Beatę Pasik skazano na 25 lat więzienia za najcięższe przestępstwa, czyli zabójstwo i usiłowanie zabójstwa. Siedem lat przed końcem wyroku usłyszała, że jest wolna. To wyjątkowa sytuacja, gdy skazana nigdy nie przyznała się do winy, a mimo to skorzystała z dobrodziejstwa, jakim jest warunkowe przedterminowe zwolnienie. Beata Pasik opowiada o 18 latach spędzonych w więzieniu, o zawartych przyjaźniach za kratami i pozycji w więziennej hierarchii. Reportaż Grzegorza Głuszaka "To nie ja strzelałam w Ultimo. Więzienna historia Beaty Pasik".
Reporter "Superwizjera" Grzegorz Głuszak zaprosił Beatę Pasik na wycieczkę. Chciał przeprowadzić z nią rozmowę nie przez telefon, ale na wolności, którą się cieszyła. Wolna, ale wciąż nie uniewinniona. Podczas pobytu nad jeziorem wspominała, że ostatni raz na wakacjach była w 2005 roku. – W Łebie. To był ostatni widok, jaki zapamiętałam. Trzeba było czekać aż tyle lat, żeby zobaczyć ponownie taki widok – mówiła Beata Pasik.
Nie wiedziała, że dziennikarz przygotował dla niej kilka niespodzianek. Chciał, żeby spróbowała czegoś, czego nigdy w życiu nie robiła – usiadła za sterami żaglówki, wzięła udział w spływie kajakowym i lekcjach tańca.
Beata Pasik. Jak zaczął się jej dramat
Beata Pasik miała plany, ambicje, marzenia. Po nieudanym związku próbowała jakoś ułożyć sobie życie. Myślała, że w końcu wychodzi na prostą. Chyba nawet się zakochała, ale o godzinie 6 nad ranem 18 grudnia 1997 roku jej życie legło w gruzach.
Kilkunastu antyterrorystów, wyważając drzwi, weszło do mieszkania, w którym spała ze swoim partnerem. On po kilkunastu godzinach wyszedł z komisariatu, ona została przewieziona do aresztu śledczego, w którym musiała zostać na dwa lata. Myślała, że to jakaś fatalna pomyłka, ale nawet w najczarniejszych snach nie wyobrażała sobie, że na kilkanaście lat cela więzienna stanie się jej domem.
Skazana na podstawie zeznań jednego świadka
W aktach sprawy zabójstwa w butiku Ultimo więcej jest pytań, niż odpowiedzi. Dlaczego nikt z funkcjonariuszy zajmujących się sprawą nie badał innych wątków, a wszyscy zadowolili się zeznaniami pokrzywdzonej? Według nich to Beata Pasik strzelała do Anny J. i jej męża, choć żaden inny dowód nie potwierdzał wersji pokrzywdzonej.
Nikt nie wyjaśnił, skąd 23-letnia wówczas Beata Pasik mogła posiadać broń, i to dość nietypową w tamtych czasach. Dlaczego na ubraniach Beaty nie znaleziono prochu, który zazwyczaj po wystrzale wnika w odzież i skórę strzelającego. Skąd u ofiary rany na rękach, mogące świadczyć o bójce. Ponadto rzekoma sprawczyni miała alibi.
To aż nieprawdopodobne, że trzeci skład sędziowski, po tym kiedy dwa poprzednie ją uniewinniły, skazał Beatę Pasik na 25 lat pozbawienia wolności, dysponując takim samym materiałem dowodowym, jak dwa poprzednie składy. Pasik nigdy nie przyznała się do zbrodni, której zdaniem sądu miała się dopuścić.
Pasik: ktoś jest na wolności i się śmieje, a ja odbywam za niego karę
- To mnie najbardziej boli, że przez tyle lat, przebywając w zakładzie karnym wiedziałam o tym, że jest ktoś na wolności i śmieje się bardzo głośno, cieszy się życiem, a ja odbywam za niego karę – mówiła Beata Pasik w rozmowie z Grzegorzem Głuszakiem.
Beata Pasik po raz trzeci postanowiła napisać wniosek o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Opinia z zakładu karnego była negatywna, mimo iż potwierdzała, że Beata jest wzorową osadzoną - a to dlatego, że nie przyznała się do winy. Tym razem jednak, co rzadko się zdarza, Sąd Okręgowy w Toruniu, a potem Sąd Apelacyjny w Gdańsku zgodził się, by kobieta warunkowo wyszła na wolność siedem lat przed końcem odbywania kary.
Teraz – będąc już na wolności – zapytana o wydarzenia z dnia, w którym została zatrzymana, wspomina, że "przebywając w areszcie śledczym chyba nie miała żadnej przespanej nocy". – Kłębiły się myśli. Dlaczego akurat ja? Dlaczego tu przebywam? Co się takiego stało, że wskazano mnie, jako sprawcę tego czynu? Chyba nie ma odpowiedzi na to pytanie, bo do dzisiaj walczę z tą sprawą i chcę udowodnić, że to nie ja jestem sprawczynią – dodała.
Partnerzy, którzy ją zdradzili
Pasik miała za sobą wiele trudnych doświadczeń życiowych. Z mężem, którego uważała za miłość jej życia, rozstała się dwa lata po ślubie, bo związał się z jej koleżanką z pracy. Przeżyła to mocno i zaczęła układać sobie życie z nowym partnerem, Piotrem, który też ją zdradził, choć w zupełnie inny sposób.
To on zaraz po zatrzymaniu zeznał, że Beata ma coś wspólnego ze zbrodnią. Potem zeznania wycofał, twierdząc, że był do nich zmuszony przez policję, jednak dzięki nim prokuratura wystąpiła z wnioskiem do sądu o trzymiesięczny areszt, który był przedłużany aż do uniewinnienia Beaty. W areszcie śledczym była prawie dwa lata.
- Planowałam dalsze życie z nim. Kochałam go i chciałam być z nim. Znowu nie wyszło. Najgorsze jest rozczarowanie, ale może tak musiało być – podkreślałą Beata Pasik. – Tylko szkoda, że ta zdrada była tak bolesna i tak długa, bo ona trwa po dzisiejszy dzień. Wybaczyłam mu, ale nigdy nie zapomnę tego, co zrobił – zastrzegła.
Akt oskarżenia się rozsypał
Po wycofaniu zeznań przez Piotra prokuratura znalazła się w trudnej sytuacji. Nie miała żadnego innego dowodu, prócz zeznań pokrzywdzonej. Akt oskarżenia rozsypał się jak domek z kart. Wówczas usłyszała wyrok uniewinniający. – Pamiętam, że był piękny dzień. Cała rodzina przyjechała na wyrok i usłyszałam, że jestem niewinna. To było coś najpiękniejszego, co mogłam usłyszeć w tamtych czasach. Cieszyłam się, że zaraz wrócę do domu – wspominała Beata Pasik.
Po dwóch wyrokach uniewinniających, trzeci wydawał się tylko formalnością. Nie był. Po pięciu latach na wolności usłyszała coś, czego nie wyobrażała sobie nawet w najczarniejszych snach. Po raz kolejny zamykała się za nią więzienna brama. – Wróciłam do tego samego miejsca. Musiałam wrócić do tych brudnych ścian, zagrzybionego miejsca pełnego robali i tego syfu – opowiedziała reporterowi "Superwizjera". - Już nie byłam tak przerażona, jak pierwszym razem, ale wiedziałam, że to już nie będzie na krótko, tylko na dłużej – dodaje.
O śmierci matki dowiedziała się w więzieniu
Matka wbrew woli Beaty napisała nawet pismo do prezydenta o ułaskawienie, ale żeby prezydent ułaskawił Beatę, ta musiałaby wbrew sobie przyznać się do zbrodni. Pozostała jej tylko rodzina, na którą zawsze mogła liczyć. Kobieta stwierdza, że widzenia były dla niej najtrudniejszym doświadczeniem. – To było przeżycie, spotkanie z rodziną, patrzenie na mamę, na te smutne oczy. To było najtrudniejsze. Bardzo długo dochodziłam do siebie po takim widzeniu. Strasznie mnie to rozbijało – zdradza.
Beata Pasik wspomina, że na widzeniach starała się nie pokazywać swoich uczuć. – Starałam się trzymać fason, żeby moja mama nie widziała, że mi jest źle. Nigdy nie chciałam jej tego okazywać, ale wracając do celi przeżywałam to strasznie. Musiałam zawsze odchorować to – opowiada.
Po 15 latach pobytu w zakładzie karnym Beata w związku z wzorowym zachowaniem, brakiem nagan i samymi wnioskami nagrodowymi kilka razy otrzymywała przepustki. Ostatnią dostała na pogrzeb mamy. Później po 2017 roku już nigdy nie wyszła na wolność. Zmieniła się bowiem polityka penitencjarna, po tym, kiedy w Warszawie człowiek korzystający z przepustki zabił konkubinę. Od tamtej pory skazani za morderstwo przestali otrzymywać taki przywilej, jakim jest przepustka.
Beata Pasik potwierdza, że ostatnią przepustkę spędziła z mamą w szpitalu. – To były ostatnie nasze chwile. Każdą minutę, sekundę chciałam być tam, żeby być przy niej do samego odjazdu. Czułam w środku, że to już jest nasze ostatnie (spotkanie) – mówi z trudem. – Wróciłam z przepustki. Po tygodniu usłyszałam przez telefon od mojego brata, że mama nie żyje. Dyrektor zrobił wyjątek, że dostałam przepustkę okolicznościową na pięć dni na pogrzeb – dodaje.
Pobyt w zakładzie karnym
Zapytana o pobyt w zakładzie karnym, przyznaje, że bała się tego miejsca. – Bałam się, że ktoś mi zrobi krzywdę. Że nie wyjdę z tego cało. Bałam się chorób, dotknąć czegokolwiek, ale musiałam to zwalczyć, żeby funkcjonować normalnie. – Przeżyłam ludzki dramat, bo za ścianą umierała kobieta. Miała 38 lat i dziecko 8-letnie. Miała za parę dni wyjść i nie doczekała tej wolności. To chyba najbardziej przeżyłam, wiedząc o tym, że jestem zamknięta w celi i nie mogę tej osobie pomóc – wspomina. Beata dodaje, że przebywająca w celi obok kobieta była chora. – Nie dało się jej już uratować – wyjaśnia.
Pytana o stosunek do współwięźniarek, podkreśla, że ich nigdy nie oceniała. – Starałam się je zrozumieć, chociaż ja w życiu czegoś takiego nie przeszłam, bo nie byłam gwałcona ani bita. Miałam normalny dom i żyłam w ogóle w innym świecie, ale chciałam je zrozumieć i bardzo dużo rozmawiałam – opowiada.
W celi przebywała z trzema innymi kobietami. Potwierdza, że dochodziło do sprzeczek, ale uznaje, że było to normalne. – Jak wśród kobiet. Była zazdrość, ale musiałyśmy też iść na ugodę. Ja podchodziłam do tego normalnie, jakby na wolności człowiek rozmawiał. Chyba lepiej mi się siedziało ze starszymi osobami, bo była cisza, spokój – dodaje.
W zakładzie karnym – pod względem rodzaju przestępstwa - była na szczycie hierarchii. – Chyba nie ma wyższego wyroku, jak artykuł 148 – zwraca uwagę. Potwierdza, że dzieciobójczynie w hierarchii więziennej były na samym dole. – To chyba najgorszy artykuł w więzieniu kobiecym – stwierdza.
Kto zabija człowieka, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 8, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności.
Przypuszcza, że jej pozycja w zakładzie karnym była dlatego wysoka, ponieważ nie było innych osadzonych, które przebywałyby tam tak długo. – Może też mnie traktowały w ten sposób, że przetrwałam tyle i byłam normalną osobą. Potrafiłam rozmawiać normalnie, doradzić. Były takie sytuacje, że potrafiłam się śmiać. Z każdej sytuacji znalazłam jakieś rozwiązanie – rozważa.
Matka chrzestna dziecka koleżanki, z którą dzieliła więzienną celę
Beata mówi, że w zakładzie karnym zdarzają się przyjaźnie. – Ale nie na tyle, żebym mogła kontynuować spotykanie się na wolności. To jest jednostka – mówi, odnosząc się do Zuzi.
Zapewnia, że kiedy jej przyjaciółka opuszczała zakład karny, nie czuła zazdrości. – Cieszyłam się bardzo, płakałam. Cieszyłam się, że po części jej koszmar się skończył – zapewnia.
Zuzia, koleżanka Beaty spod celi przez kilka miesięcy, była już wolna. Reporter "Superwizjera" był świadkiem chwili, kiedy jej mąż odbierał ją spod zakładu karnego. Została skazana na 1,5 roku pozbawienia wolności - opuściła placówkę z dzieckiem na rękach, które urodziło się w zakładzie karnym. Jej wina też jest dyskusyjna, bo spotkała niewłaściwego człowieka na swojej drodze, ale pogodziła się ze swoim losem, karę odbyła w całości.
Beata nie spodziewała się, że za kilka miesięcy ona też przejdzie przez drzwi zakładu karnego. Zuzia poprosiła ją, żeby została matką chrzestną jej dziecka. Beata nawet przez chwilę się nie zastanawiała. Własnych dzieci już najprawdopodobniej nie będzie miała, ale cieszy się, że przynajmniej może zostać matką chrzestną.
Opuszczenie więzienia i życie na wolności
- To było chyba najpiękniejsze uczucie, gdzie otworzyła się najpierw krata. Funkcjonariusz powiedział: "Pani Beato, ma pani już pierwszą kratę otwartą". To było piękne. Mogłam sobie otworzyć drzwi, które prowadziły na wolność. Spełniło się moje marzenie, że już mogę opuścić zakład karny – mówi.
Beata Pasik zaraz po wyjściu z więzienia poprosiła reportera "Superwizjera" i swojego brata Jacka, żeby razem mogli pójść do kościoła. Codziennie modliła się o tę chwilę. Zapytana, czy w czasie pobytu w zakładzie karnym nie miała załamania wiary, wspomina, że zadawała sobie pytania, ale starała się jeszcze bardziej pogłębić wiarę. – Chyba mi to najbardziej pomagało. Modlitwa wieczorna zawsze mi dodawała nadziei i siły – stwierdza.
Beata Pasik - co myśli o swojej przyszłości?
Warszawa od czasu kiedy Beata Pasik została skazana zupełnie się zmieniła. Mimo że bywała na przepustkach, to czas spędzała z najbliższą rodziną. Dziś po wielu latach od nowa musi uczyć się życia na wolności. Mówi, że teraz Warszawa jest bardziej ruchliwa. – Jest kolorowa, więcej jest świateł. Widzę, że ludzie bardziej się spieszą. To nie jest to, co kiedyś, ale niektóre ulice poznaję – twierdzi. Zdradza, że największy problem sprawia jej nowoczesna technologia. – Wszystko to poszło tak bardzo do przodu – przyznaje.
Na swoją przyszłość patrzy bez większych obaw. – Więzienie mi pokazało, że można ze wszystkim sobie poradzić w życiu. Nauczyło mnie życia. Może brzmi to dziwnie, ale tam musiałam sobie radzić ze wszystkimi rzeczami, z ludźmi i tak naprawdę nie było czasu na strach, bo musiałam mieć oczy i uszy otwarte. To nie sanatorium, tylko więzienie. I dlatego myślę, że tutaj na zewnątrz też sobie poradzę ze wszystkim – uważa.
Zza krat niewiele mogła zrobić. Dziś jest wolna, ale nie uniewinniona. Zamierza udowodnić wszystkim, że nie popełniła zbrodni. Zaraz po powrocie z wycieczki, spotkała się z mecenas Sylwią Kamińską. Chciała jeszcze raz podziękować za to, że pomogła jej wyjść na wolność.
Warunkowe przedterminowe zwolnienie to dopiero początek jej walki. Celem Beaty jest doprowadzenie do całkowitego uniewinnienia. Mimo że została skazana, to wcale nie oznacza, że śledczy raz jeszcze nie mogą przyjrzeć się sprawie – możliwości prawnych jest wiele, potrzebne są tylko chęci.
- Osoba, która 18 lat przebywała w zamknięciu ani razu nie zwątpiła w słuszność swojej drogi, ani razu nie złożyła broni i tak naprawdę to ona mnie mobilizowała, więc muszę powiedzieć, że jestem ogromnie zaskoczona siłą mentalną pani Beaty – mówi Sylwia Kamińska. – Ma w sobie ogromną siłę do walki – dodaje.
- To nie z moich rąk zginął ten człowiek, więc nie miałam aktu skruchy i nie będę miała, bo nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Będę walczyła i nie wiem, ile mi jeszcze sił pozostanie, zdrowia, ale będę walczyła – zapewnia.
Rozmowa z pełnomocnikiem pokrzywdzonej Anny J.
Anna J., pokrzywdzona, wie że Beata Pasik jest już na wolności. Na rozmowę przed kamerą jednak się nie zgadza. W jej imieniu wywiadu udzielił jej pełnomocnik, mecenas Bartosz Tiutiunik. Kobiety na pewno nie spotkają się przez najbliższych dziesięć lat. Jeżeli Beata Pasik zbliży się do Anny J. na odległość mniejszą niż 50 metrów, z powrotem trafi za kraty - tak zdecydował sąd udzielając skazanej warunkowego przedterminowego zwolnienia.
- Pani Anna przyjęła orzeczenie sądu do wiadomości, starając się po tej tragedii, przez którą przeszła, patrzeć do przodu i żyć własnym życiem, które wygląda zupełnie inaczej niż wtedy, gdy doszło do tej tragedii – mówi Bartosz Tiutiunik.
Zapytany o stanowisko kobiety w sprawie zdarzenia z 1997 roku w butiku Ultimo, odpowiada, że "to jest jej wiedza co do faktów, których jest pewna od samego początku". – Tu absolutnie żadnej zmiany stanowiska nie ma, bo to, co zapamiętała, co przeżyła, to przełożyła później na protokół przesłuchania – dodaje.
Mecenas wyjaśnia, że Anna J. nie zgodziła się na rozmowę osobistą, ponieważ rozmowa na temat tego zdarzenia, które przeżyła "jako świadek i obiekt zamachu" i w którym otarła się o śmierć to ciągle dla niej wydarzenia traumatyczne. – To jest cały czas rana, która nie została zabliźniona. Dla niej rozmowa na ten temat jest grzebaniem w ranie, która się zabliźnia, ale powrót do tego powoduje, że to cały czas wraca – tłumaczy.
Spotkanie z byłą ławniczką
Halina Gniadek po raz pierwszy w życiu zetknęła się ze sprawą Beaty Pasik ponad 20 lat temu – była wtedy jednym z trojga ławników, który 19 października 1999 roku w pięcioosobowym składzie sędziowskim uznał, że Beata Pasik jest osobą niewinną. Kobiety chciały się zobaczyć. Podczas spotkania Halina Gniadek mówi Beacie, że była zszokowana, gdy dowiedziała się o wyroku skazującym.
- Znałam sędzię Sierpińską i sędzię Bańkowicz i nie wyobrażałam sobie, żeby one mogły wydać taki wyrok. Dopiero później się dowiedziałam, że to ławnicy. Mnie to spędzało sen z powiek, ja ciągle o tobie myślałam, ponieważ to była jedyna sprawa, gdzie myśmy byli święcie przekonani, że ty jesteś niewinna – mówi Halina Gniadek do Beaty Pasik.
- Cieszę się, że się udało, bo mnie właściwie od dnia tego wyroku bardzo to leżało na sercu – mówi była ławniczka. – Bardzo często myślałam o niej, o tym, jak ona sobie radzi tam, jak żyje i co musi czuć, wiedząc o tym, że jest niewinna – dodaje.
Źródło: Superwizjer TVN
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN