Mimo że rodzina uciekła z regionu walk w Donbasie, polscy urzędnicy po raz kolejny odmówili im przyznania statusu uchodźcy. Andriej i Natalia razem z dwójką dzieci od ponad dwóch lat próbują ułożyć sobie życie w naszym kraju. Teraz znów wróciły wspomnienia i lęk przed powrotem. Grozi im deportacja na Ukrainę. "Polska i Świat".
Andrij i Natalia pochodzą z Doniecka. Ponad trzy lata temu ich spokojne rodzinne życie zostało przerwane przez piekło wojny. - Rozpoczęło się bombardowanie i nad naszym domem latały bomby, było tam strasznie. Dalsze mieszkanie tam nie było możliwe - opowiada Nataliia Szokotowa. Rodzina musiała uciekać z dwójką małych dzieci. W Doniecku zostawili wszystko - dom, przyjaciół i marzenia. Nie chcieli żyć w ciągłym strachu, czekając, aż na ich dom którejś nocy spadnie bomba. Dwa i pół roku temu trafili do Polski. Zamieszkali w Warszawie, gdzie dzięki pomocy organizacji pozarządowych i ludzi dobrej woli próbują ułożyć sobie normalne życie. - Kasia chętnie chodzi do szkoły, nie chce zostawać w domu, kiedy choruje, bo tam ma przyjaciół - wyjaśnia Szokotowa. Ich córka jest w drugiej klasie podstawówki, syn w przedszkolu. Oboje uczą się polskiego i nie chcą wracać do koszmaru, który przerwał ich dzieciństwo.
Sześć odmów polskich urzędników
Polska już sześć razy odmówiła im nadania statusu uchodźcy. Mimo że pochodzą z regionu objętego wojną, mimo że na zachodzie ich kraju grożą im prześladowania za to, że są ze wschodu - grozi im deportacja. Jak mówią, "nie mają dokąd wracać, bo w Doniecku ich dom jest prawie rozwalony".
Andrij i Natalia uciekli do Polski, której władze niezmiennie od lat zapewniają, że nad Wisłą na Ukraińców w potrzebie czeka pomoc.
- Jeżeli ktoś będzie chciał przyjechać do nas, zwłaszcza jeśli jest uchodźcą, ucieka przed wojną i chroni swoje życie z całą pewnością, zostanie przyjęty - mówił w 2016 roku prezydent Andrzej Duda. Przedstawiciele polskiego rządu powtarzają z kolei od dawna, że przyjęli milion, a nawet półtora miliona "uchodźców" z Ukrainy.
Oficjalne dane mówią jednak wyraźnie, że w 2017 roku było to zaledwie 56 osób, rok wcześniej 32, a w 2015 roku - dwie.
Rodzina Natalii i Andrija, tak jak wielu innych uciekinierów z Ukrainy dostaje odmowę, bo polskie władze uważają, że nie cały ich kraj jest objęty wojną. To, że nie mają do czego wracać, być może nie robi na urzędnikach większego wrażenia.
Nie wystarczy, by nie strzelano
- Nie zawsze wystarczy wyjechać z obszaru objętego wojną, żeby być bezpiecznym, bo dla bezpieczeństwa nie wystarczy tylko to, żeby do kogoś nie strzelano. Potrzebny jest dostęp do rynku pracy, do pomocy humanitarnej. Na Ukrainie nie zawsze to jest możliwe - wyjaśnia Rafał Kostrzyński, rzecznik wysokiego komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców (UNHCR) w Polsce. Andrij i Natalia nie mają wielkich marzeń. Chcą pracować i samodzielnie utrzymywać się w Polsce. Chcą, by ich dzieci wychowały się w kraju, w którym nic nie będzie im grozić.
- Spodziewamy się lepszego. Jakiejś decyzji, by móc tu zostać i mieszkać dalej - mówią.
Autor: md/adso / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24