że dziennikarz nie może brać udziału w zgromadzeniu", policjant odpowiedział: - To zgromadzenie, to... proszę pana, do rzecznika prasowego odnośnie...
Warcholiński zapytał go o to, jak się nazywa, żeby "mógł się powołać" na niego. Policjant powiedział, że "aspirant Wojciechowski".
Po tym zdarzeniu dziennikarz opuścił marsz. Na nagraniu słychać jeszcze komentarz oddalającego się z grupą innych osób Bąkiewicza: - Człowiek przeszkadza nam w zgromadzeniu...
"Nigdy wcześniej coś takiego ze strony policji mnie nie spotkało"
Warcholiński przekazał później, że policjant podszedł do niego, "wpychając łokieć" pod jego rękę. Przyznał też, że poczuł "kolejne zaskoczenie" wobec argumentacji policjanta, który kazał mu opuścić zgromadzenie, bo Bąkiewicz "sobie nie życzy".
- Żadnej podstawy prawnej, dlaczego nie mogę realizować swojego dziennikarskiego obowiązku podczas zgromadzenia, podkreślam, publicznego. Nieprawdopodobne. Nigdy wcześniej coś takiego ze strony policji mnie nie spotkało podczas pracy. Nie byłem agresywny, nie wiem, na jakiej podstawie funkcjonariusz bez chwili zawahania zrealizował polecenie prezesa stowarzyszenia - mówi reporter "Czarno na białym".
Policja: Działania w oparciu o Prawo o zgromadzeniach. Nic nie wskazuje, by była podstawa do ukarania policjanta
Pytania o zachowanie policjanta i podstawę prawną jego działań przesłaliśmy w piątek do biura prasowego Komendy Głównej Policji.
- W tym przypadku mówimy o działaniach w oparciu o (ustawę –red.) Prawo o zgromadzeniach – powiedział w sobotę w rozmowie z reporterką TVN24 rzecznik prasowy Komendanta Stołecznego Policji nadkomisarz Sylwester Marczak. - Artykuł 19 wskazuje nam na sytuację, w której to organizator może poprosić policję o usunięcie osoby ze zgromadzenia – stwierdził.
Argumentował, że powodem było "to, że miał on (dziennikarz – przyp. red.) przeszkadzać". - Ale ta ocena należy oczywiście do organizatora. On skorzystał po prostu ze swoich uprawnień – przekonywał Marczak.
Pytany, czy reporter przeszkadzał, zadając pytania, rzecznik odparł: - To nie jest pytanie do nas, w jaki sposób on przeszkadzał organizatorowi. To jest bardziej pytanie do organizatora.
Przekazał też, że "na tę chwilę nic na to nie wskazuje, by była jakakolwiek podstawa do tego, żeby policjanta ukarać".
Co do praw organizatora i funkcjonariuszy inne zdanie mają jednak prawnicy zajmujący się prawami człowieka.
Ekspert: funkcjonariusz przekroczył uprawnienia
Wiceprezes zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka dr Piotr Kładoczny z Uniwersytetu Warszawskiego komentował to zdarzenie i zachowanie policjanta w rozmowie z tvn24.pl.
Jego zdaniem to, co zostało zarejestrowane na nagraniu, "to naruszenie prawa". Wskazywał, że w publicznym zgromadzeniu "chodzi o to, że każdy może wziąć w nim udział z wyjątkiem takich przypadków, które są uregulowane prawnie, a mam na myśli artykuł 4. ustawy Prawo o zgromadzeniach".
1. Prawo organizowania zgromadzeń nie przysługuje osobom nieposiadającym pełnej zdolności do czynności prawnych. 2. W zgromadzeniach nie mogą uczestniczyć osoby posiadające przy sobie broń, materiały wybuchowe, wyroby pirotechniczne lub inne niebezpieczne materiały lub narzędzia.
Jak mówił ekspert, poza osobami wskazanymi we wspomnianym przepisie, czyli posiadającymi np. broń lub materiały wybuchowe, "wszyscy inni ludzie mogą brać udział w zgromadzeniach".
Przekazał, że "jest też przepis, który mówi o tym, że przewodniczący zgromadzenia może zażądać opuszczenia przez uczestnika demonstracji". - Tylko w takim przypadku, gdy on albo temu zgromadzeniu przeszkadza, albo utrudnia, albo uniemożliwia swoim zachowaniem - wyjaśnił. Kładoczny podkreślił, że w kontekście sytuacji z udziałem dziennikarza TVN24 "nie mieliśmy takiego zdarzenia".
5. Przewodniczący zgromadzenia żąda opuszczenia zgromadzenia przez osobę, która swoim zachowaniem narusza przepisy ustawy albo uniemożliwia lub usiłuje udaremnić zgromadzenie. W przypadku niepodporządkowania się żądaniu przewodniczący zgromadzenia zwraca się o pomoc do Policji lub straży gminnej (miejskiej).
- Tu nie ma powodu, żeby go usuwać z tego powodu, że narusza przepisy ustawy. Nie narusza żadnych przepisów, bo bierze udział w zgromadzeniu leganie - kontynuował. - Nie uniemożliwia i nie usiłuje udaremnić zgromadzenia, więc naprawdę nie wiem, jaki powód miałby funkcjonariusz - dodał. Jak mówił prawnik z HFPC, "nie jest tak, że policja jest automatycznie zobowiązana do działania tylko dlatego, że przewodniczący zgromadzenia sobie tak życzy". - Bo to by mogło powodować, że on usuwa na przykład osoby, które wypatrzył, a są mu niemiłe z różnych powodów - argumentował.
- Czyli mówiąc wprost, pan funkcjonariusz, przypuszczalnie przez nieznajomość przepisów ustawy Prawo o zgromadzeniach (...), usunął zupełnie nielegalnie pana, który sobie szedł w zgromadzeniu, brał udział w zgromadzeniu - stwierdził Kładoczny. Jego zdaniem funkcjonariusz "przekroczył swoje uprawnienia" i "nie było żadnej podstawy prawnej" do takiej reakcji.
Prawniczka i członkini Komitetu Obrony Sprawiedliwości Maria Ejchart-Dubois wyraziła w rozmowie z TVN24 podobną opinię. - Pamiętajmy, że zgromadzenie publiczne, jak sama nazwa wskazuje, jest publiczne. Każdy może wziąć w nim udział. Ustawa o zgromadzeniach dokładnie wskazuje przypadki, kiedy ktoś nie może wziąć udziału w zgromadzeniu - mówiła.
RPO o swobodzie wykonywania zadań dziennikarskich i działaniach policji
W kontekście praw dziennikarzy w odniesieniu do zgromadzeń publicznych stanowisko zajął w listopadzie 2020 roku Rzecznik Praw Obywatelskich, którym wówczas był profesor Adam Bodnar.
W oświadczeniu przypomniał, że "obecność dziennikarzy podczas demonstracji służy m.in. przekazywaniu rzetelnych informacji, ale także monitorowaniu i nagłaśnianiu ewentualnych nieprawidłowości, w tym naruszeń praw człowieka, które mogą wystąpić w ich trakcie". "Może także pomóc w rozliczeniu osób odpowiedzialnych za nadużycia" - dodał.
"Na państwie ciąży obowiązek ochrony dziennikarzy przed zagrażającymi ich bezpieczeństwu zachowaniami uczestników demonstracji bądź kontrdemonstracji. Nie może on być jednak wykorzystywany jako pretekst do tego, aby w sposób nieuzasadniony ograniczać dziennikarzom możliwość swobodnego ich relacjonowania (np. poprzez odmowę dostępu do miejsca demonstracji). Wszelkie restrykcje muszą mieć rzeczywiste podstawy, adekwatny zakres i wymagają indywidualnej analizy" - czytamy.
RPO podkreślił, że "bardzo ważne jest, aby bezpieczeństwo dziennikarzy oraz swoboda wykonywania przez nich zadań były respektowane zarówno przez służby policyjne zabezpieczające dane wydarzenie, jak i przez jego uczestników".
Źródło: TVN24, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24