25 lat temu Polacy poszli do wyborów, które pomogły zmienić świat. Dzierżący władzę od niemal pół wieku komuniści otrzymali wówczas od społeczeństwa nokautujący cios. Opozycja odniosła totalne zwycięstwo, zdobywając niemal wszystkie mandaty do Sejmu i Senatu, spośród tych, które były dostępne. Po takim "geście Kozakiewicza" ze strony społeczeństwa władza już się nie podniosła. Pół roku później PZPR rozwiązała się sama.
Polskie wybory z 4 czerwca 1989 roku, nazywane "wyborami kontraktowymi", były pierwszymi w swoim rodzaju w całym Bloku Wschodnim. Nie były całkowicie wolne i demokratyczne, bowiem władza zagwarantowała sobie 65 procent miejsc w nowym Sejmie. Wolność przychodziła stopniowo. Była reglamentowana.
Znaczenie tych wyborów nie ograniczało się jedynie do granic PRL-u. Klęska władz komunistycznych w Polsce stanowiła impuls, który rozprzestrzenił się na całą Europę Wschodnią, pozostającą od 45 lat pod kontrolą ZSRR. Polska opozycja nie rozbiła żelaznej kurtyny samodzielnie, ale wykonała niezwykle ważny pierwszy krok, który dodał pewności sąsiednim narodom uginającym się pod ciężarem komunizmu.
Odpowiednie warunki do zmiany
Czerwcowe wybory w sposób bezpośredni wynikały z ustaleń, które zapadły kilka miesięcy wcześniej przy Okrągłym Stole. W szerszej perspektywie były wynikiem odradzania się siły "Solidarności" i równoczesnego słabnięcia całego Bloku Wschodniego. Tym razem władza nie miała dość zdecydowania i pewności swojej pozycji, aby zastosować ponownie rozwiązanie siłowe, tak jak to uczyniła w 1981 roku, wprowadzając stan wojenny. Pod koniec lat 80. diametralnie odmienna była przede wszystkim sytuacja w Moskwie. Przy władzy był reformatorski i liberalny (jak na ZSRR) Michaił Gorbaczow, a nie twardogłowy "beton" partyjny z Leonidem Breżniewem na czele, jak to miało miejsce w 1981 roku. ZSRR chwiał się w posadach od "pierestrojki" i rozpadającej się gospodarki. Gorbaczow przede wszystkim interesował się utrzymaniem jedności swojego państwa, a nie utrzymywaniem strefy wpływów.
W takiej sytuacji polscy "towarzysze" czuli, że nie mają oparcia w Moskwie dla ostrych działań przeciw swoim przeciwnikom. Od 1986 roku władza starała się na różne sposoby wciągać umiarkowaną opozycję do współpracy. Powstała wówczas między innymi Tymczasowa Rada NSZZ "Solidarność" pod przywództwem Lecha Wałęsy. Część opozycji krytykowała podejmowanie dialogu z komunistami, umiarkowana większość była temu przychylna, pamiętając brutalne doświadczenia stanu wojennego.
Negocjacje z władzą
Sytuacja zaczęła się coraz szybciej zmieniać w 1988 roku. Gospodarka PRL-u staczała się w coraz głębszą przepaść i nie było widać szansy na zmianę tego stanu rzeczy. W lutym ogłoszono dużą podwyżkę cen, co na wiosnę doprowadziło do wybuchu pierwszych od stanu wojennego dużych strajków.
Pierwsza fala wystąpień w kwietniu i maju była brutalnie tłumiona, ale w sierpniu wybuchła druga, o znacznie większym zasięgu. Siła protestów była zaskoczeniem nawet dla opozycji. Społeczeństwo budziło się z apatii wywołanej stanem wojennym. Strajkujący początkowo stawiali postulaty socjalne, ale z czasem pojawiły się również polityczne.
Czując swoją słabnącą pozycję władza zaoferowała opozycji dialog. Po raz pierwszy pojawił się pomysł obrad "okrągłego stołu". "Solidarność" pod wodzą Wałęsy na ofertę przystała, choć wywołało to krytykę ze strony bardziej radykalnych środowisk opozycyjnych. Rozmowy trwały ze zmienną intensywnością przez całą jesień i długo nie przynosiły konkretnych rezultatów.
Impas pomogła przełamać telewizyjna debata Wałęsy z szefem kontrolowanych przez władzę związków zawodowych Alfredem Miodowiczem. Było to wydarzenie bez precedensu w historii PRL-u, swoisty szeroki wyłom w murze cenzury i śledził je cały kraj. Wałęsa ze swoją charakterystyczną swadą zdecydowanie pokonał przeciwnika w pojedynku na słowa. Wydarzenie to znacząco zmieniło nastroje społeczne i zmusiło władzę do większej ugodowości.
W styczniu 1989 roku gen. Wojciech Jaruzelski, grożąc własną dymisją, przełamał opory partyjnego "betonu" i najwyższe władze zgodziły się na rozmowy w sprawie ponownej pełnej legalizacji "Solidarności", co otworzyło ostatecznie drogę do dialogu z opozycją.
Ostatnia prosta
W lutym rozpoczęły się długo wyczekiwane obrady Okrągłego Stołu. Negocjacje trwały dwa miesiące i przyniosły przełom. Zgodzono się między innymi co do ponownej legalizacji "Solidarności" i przeprowadzania częściowo wolnych wyborów. W głosowaniu obywatele mogli wybrać jedynie 35 procent członków nowego Sejmu, oraz cały skład nowo utworzonego Senatu. Porozumienie było i do dzisiaj jest przedmiotem krytyki. Bardziej radykalna opozycja stała na stanowisku, iż słabnący reżim można było zmusić do ustępstw idących zdecydowanie dalej. Niezależnie od wewnętrznych sporów opozycja z entuzjazmem ruszyła do kampanii wyborczej, bowiem termin wyborów wyznaczono na za dwa miesiące. Nowo zalegalizowana "Solidarność" miała skromne środki, nie miała sprawnych struktur organizacyjnych i miała ograniczony dostęp do mediów. Wszystko to okazało się mieć znikome znaczenie wobec wielkiego entuzjazmu opozycyjnych działaczy. Perspektywa nadchodzącej wolności i wiara w to, że wybory przyniosą lepszą przyszłość, uskrzydliła "Solidarność".
Szybko powstała pierwsza prawdziwa ogólnokrajowa gazeta opozycji - "Gazeta Wyborcza". Stworzono między innymi ikoniczny plakat z Garym Cooperem, który zalał cały kraj. Wszędzie pojawiły się afisze z logiem "Solidarności". W kampanii mocno wykorzystywano również popularność Wałęsy. Pod naciskiem władza zrobiła wyłom w murze cenzury i dała "Solidarności" ograniczony dostęp do telewizji i radia.
Z drugiej strony kampania obozu rządzącego była niemrawa. Dekady działania w cieplarnianych warunkach pełnej cenzury i braku konkurencji rozleniwiły władzę. W PZPR do końca wierzono, że "Solidarność" nie zdobędzie dużego poparcia, a apatyczne społeczeństwo z przyzwyczajenia zagłosuje na kandydatów obozu reżimowego.
Czerwona kartka dla komunistów
Już pierwsza tura wyborów, która miała miejsce 4 czerwca, pokazała władzy jak bardzo się myliła w swoich ocenach. Polacy ruszyli do głosowania a zwycięstwo "Solidarności" było druzgocące. Jej kandydaci zdobyli 160 z 161 możliwych miejsc w Sejmie i 92 z 100 w Senacie. Z drugiej strony kandydaci obozu władzy ponieśli porażkę nawet pomimo zagwarantowania im 65 procent miejsc w Sejmie. Tylko w dwóch przypadkach na 299 uzyskali ponad 50 procent ważnych głosów, co było konieczne do otrzymania mandatu w pierwszej turze wyborów. Frekwencja wyniosła 62 procent, co jak na obecne polskie standardy wydaje się wynikiem bardzo wysokim, ale wówczas było zaskakująco niskim. Wskazywało to na wysoką apatię społeczeństwa, które pomimo dramatycznej sytuacji kraju i przełomowego znaczenia wyborów w znacznej części postanowiło zostać w domu. 18 czerwca odbyła się druga tura wyborów, podczas których obsadzano te miejsca, na które kandydaci w pierwszej turze nie dostali ponad 50 procent głosów. Siłą rzeczy dotyczyło to w znakomitej większości kandydatów obozu władzy, skutkiem czego frekwencja była niska i wyniosła 25 procent. Zgodnie z "kontraktem" zawartym podczas Okrągłego Stołu przedstawiciele władzy dostali swoje zagwarantowane 299 mandatów w Sejmie. Opozycja jednak jeszcze bardziej powiększyła swój stan posiadania, zyskując dodatkowo jedno miejsce w Sejmie i siedem w Senacie.
Druzgocący cios
Klęska poniesiona przez władzę w wyborach była druzgocąca. Społeczeństwo pokazało komunistom wielką czerwoną kartkę i obróciło wniwecz wcześniejsze przedwyborcze kalkulacje. Dobitnie okazało się, że PZPR ma znikome poparcie wśród Polaków. Doprowadziło to do ostatecznego upadku ducha w obozie władzy i utraty wiary w zdolność zachowania kontroli nad państwem. Wobec postępującego rozkładu ZSRR i braku istotnego wsparcia Moskwy zajętej swoimi sprawami, komuniści musieli ustąpić. W nowym Sejmie nie byli nawet w stanie stworzyć sprawnej większości rządzącej. Czesław Kiszczak nie zdołał utworzyć nowego rządu, a Zgromadzenie Narodowe (połączenie Sejmu i Senatu) wybrało Jaruzelskiego na stanowisko prezydenta jedynie jednym głosem przewagi. Do końca 1989 nastąpił rozkład PRL. We wrześniu utworzono złożony z przedstawicieli opozycji rząd Tadeusza Mazowieckiego, zmieniono nazwę i godło państwa oraz wykreślono z konstytucji zapisy o przewodniej roli PZPR oraz związkach z ZSRR. Rozpoczęto również wprowadzać program radykalnych reform gospodarczych pod auspicjami Leszka Balcerowicza. W styczniu 1990 roku na XI zjeździe PZPR zadecydowano o rozwiązaniu partii, co symbolicznie przypieczętowało koniec ery komunizmu w Polsce i zwycięstwo "Solidarności".
Autor: Maciej Kucharczyk/ ola/zp / Źródło: tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum TVN24