|

Z trzech polskich kierowców za "rajd" do celi może trafić już tylko organizator

Żółte ferrari, które uczestniczyło w wypadku
Żółte ferrari, które uczestniczyło w wypadku
Źródło: Słowacka policja

Zadecydowały sekundy - kierowca ferrari popełnił błąd, kierowca porsche jechał za blisko. Życiem za ich błędy i brawurę zapłacił Stefan. Więzieniem - być może - jako jedyny zapłaci kierowca mercedesa, który wyjazd na Słowację z 2018 roku zorganizował, a którego auto nawet nie zostało draśnięte podczas tragedii.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Film trwa 11 sekund. Został opublikowany przez policję dzień po śmiertelnym wypadku. Zginął w nim Stefan. Miał 57 lat, żonę, syna na studiach i jednorodzinny dom w Orawskim Podzamczu. To piękna okolica. Stefan miał sprzed domu widok na górujący nad wsią Zamek Orawski. Latem i w weekendy zjeżdżają się tu turyści, także z Polski. Zwłaszcza jak jest ładna pogoda.

W niedzielę, 30 września 2018 roku, od rana świeciło słońce. Jakby ciągle było lato.

Stefan namówił żonę, żeby do odległej o 70 kilometrów Żyliny wyjechać wcześniej, niż planowali. Obok plecaka syna w bagażniku srebrnej skody upchnęli dwa rowery. Plan był taki: Michał pójdzie do akademika, a rodzice będą jeździć po okolicy i do domu wrócą dopiero wieczorem.

Sekunda pierwsza, druga, trzecia

Do wydarzeń widocznych na 11-sekundowym filmie opublikowanym tuż po tragedii przez policję doszło około 11:30, kilkanaście kilometrów od domu Stefana. Na początku nagrania jego skody w ogóle nie widać.

W uchwyconym przez wideorejestrator jednego z przypadkowych świadków kadrze jest błękitne niebo i dwa rzędy drzew. Poniżej prosta jak stół jezdnia łącząca Żylinę i Dolny Kubin. W Wikipedii można przeczytać, że droga była uczęszczana już w starożytności i stanowiła część szlaku handlowego łączącego wybrzeże Adriatyku z Bałtykiem. 

Trasa, którą jechali kierowcy z Polski
Trasa, którą jechali kierowcy z Polski
Źródło: TVN24

Michał zapamiętał, że ojciec kiedyś mu mówił, iż droga ma 10 metrów szerokości i bez problemów miną się tam trzy auta jadące obok siebie. Wiedział, co mówi. Firma budowlana zatrudniająca Stefana niedawno pracowała tu przy wymianie nawierzchni. 

W pierwszej sekundzie filmu na lewym pasie odnowionej drogi jedzie ciemny luksusowy mercedes. Żeby zostać jego właścicielem, trzeba wydać grubo ponad pół miliona złotych. Za kierownicą siedzi Łukasz K. I chociaż kierowany przez niego pojazd nie zostanie nawet draśnięty, to niewykluczone, że będzie jedyną osobą, która po śmierci Stefana pójdzie do więzienia.

Mercedes wyprzedza inne auta, tak jakby jechał autostradą albo drogą szybkiego ruchu. W rzeczywistości auto wyprzedza na drodze dwukierunkowej, na podwójnej ciągłej. Ograniczenie prędkości zabrania jechać szybciej niż 90 km/h.

Jadący brawurowo 26-latek nie jest bajeczne bogaty. Auto - nie po raz pierwszy - wypożyczył. Jest znanym w środowisku blogerem motoryzacyjnym. Organizuje wyjazdy krajoznawcze dla właścicieli luksusowych aut. Podczas tych eskapad prezentuje kolejne motoryzacyjne cacka. K. nie tylko zachwala walory wypożyczonego auta, ale też załatwia uczestnikom hotele i organizuje program wycieczki. 

Czarny mercedes kończy wyprzedzać i wraca na swój pas. Jest trzecia sekunda filmu. 

W tym momencie z lewej strony ekranu pojawia się żółte ferrari. Auto za ponad milion złotych prowadzi 27-letni Adam Sz., syn jednego z wielkopolskich przedsiębiorców. Lubił chwalić się swoim samochodem - chętnie udostępniał go do testów i recenzji, które potem trafiały do sieci. 

W internecie pojawiały się też filmy od kierowców, którzy mieli okazje spotkać na drodze charakterystyczne sportowe auto. Widać na nich, jak żółte ferrari tnie drogi szybkiego ruchu, jego kierowca wykonuje szaleńcze manewry przy gigantycznych prędkościach. 

Za kilka dni filmy będą pokazywane w największych mediach w Polsce i Słowacji. Dla opinii publicznej będą dowodem, że Sz. już wcześniej ryzykował życiem kierowców, których spotkał na swojej drodze. 

Wypadek z udziałem luksusowych samochodów z Polski
Wypadek z udziałem luksusowych samochodów z Polski
Źródło: Policia Slovenskej republiky | facebook

Sekunda czwarta, piąta i szósta

W czwartej sekundzie nagrania w kadrze pojawia się ciemne porsche (warte ponad 400 tys. zł). W środku jedzie 42-letni Marcin L., właściciel sklepów ze sprzętem elektronicznym. Sprowadza też rzadkie i cenne auta z Azji. Ma żyłkę do interesów, pieniądze wydaje na swoją pasję - czyli kolejne drogie samochody. 

Auto, którym akurat jedzie, ma przyciemniane szyby. Nie widać, że obok kierowcy siedzi jego żona, a z tyłu - nastoletnia córka. 

Za kilka dni znajomi Marcina L. zaczną anonimowo przekonywać polskich dziennikarzy, że jest to "odpowiedzialny człowiek, który popełnił tragiczny błąd". Będą zapewniać, że L. wyżywał się na torach rajdowych i nie w głowie mu było narażanie innych. 

Na razie jednak auto z potężnym silnikiem pędzi lewym pasem za ferrari. Na horyzoncie widać już srebrną skodę. Ze Stefanem, jego żoną, synem i dwoma rowerami w środku.

Biegli, którzy będą później analizować przebieg wypadku na polecenie prokuratury, uznają, że pomiędzy czwartą a piątą sekundą kierowca żółtego ferrari miał dwie opcje uniknięcia tragedii. 

Pierwsza wymagała od Adama Sz. jeszcze mocniejszego naciśnięcia pedału gazu. Chodziło o to, żeby ferrari mogło wcisnąć się przed wyprzedzany pojazd, zanim dojdzie do zderzenia z nadjeżdżającą z naprzeciwka skodą Stefana. Manewr - jak uznają potem biegli - był możliwy, ale wymagał dobrej techniki jazdy i dużego opanowania ze strony kierowcy. 

Druga opcja była mniej wymagająca: Adam Sz. powinien zmniejszyć prędkość, przerwać wyprzedzanie i płynnie wrócić na swój pas. 

Kierowca wybiera jednak opcję trzecią: jedzie pod prąd z tą samą prędkością. Kiedy zaczyna zdawać sobie sprawę, że zaraz dojdzie do zderzenia, wciska hamulec. Ceramiczno-węglowe tarcze hamulcowe jak z torów wyścigowych sprawiają, że żółte auto błyskawicznie wytraca prędkość - robi to zdecydowanie zbyt szybko dla jadącego za nim dwutonowego porsche. Siedzący za kierownicą Marcin L. próbuje uniknąć zderzenia i odbija kierownicą w lewo. Na szerokiej na dziesięć metrów drodze nie ma już miejsca dla skody. 

Porsche uderza w tył ferrari pomiędzy piątą a szóstą sekundą filmu. "Uderzenie nastąpiło w momencie, kiedy kierowca porsche miał na liczniku 155 km/h" - ustalą biegli analizujący wypadek dla słowackiej prokuratury w Żylinie. 

Ferrari z rozbitym tyłem wraca na swój pas, o centymetry mijając skodę ze Stefanem i jego rodziną. 

Michał, studiujący inżynierię w Żylinie, patrzy na wszystko z przedniego fotela pasażerskiego skody. Zapamiętuje, że jego ojciec w ostatniej chwili szarpnął kierownicą w prawo. To ostatnia rzecz, którą zrobi w życiu. Weźmie na siebie cały impet. 

Skoda czołowo zderza się z rozpędzonym porsche. Samochody po uderzeniu obracają się w poprzek drogi i zatrzymują się po obu jej stronach. 

Do tragedii doszło w 2018 roku
Do tragedii doszło w 2018 roku
Źródło: Słowacka policja

Godziny

Michał otwiera drzwi i wybiega na zewnątrz. Na opublikowanym przez słowacką policję filmie nie widać jeszcze, że jest ranny i musi natychmiast trafić do szpitala. Student obiega dymiące auto. Otwiera drzwi do jadącej na tylnym fotelu z prawej strony 51-letniej matki. Jest oszołomiona, ale przytomna. Ma poważne obrażenia wewnętrzne i połamane kości. Stefan jest zakleszczony, nie daje znaków życia.

W poprzek przeciwległego pasa ruchu zatrzymuje się porsche. Marcin, jego żona i córka wysiadają z auta. Kierowcy pozostałych aut, w tym ferrari i mercedesa, biegną w kierunku auta Marcina L. 

Na miejsce przyjeżdżają policjanci, ratownicy medyczni i strażacy, którzy rozcinają pokiereszowaną skodę i wydostają Stefana. Lekarze w karetce stwierdzają zgon 57-latka.

Policjanci robią dokumentację fotograficzną miejsca zdarzenia. Na jednym ze zdjęć widać, jak L. siedzi po turecku na poboczu drogi. Trzyma się za głowę. Wzrok ma wbity w asfalt. Świadkowie opowiadają na miejscu policjantom, że chwilę przed zderzeniem polscy kierowcy jechali, tak jakby się ścigali. Marcin L., Adam Sz. i Łukasz K. zostają zatrzymani. 

Funkcjonariusze protokołują, że Polacy są trzeźwi i mają prawo jazdy. Adam Sz., Łukasz K. i Marcin L. spędzają noc w policyjnej izbie zatrzymań. Dwóm pierwszym: kierowcy ferrari i porsche, są przedstawiane zarzuty sprowadzenia zagrożenia zdrowia i życia dla innych uczestników ruchu drogowego, za co grozi im do 3 lat więzienia. 

Marcin L. z porsche ma odpowiadać za to samo przestępstwo, tyle że grozi mu pięć lat w celi, bo doprowadził do śmierci człowieka. 

W poniedziałek, 1 października 2018 roku informacja o wypadku w Dolnym Kubinie jest na czołówkach mediów na Słowacji. Opublikowany przez policję film jest też mocno eksponowany w polskich stacjach informacyjnych i portalach. 

Materiał "Faktów TVN" z 1 października 2018 roku:

Sportowe auta z Polski i wypadek na Słowacji. Policja: będziemy bezwzględni
Sportowe auta z Polski i wypadek na Słowacji. Policja: będziemy bezwzględni
Źródło: Fakty TVN

Dni

Wtorek, 2 października. Polacy zostają przewiezieni z policyjnej izby zatrzymań do sądu w Żylinie na posiedzenie aresztowe. Wszyscy mają kajdanki na rękach i wzrok wbity w podłogę. Nie odpowiadają na pytania dziennikarzy, w tym tych, którzy przyjechali z Polski. 

W areszcie zostanie tylko Marcin L., kierowca porsche. 

Adam Sz. z ferrari i Łukasz K. z mercedesa, jak zdecydował sąd, mogą czekać na proces na wolności. 

Ten pierwszy musiał jednak zapłacić 20 tys. euro kaucji. Pieniądze wpłaciła matka Sz. Lokalnym dziennikarzom powiedziała tylko, że "jest jej przykro". Po czym wraz z synem wsiedli do innego luksusowego auta i odjechali. 

Kierowca mercedesa został puszczony wolno, bo "nie uczestniczył w wypadku". Sąd nakazał K. zapłacić jedynie 150 euro mandatu. 

Decyzja sądu w Żylinie przyjęta została na Słowacji z dużym rozczarowaniem. 

- To, jak potraktowani zostaną piraci drogowi z Polski, pokaże, na ile bogaci ludzie w supersamochodach są ponad prawem. Wielu miejscowych obawia się, że zatrzymani wykpią się pieniędzmi - powiedział Martin Hanzel, reporter gazety "Novy Cas”. Rozmawiał z reporterem "Uwagi!" TVN, Tomaszem Patorą na korytarzu żylińskiego sądu, niedługo po ogłoszeniu decyzji sądu w sprawie aresztu dla kierowcy porsche. 

Fragment reportażu "Uwagi! TVN" z października 2018 roku:

Szaleńczy rajd polskich kierowców na Słowacji. Fragment programu Uwaga
Szaleńczy rajd polskich kierowców na Słowacji. Fragment programu "Uwaga"
Źródło: "Uwaga!" TVN

O tym, że decyzja sądu jest "niezrozumiała" mówił także dziennikarzom wychodzący z posiedzenia aresztowego prokurator Matúš Harkabus. Zapowiadał odwołanie, bo - jak podkreślał - "wolnościowe środki zapobiegawcze sprawiają, że Polacy będą mogli próbować uniknąć kary, ale też będą dalej stanowili zagrożenie na drodze". 

Zażalenie prokuratury na decyzję sądu pierwszej instancji rozpatrywane jest 10 października. W tym samym gmachu żylińskiego sądu zjawiają się wszyscy trzej kierowcy. Tym razem wszyscy wrócą do aresztu. Sędziowie sądu odwoławczego przychylą się bowiem do podniesionych przez śledczych zarzutów.

Ci dzień później ogłoszą zmianę zarzutów dla kierowców z Polski. Uznali, że dopuścili się oni przestępstwa opisanego w paragrafie 284 słowackiego kodeksu karnego. Martin Kokles, rzecznik żylińskiej prokuratury, informuje tvn24.pl, iż pozyskane od świadków relacje świadczą, że Polacy w luksusowych autach tamtego dnia już wcześniej kilkukrotnie niemal doprowadzili do wypadku. 

Paragraf 284 mówi o karze za świadome narażenie grupy osób na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia, za co słowacki kodeks karny przewiduje od 4 do 10 lat więzienia. Takie zarzuty usłyszał Łukasz K. z mercedesa i Adam Sz. z ferrari.

Kierowcy porsche, Marcinowi L., grozi surowsza kara - za wyczerpanie znamion przestępstwa opisanego w podpunkcie trzecim paragrafu 284, który przewiduje od 15 do 20 lat więzienia dla osoby, która - poprzez świadome narażenie bezpieczeństwa innych - doprowadza do czyjejś śmierci.

To w porównaniu do polskiego kodeksu karnego bardzo surowe kary. Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym (art. 177 Kodeksu karnego) w Polsce grozi do 8 lat więzienia. Za narażenie kogoś na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia (art. 160 Kk) - do trzech lat. W polskim systemem prawnym jest też zapis mówiący o spowodowaniu katastrofy w ruchu lądowym (art. 173 Kk), ale nawet umyślne jej spowodowanie to kara do 10 lat więzienia lub do 15, jeżeli ktoś w takich okolicznościach straci życie.

***

- Pamiętam, że jechaliśmy powoli, 80-90 kilometrów na godzinę. Gdy wyszliśmy zza zakrętu, zobaczyliśmy mercedesa. On wyprzedził jeszcze auto. Za nim jechało ferrari, które też chciało wyprzedzić. Tata znał tę drogę, wiedział, że jest szeroka, że nawet cztery samochody mogą się zmieścić - odtwarzał wypadek w rozmowie z reporterem "Czarno na białym" Michał Onczo. 

Nie chciał pokazywać twarzy - wolał, żeby ludzie zapamiętali twarz jego tragicznie zmarłego ojca Stefana.

- Ojciec był żywicielem rodziny, a ja jestem jego jedynym synem. Nie mam rodzeństwa i teraz sam będę musiał zajmować się mamą. Jest ciężko. Mama ma wiele złamań w całym ciele i nie jest w stanie sama funkcjonować. Muszę się nią opiekować 24 godziny na dobę - mówił Michał. - Rodzina, przyjaciele i sąsiedzi pomagają nam, jak tylko mogą, ale brakuje nam taty. Jest nam bardzo ciężko - dodał. 

Młody Onczo jest przekonany, że sprawcy jego dramatu pójdą do więzienia. Uważa, że w ramach kary powinni "siedzieć w szpitalu i patrzeć na ludzi po takich właśnie wypadkach".

- Dobrze by było, gdyby z bliska musieli oglądać efekty takich wypadków. By zobaczyli, jak to wygląda z perspektywy ofiary i czemu są winni, i też żeby pomagali ofiarom takich wypadków. Niech zobaczą, jak to jest, gdy straci się kogoś bliskiego - powiedział Michał Onczo.

Reportaż "Czarno na Białym", w którym wypowiada się syn zmarłego 57-latka:

Relacja syna mężczyzny który zginął  w wypadku spowodowanym przez Polaków
Relacja syna mężczyzny, który zginął w wypadku spowodowanym przez Polaków
Źródło: TVN24

Lata

W słowackich i polskich mediach temat tragedii w Dolnym Kubinie schodzi z "jedynek". W kolejnych miesiącach pojawiają się wzmianki o tym, że kierowcy opuszczają areszt - najpierw w marcu 2019 roku na wolność wychodzi kierowca mercedesa Łukasz K. Dwa miesiące później wolny jest też Adam Sz. z ferrari. W czerwcu z aresztu zwolniony został Marcin L. z porsche. 

Prokuratura w Żylinie informuje nas wtedy, że nie ma już konieczności stosowania najsurowszego ze środków zapobiegawczych, bo materiał dowodowy jest już zebrany i nie ma ryzyka matactwa ze strony oskarżonych. 

Potem może się wydawać, że w sprawie nie dzieje się nic. Kolejne telefony do prokuratury kwitowe są stwierdzeniami, że "trwa tłumaczenie dokumentów" i "oczekiwanie na decyzję biegłych". Nie wskazują, ilu ich jest. - W ramach śledztwa odtwarzamy przebieg wypadku i analizujemy sposób prowadzenia pojazdów przez podejrzanych - nie tylko bezpośrednio w miejscu tragedii, ale również na odcinkach dróg, które pokonali wcześniej - zapewnia prokurator Martin Kokles. 

Wybucha pandemia COVID-19. Od marca 2020 roku śledczy tłumaczą ograniczeniami z nią związanymi wciąż toczące się postępowanie. 

Mija 2021 rok. 

W maju 2022 akt oskarżenia trafia do sądu. Dotyczy tylko Łukasza K. (kierowcy mercedesa) i Marcina L. (kierowcy porsche). 

Kierowca ferrari, za zgodą prokuratury i rodziny ofiary wypadku, dobrowolnie poddaje się karze.  

"Sąd Rejonowy w Żylinie zatwierdził ugodę i ogłosił wyrok. Na jego mocy, mężczyzna został uznany za winnego popełnienia przestępstwa polegającego na tym, że wraz z innymi sprawcami doprowadził do powstania ogólnego zagrożenia dla bezpieczeństwa wielu osób. Sąd wymierzył oskarżonemu warunkową karę pozbawienia wolności w wysokości trzech lat z trzyletnim okresem próby oraz z zakazem prowadzenia pojazdów mechanicznych na okres dwóch lat. Oskarżony został również zobowiązany do naprawienia części szkody na rzecz pokrzywdzonych" - przekazuje Anna Dudová Záborská, rzeczniczka żylińskiego sądu, w komunikacie wysłanym naszej redakcji. 

Sędzia nie precyzuje, na czym polega "naprawienie szkody". - Nie jest tajemnicą, że kierowcę ferrari było stać na to, żeby zaoferować bliskim zmarłego pieniądze. Na tyle duże, żeby zgodzili się na korzystną dla Adama Sz. ugodę - ocenia Tomasz Patora, reporter "Uwagi! TVN". 

- Podczas posiedzenia aresztowego rozmawiałem ze słowackimi dziennikarzami, którzy martwili się, że kierowca ferrari jest zbyt bogaty, żeby iść do celi. Otwartą pozostawiam kwestię, czy się mylili - dodaje Patora.

Podczas prokuratorskiego śledztwa obrońca Adama Sz. nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Teraz - już po ugodzie - nie udało nam się do niego dotrzeć. 

Marcin L. i Łukasz K. stają przed sądem w lipcu 2022 roku. Na sali nie ma nikogo z rodziny Stefana. Kiedy próbujemy zadawać pytania, oskarżeni Polacy zbywają je milczeniem. - Na razie nie będziemy rozmawiać - interweniuje ich obrońca, mecenas Martin Burian.

Proces rozpoczyna się od krótkich wystąpień oskarżonych. 

Oskarżeni na sali rozpraw. W tle ich obrońca Martin Burian
Oskarżeni na sali rozpraw. W tle ich obrońca Martin Burian
Źródło: tvn24.pl

Kierowca porsche opowiada przed sądem, że sfinansował koszt pogrzebu Stefana i pokrył koszty leczenia jego żony. Deklarował, że wydał co najmniej 10 tysięcy euro. 

Kierowca mercedesa mówi, że nie przekazywał żadnej pomocy, bo nie uczestniczył w wypadku. 

Na pierwszej rozprawie to on odpowiadał na pytania prokuratora i sądu. Łukasz K. powiedział, że mieszka w Warszawie, prowadzi własną działalność gospodarczą i zajmuje się marketingiem. Z przekazanych na sali rozpraw informacji wynika, że zarabia nieco ponad średnią krajową. 

Poproszony przez prokuratora o odtworzenie zdarzeń z września 2018 roku, opowiadał, że kawalkada złożona z pięciu drogich aut (za samochodami widocznymi na nagraniu z wypadku jechały jeszcze ford i lamborghini) wyruszyła z Zakopanego, a potem jej uczestnicy zwiedzali najładniejsze zakątki Czech i Słowacji. Przekonywał, że w czasie przejazdu przez Słowację naruszył przepisy tylko raz: kiedy tuż przed tragicznym wypadkiem wyprzedzał na linii ciągłej.

- Interesuje mnie pana przeszłość jako kierowcy. Czy był pan karany za niebezpieczną jazdę? - pyta prokurator.

- Tak, ale to przez to, że robię dużo kilometrów. Rocznie około 30 tysięcy. Zdarza mi się otrzymać mandat, ale nie tylko za prędkość, też za parkowanie.

Prokurator: - Ale ile było takich sytuacji? Kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt?

Łukasz K.: - Myślę, że kilkanaście. Staram się przestrzegać przepisów, ale czasami każdemu się zdarza. Każdemu się zdarza coś przewinić.

Oskarżeni nie chcieli odpowiadać na nasze pytania. Na pierwszym planie mecenas Martin Burian, obrońca. W tle Łukasz K.
Oskarżeni nie chcieli odpowiadać na nasze pytania. Na pierwszym planie mecenas Martin Burian, obrońca. W tle Łukasz K.
Źródło: tvn24.pl

Prokurator Alexander Fenik nie ma jednak wątpliwości, że we wrześniu 2018 roku kierowcy z Polski zorganizowali nieformalny rajd po słowackich drogach. Przytoczył relacje świadków, z których wynika, że grupa znajomych jeszcze przed wypadkiem narażała bezpieczeństwo uczestników drogi, którzy mieli pecha znaleźć się w ich pobliżu.

"Kierowcy na autostradzie rozpędzali się do 200 kilometrów na godzinę. Poza autostradami jechali 150 kilometrów na godzinę w miejscach, gdzie obowiązywały ograniczenia prędkości do 90 km/h. Wykonywali niebezpieczne manewry, wyprzedzali w miejscach niedozwolonych. Zdarzały się sytuacje, że wyprzedzali innych uczestników ruchu z ich prawej strony, na co nie pozwalają przepisy" - wyliczał prokurator (cytujemy za tłumaczem przysięgłym, który na bieżąco dokonywał przekładu na język polski).

Proces polskich kierowców na Słowacji
Proces polskich kierowców na Słowacji
Źródło: TVN24

Poza czasem

Od lipca 2022 roku aż do teraz przed sądem w Żylinie odbyło się kilkanaście rozpraw. Marcin L. konsekwentnie podkreślał - razem ze swoim obrońcą - że powinien odpowiadać za spowodowanie wypadku, za co grozi do pięciu lat więzienia, a nie za świadome narażanie życia i zdrowia innych ludzi, za co grozi 20 lat odsiadki. 

Łukasz K. konsekwentnie nie przyznaje się do winy. 

Podczas rozpraw przesłuchiwani byli świadkowie i biegli. 

W październiku 2023 roku do prokuratury w Żylinie przyszła informacja z Polski. Słowaccy prokuratorzy dowiadują się, że Marcin L., kierowca porsche, nie żyje. 

29 stycznia tego roku sąd w Żylinie umorzył postępowanie karne w sprawie kierowcy porsche. 

Na ławie oskarżonych pozostaje już tylko Łukasz K. 

***

Artur Łukiańczuk od lipca ubiegłego roku jest konsulem RP na Słowacji. Przyznaje, że temat tragedii z 2018 roku czasami wraca przy okazji innych wypadków spowodowanych przez obcokrajowców.  

- To nie jest tak, że Polacy mają tutaj wizytówkę złych, niebezpiecznych kierowców. Auta na polskich tablicach rejestracyjnych można tu zobaczyć niemal codziennie. Przyjeżdża tu sporo turystów, żeby zwiedzać Tatry. Przez Słowację często Polacy jeżdżą na wakacje do bardzo popularnej Chorwacji. Miejscowi zwracają uwagę, że w Polsce drogi są szersze, jest więcej "ekspresówek" i autostrad. Problem w tym, że nie zawsze Polacy stosują się do miejscowych przepisów, śpieszą się, jadą za szybko, rezygnują z odpoczynku, co jest szczególnie ważne podczas wielogodzinnych powrotów z Chorwacji - podkreśla konsul.

Zaznacza, że na Słowacji kary za przekraczanie prędkości są surowe i na razie nikt nie myśli o ich zaostrzeniu. - Za zbyt szybką jazdę grozi nawet tysiąc euro mandatu. Jeżeli ktoś nie może zapłacić mandatu w ciągu dwóch tygodni, zatrzymują prawo jazdy do czasu zapłaty. Do tego dochodzi zerowa tolerancja alkoholu u kierowcy - wylicza Łukiańczuk.

Konsul zaznacza, że większość kierowców z Polski obawia się słowackiego taryfikatora.

- Północna Słowacja, a zwłaszcza jej wschodnia część, gdzie doszło do wypadku, są regionami nieco uboższymi w porównaniu do zachodniej Słowacji. Być może u niektórych kierowców rodzi się przekonanie, że możemy w takich rejonach więcej, możemy naruszać przepisy. Wobec prawa wszyscy powinniśmy być równi - niezależnie od ilości pieniędzy na koncie - podkreśla konsul.

***

Kolejne rozprawy są zaplanowane na 12 marca i 30 kwietnia. Potem - jak przekazuje rzeczniczka sądu w Żylinie - sędziowie mogą wyznaczyć kolejne terminy. 

Adwokat zmarłego Marcina L. oraz ciągle oskarżonego w sprawie Łukasza K. przekazał, że nie został upoważniony do rozmowy z dziennikarzami. 

We wrześniu od wypadku minie sześć lat. 

Czytaj także: