Trzy dni po tragedii w kopalni "Wujek-Śląsk" mnożą się pytania o przyczyny i okoliczności śmierci 13 górników. Wiele wskazuje na to, że pod ziemią dochodziło do poważnych nieprawidłowości: oszukiwania metanomierzy i zacierania śladów, które mogłyby poprowadzić śledczych do wyjaśnienia przyczyn katastrofy.
Dziś wiadomo tylko, ilu górników zginęło i jaki jest stan poszkodowanych w katastrofie. Przyczyny tragedii i okoliczności, w jakich górnicy ponieśli śmierć wyjaśnia prokuratura. Dzisiaj zaczęły się przesłuchania pierwszych górników.
Metan - ile go było?
Trzeba wyjaśnić, czy w kopalni „Wujek-Śląsk” doszło do zapłonu czy wybuchu metanu. Jeśli stężenie metanu jest nieco wyższe niż dopuszczalne, w niesprzyjających warunkach dochodzi do zapłonu, jeśli przekroczenie norm jest wysokie, może dojść do wybuchu (W takim wypadku jego stężenie w powietrzu wynosi wtedy od ok. 4–4,5 do ok. 15 proc.).
Pożar metanu jest łagodniejszy w skutkach niż jego wybuch. Nie dochodzi wtedy do gwałtownego rozprężania się gazu - eksplozji z falą uderzeniową. Kluczową rolę będą tu odgrywały sekcje zwłok górników i oględziny miejsca tragedii. Na podstawie oceny rozmiarów zniszczeń będzie można powiedzieć, która z wersji jest prawdziwa.
Przy tej okazji pojawia się pytanie o ilość metanu w feralnej ścianie V, gdzie odbywało się wydobycie. Wiadomo już, że przed tragedią gromadziła się tam niebezpieczna ilość metanu. Czujniki wskazywały zagrożenie i dlatego aż dwukrotnie doszło do odcięcia prądu - przerywano prace, a górników wycofywano. Wprowadzono ich tam jednak ponownie.
Dowodem tu mają być wydruki odczytu pięciu metanomierzy zainstalowanych w rejonie ściany V (ma już je prokuratura). To automatyczny system rejestrujący stężenie metanu we wszystkich miejscach kopalni.
Kilka minut przed tragedią - jak pisze "Rzeczpospolita" - urządzenia nie wskazywały, że gaz może się zapalić. Zarejestrowały, że metan jest w normie pozwalającej górnikom pracować w tym rejonie – poniżej 1 i 2 proc. Dopiero dokładnie o 10.15 – kiedy doszło do tragedii – wskaźniki metanomierzy nagle podskoczyły do 8 – 10 proc.
Metanomierze - dochodziło do fałszowania?
Czy zatem dochodziło do fałszowania pomiarów metanu? To kolejne pytanie, na które muszą odpowiedzieć prokuratorzy. Górnicy, z którymi rozmawiał tvn24.pl nie mają wątpliwości, że taki proceder miał miejsce. Wymieniają nam sposoby fałszowania pomiarów: Umieszczanie czujników w foliowych torbach lub blisko podłoża (gdzie stężenie jest mniejsze), ale przede wszystkim umieszczanie czujników w rurach, którymi do chodnika doprowadzane jest świeże powietrze. Pewną modyfikacją tej metody jest kierowanie wylotów świeżego powietrza w kierunku czujników.
Podejrzenia takie odrzucają władze kopalni i na dowód powołują się na kontrole Urzędu Górniczego, które nie wykazały żadnych nieprawidłowości. Jednak górnicy twierdzą, że te kontrole niczego nie załatwiają ze względu na okoliczności, w jakich się odbywają: kontrole są zapowiedziane, żeby wejść do kopalni trzeba poinformować tamtejszego kierownika ruchu.
Wiosną tego roku do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego trafiło nagranie z "Wujka", które ma być dowodem na fałszowanie odczytów metanomierzy w kopalniach. Do filmu tego dotarła TVN24. ABW przekazała jedynie Wyższemu Urzędowi Górniczemu w Katowicach informację o łamaniu w kopalni "Wujek" przepisów BHP dotyczących pomiarów stężenia metanu. W efekcie przeprowadzono dwie kontrole, które nie wykazały żadnych nieprawidłowości.
Dopiero teraz prokuratura ma wrócić do doniesienia o fałszowaniu pomiarów metanomierzy, przesłuchany ma być także jego autor.
Ratownicy - usuwali po cichu metan?
W kontekście stężenia metanu pojawia się też pytanie, co przed tragedią robili pod ziemią ratownicy górniczy. Nie wiadomo, czy zjechali tam wcześniej, czy ucierpieli (jeden zginął, są też wśród nich ranni) w czasie próby wyciągania ofiar na powierzchnię. Pojawiły się nieoficjalne informacje, jakoby ratownicy mieli wietrzyć rejon feralnej ściany V tuż przed katastrofą, a także zacierać ślady wskazujące na nieprawidłowości związane z fałszowaniem czujników metanu.
Śledczy, jak na razie nie potwierdzają tych informacji, podkreślając jednocześnie, że ratownicy wywozili z miejsca wypadku jak najwięcej materiałów nie po to, żeby zacierać ślady ewentualnych błędów, ale zabezpieczyć jak najwięcej śladów mogących pomóc w ustaleniu przyczyn tragedii.
Kaski - kolejne nieprawidłowości
Pojawia się też pytanie o fakt, że po wypadku po ziemią leżało dużo czerwonych kasków górniczych. Tego koloru kaski zakładają w kopalniach osoby, które zaczynają tam pracę, ale wciąż się jeszcze uczą zawodu. Górnicy, którzy rozmawiali z tvn24.pl wskazują na to, iż takie osoby w ogóle nie powinny się znajdować w tak niebezpiecznym miejscu.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24