Batoniki, chipsy i słodkie napoje gazowane znikną ze szkolnych sklepików. Czy uda się dzięki temu powstrzymać plagę otyłości wśród polskich nastolatków? Zgodnie z danymi WHO polskie dzieci plasują się w czołówce tych najgrubszych, a w dodatku najmniej ruchliwych. "Fakty" TVN.
Sejm zadecydował w czwartek, że w szkołach i przedszkolach nie będzie można sprzedawać ani podawać dzieciom tzw. śmieciowego jedzenia.
Sklepiki szkolne będą kontrolowane, a te, które nie dostosują się do nowych przepisów, będą musiały zapłacić karę w wysokości od tysiąca do pięciu tysięcy złotych.
Czy nowe przepisy pomogą walczyć z otyłością wśród polskich dzieci? Pediatra Sylwia Świdzińska przyznaje, że jest to prawdziwa plaga XXI wieku. - Wydawało się nam, że jest to możliwe jedynie za oceanem, ale niestety w Polsce otyłych dzieci jest coraz więcej - wyjaśnia.
Konsekwencje opychania się śmieciowym jedzeniem
Śmieciowe jedzenie to jednak nie tylko dodatkowe kilogramy, ale także inne problemy ze zdrowiem.
- Problemy z koncentracją, różnego rodzaju alergie. W wieku dorosłym choroby takie jak cukrzyca typu II, miażdżyca czy zawały serca - wylicza możliwe skutki uboczne dietetyk Anna Jelonek.
Aldona Olechno, dyrektorka jednej ze szkół podstawowych we Wrocławiu, zwraca z kolei uwagę, że dzieci żywiące się śmieciowym jedzeniem są nadpobudliwe, rozkojarzone; trudno im się skupić na lekcji.
W niektórych szkołach w związku z tym zmiany wprowadzono już wcześniej. Irena Tomczuk, która prowadzi sklepik w jednej ze szczecińskich podstawówek podkreśla jednak, że nie jest tak łatwo zachęcić dzieci do zdrowego odżywiania.
- Dzieci nie mają w ogóle wyrobionych nawyków żywieniowych - mówi. - Codziennie skrobię marchewkę do sprzedaży, a później sama ją chrupię. Dzieci z domu nie wynoszą tego, że należy sobie kupić np. banana - dodaje.
Autor: kg//gak / Źródło: "Fakty" TVN
Źródło zdjęcia głównego: "Fakty" TVN