Ugodą zakończył się proces, jaki bydgoskie pogotowie wytoczyło Andrzejowi Kanieckiemu, który od lat na forach internetowych nazywał pracowników tego pogotowia "łowcami skór", a samo pogotowie "pijacką meliną". Wszystko zaczęło się, gdy 15 lat temu w wypadku samochodowym zginął syn mężczyzny. Kaniecki o śmierć syna obwiniał właśnie pogotowie - jego zdaniem syna dało się uratować, gdyby ekipa karetki nie była pijana.
W pozwie skierowanym do sądu w Bydgoszczy, dyrekcja bydgoskiej Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego zarzucała Andrzejowi Kanieckiemu, że od lat pomawia tę instytucję o "zatajanie dokumentacji medycznej, udział w zorganizowanej grupie przestępczej i działalność spiskową". Dyrekcja odnosiła się także do wypowiedzi mężczyzny na forach internetowych odnośnie pracowników pogotowia i samej placówki.
Nie przeprosi, ale chce ugody
Andrzej Kaniecki, ojciec tragicznie zmarłego chłopaka, był gotowy na ugodę, ale nie chciał wycofać swoich słów, które dotyczyły tragicznych okoliczności śmierci jego syna. Nie miał też zamiaru odwołać słów, w których mówił, że skierowanie przeciwko niemu aktu oskarżenia przez pogotowie ratunkowe było "przejawem wielkiego cynizmu".
Jednak, jak zapewniał, był gotów powstrzymać się od szkalujących wypowiedzi w internecie na temat instytucji samego pogotowia. Pogotowie przystało na tę propozycję i ostatecznie wycofało oskarżenie. Kaniecki nie będzie musiał przepraszać i zobowiązał się jednocześnie do zaprzestania pomawiania bydgoskiego pogotowia jako instytucji.
Pojechali pijani do wypadku
Konflikt Kanieckiego z bydgoskim pogotowiem zaczął się od wypadku samochodowego, do którego doszło 1 listopada 1997 roku na przedmieściu Bydgoszczy. W rozbitym samochodzie zginął 19-letni Dawid Kaniecki - syn mężczyzny. Załoga wezwanej na miejsce karetki stwierdziła zgon chłopaka i szybko odjechała, bo świadkowie wypadku spostrzegli, że lekarz i sanitariusz sprawiają wrażenie pijanych. Jeden ze strażaków, obecnych na miejscu zdarzenia, zauważył jednak, że Dawid daje oznaki życia. Kolejna wezwana karetka dotarła jednak dopiero po godzinie i na ratunek było za późno.
Zaalarmowana policja ustaliła, że lekarz i sanitariusz faktycznie tego dnia byli nietrzeźwi podczas dyżuru. W ukryciu prawdy nie pomogła nawet próba oszustwa: na badanie trzeźwości stawił się początkowo inny lekarz pogotowia, podający się za osobę poszukiwaną przez policję, by "chronić" kolegę.
Po kilku latach lekarze i sanitariusz zostali prawomocnie skazani za pijaństwo w pracy i próbę oszustwa, ale wyroki więzienia zostały warunkowo zawieszone.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24