Jak wygląda współczesne niewolnictwo w Wielkiej Brytanii? Wielu Polaków, którzy wyjechali tam szukać lepszego życia, pada ofiarą handlarzy ludźmi. Są zastraszani, szantażowani i zmuszani do darmowej pracy. Mimo wstydu i strachu, kilkoro zdecydowało się opowiedzieć dziennikarzowi "Superwizjera" o tym, co ich spotkało. Reportaż Endiego Gęsiny-Torresa "Polscy niewolnicy w Wielkiej Brytanii".
Według rządowego raportu z 2017 roku, w Wielkiej Brytanii ponad 13 tysięcy osób jest zmuszanych do niewolniczej pracy w gospodarstwach domowych, przemyśle i rolnictwie; w przypadku kobiet najczęściej do prostytucji. Brytyjska policja zidentyfikowała ofiary ze 116 krajów, głównie Albanii, Wietnamu, Chin, Nigerii oraz Polski. Organizacje pozarządowe twierdzą, że oficjalne dane to wierzchołek góry lodowej i szacują liczbę ofiar współczesnego niewolnictwa w Anglii na ponad 130 tysięcy.
"Nie mogłem się kąpać w łazience, ani załatwiać w toalecie"
55-letni Andrzej Koplin przyjechał do Anglii w 2017 roku. Jak tłumaczy w rozmowie z dziennikarzem "Superwizjera", chciał zarobić, bo córkę czekała operacja barku. - Znałem koleżankę w Polsce, która znała Cygana. Zadzwoniła do niego. Ja z nim rozmawiałem i on się zapytał, czy chcę pracować. Powiedziałem, że tak - relacjonuje. Przyjechał do Birmingham. Zabrano mu dokumenty i przez siedem miesięcy był zmuszany do pracy w fabryce bez wynagrodzenia.
- Przez dwa miesiące u niego mieszkałem i spałem na wykładzinie na piętrze w pokoju. Nie mogłem się kąpać w łazience, ani załatwiać w toalecie. Musiałem to robić w reklamówkach albo w wiaderko i swoje odchody wynosić osobiście - opowiada.
"Znam mnóstwo historii, które pozostaną we mnie do końca życia"
W akcjach uwalniania wyzyskiwanych pracowników wielokrotnie brał udział John z brytyjskiej organizacji pozarządowej Hope for Justice, która pomaga ofiarom handlu ludźmi i współczesnego niewolnictwa.
- Znam tyle historii ludzi, których ratowaliśmy, mnóstwo historii, które odcisnęły na mnie piętno i które pozostaną we mnie do końca życia - wyznaje w rozmowie z reporterem.
- Handlarze niewolników nie mają uprzedzeń. Nie ma dla nich znaczenia kolor czyjejś skóry, religia czy kultura. Nieważne, czy mężczyzna, kobieta, czy dziecko. Dla handlarza to po prostu towar - podkreśla.
"Serdeczny przyjaciel mnie urządził"
Magda i Robert, młodzi małżonkowie z Podkarpacia, przyjechali za pracą do Anglii w 2014 roku, bo firma budowlana, którą mężczyzna prowadził w Polsce, splajtowała. Zamieszkali w Birmingham z dwójką małych dzieci. - Już miałem tego wszystkiego dość. Wiedziałem, że tu, w Anglii, cały czas jest praca. Jak ktoś chce pracować, to będzie pracował - tłumaczy Robert powody decyzji o wyjeździe.
W Birmingham, jak mówi, poszedł do biblioteki publicznej szukać pracy, "bo tam jest za darmo internet". - Spotkałem serdecznego przyjaciela, który mnie tak urządził, że jestem dzisiaj tu, gdzie jestem - mówi. - Człowiek po sześćdziesiątce, sześćdziesiąt pięć lat, prawie dziadek, w wieku mojego ojca. Ja go wcześniej zapraszałem na obiady, znałem go, bo przychodził z dziećmi, no taki był przyjaciel - opisuje Robert. - W tej bibliotece on do mnie powiedział (...), że przyjeżdża para, kobieta w ciąży i mężczyzna. Mają mieszkanie, mają wszystko, ale nie mogą podać adresu, do GP, czyli do pielęgniarki położnej - relacjonuje. "Czy użyczyłbyś swój adres, pomógłbyś? Oni by ci się jakość odwdzięczyli" - miał pytać Roberta mężczyzna. Ten - jak mówi - wyraził zgodę. - Po tym liście zaczęły przychodzić następne. Tylko, że na inne imiona, nazwiska - opowiada Magda, żona Roberta. Mówi, że po jakimś czasie było już "około dziewięciu nazwisk".
Co kilka dni w mieszkaniu Magdy i Roberta pojawiał się mężczyzna, żeby odebrać listy. Dopiero później okazało się, że "serdeczny przyjaciel", o którym wspomina Robert, wystawił jego rodzinę jako niewolników grupie polskich Romów.
"Miałam iść do banku i otworzyć konto"
Jak opowiada Robert, któregoś dnia ciekła im w mieszkaniu woda i zalewali na dole sklep. W tym czasem mężczyzna przyjechał po listy. Żona poszła zakręcić wodę. - W wózku zostawiła swoje dokumenty. I do dzisiaj ich nie ma - opowiada Robert.
Według Magdy, mężczyzna zapytał ją potem, czy chciałaby odzyskać dowód. - Pokazał mi dowód jakiejś dziewczyny, kazał mi przefarbować włosy i żebym poszła z tym do banku. Patrzę się na niego: "Ty chyba chory jesteś. Przecież ja nawet do niej podobna nie jestem, ja trochę grubsza jestem na twarzy. Jak ty sobie to wyobrażasz?" - relacjonuje Magda. - Ja z tym dowodem miałam iść do banku i otworzyć konto - przypomina.
John z Hope for Justice tłumaczy, że przestępcy potrzebują tych kont, żeby kontrolować swoje ofiary. - Konta otwierane są na nazwiska, pod jakimi zatrudniani są legalnie niewolnicy w różnych firmach i to na te konta spływają ich pensje. Ale to handlarze a nie ofiary mają do nich dostęp - wyjaśnia.
Groźby i agresja
Magda była wykorzystywana jako słup, który otwierał pod przymusem konta, posługując się fałszywymi dokumentami. Natomiast Robert musiał pracować na budowie, za co dostawał kilkadziesiąt funtów tygodniowo. Każda próba sprzeciwu kończyła się groźbami i agresją.
Jak mówi Robert, mężczyzna, który odbierał listy, miał jego dokumenty, znał adres. - On powiedział: "Ja mogę odwiedzić twoją rodzinę w Polsce, jak będziesz chciał. Możemy żonę ci sprzedać, za przeproszeniem, do burdelu, a dzieci wywieźć" - mówi Robert.
- Zadzwonił do mnie, że stoi w uliczce. Wyszedłem, bo on mówi, co ma coś do załatwienia. W międzyczasie wyszło dwóch gości i zaczęło jakiegoś kolesia, faceta, bić. Dostał sporo, bo nie mógł się podnieść z ziemi. Usłyszałem: "To jest tak, jak się nie jest posłusznym i nie otwiera kont" - relacjonuje.
"Pracowałem za darmo"
Konta, które otwierała Magda były używane przez przestępców do zabierania pensji ofiarom pracującym - tak jak Andrzej Koplin - w legalnie działających fabrykach. Natomiast w listach przychodziły dokumenty z instytucji publicznych i banków, przez które przepływały pieniądze niewolników.
- Pracowałem po prostu za darmo. Ten Cygan mi nie dawał pieniędzy za moją pracę. Zakład pracy wypłacał pieniądze na konto, ale on miał moją kartę (...) i on brał te pieniądze a mi dawał pięć, dziesięć funtów tygodniowo - mówi Koplin.
"Strach ucisza"
John z Hope for Justice nie ma wątpliwości, że wiele działających firm w całym kraju, świadomie lub nieświadomie, zatrudnia ludzi, którzy są ofiarami współczesnego niewolnictwa.
- Strach ucisza. Ofiary są zastraszane fizycznie i psychicznie, wykańczane. To psychologiczna gra, w której karty rozdaje handlarz i w której wbija do głowy niewolnikowi, że nie powinien ufać policji - wyjaśnia mechanizm procederu.
"Miałem plastikowy leżak, jadłem resztki ze stołu"
45-letni Andrzej Szczurkowski, który w Anglii mieszka od prawie 20 lat, tak jak wszyscy bohaterowie reportażu nie ufał w to, że angielska policja może mu pomóc. Polak przez ponad dwa lata był wykorzystywany jako niewolnik przez indyjsko-brytyjskie małżeństwo. Za pracę nie dostawał pieniędzy, spał w nieogrzewanym garażu.
- Pracowałem w zakładzie, który wykonuje naczynia emaliowane i wanny. (...) Chciałem się uwolnić od rodziny, która była alkoholikami (...). Cierpiałem. Wyjechałem z Polski, zarobić jakieś pieniądze - przyznaje.
Przez kilkanaście lat pobytu w Anglii Andrzej wykonywał różne prace: na budowach, w magazynach i przy zbiorach warzyw. W 2016 roku znajomy namówił go, żeby zaczął pracę w okazałej willi. Mieszkająca tam kobieta miała firmę organizującą przyjęcia weselne, a jej mąż był wykładowcą literatury angielskiej na miejscowym uniwersytecie.
Jak mówi Szczurkowski, kobieta początkowo płaciła mu 40 funtów tygodniowo. - Później nawet zrezygnowała z tych 40. Powiedziała mi, że jedzenie mi daje. Miałem taki leżak plastikowy, jak mają na plaży. Najgorzej było zimową porą, bo tam było dosyć zimno - opowiada.
- Ona mi kupowała na przykład worek wielki ziemniaków, worek marchewki, worek cebuli, kurczaki. Czasami jadłem rzeczy, których nie chcieli, albo były po terminie. Resztki ze stołu po prostu - dodaje.
Pracownik Hope For Justice zaznacza, że handlarze żerują na słabościach niewolników. - Chociażby na tym, że nie mówią po angielsku. Słabością jest też to, że nie wiedzą, jakie mają prawa i jakie są warunki zatrudnienia w Zjednoczonym Królestwie - dodaje.
Uwolnienie po ponad pół roku gehenny
Magda i Robert nie potrafili odnaleźć wyjścia z piekła, w którym żyli od miesięcy. Jedynymi momentami spokoju były msze w kościele. To właśnie tam, przez przypadek, poznali przedstawiciela organizacji Hope For Justice, który zaoferował im pomoc: ucieczkę z niewoli.
W 2017 roku, po ponad pół roku gehenny, pracownicy organizacji uwolnili rodzinę.
Takie akcje odbywają się kilka razy w tygodniu. Ofiary przewożone są do tak zwanych "safe houses", czyli schronisk, z których następnie przenoszą się do domów socjalnych. Po przesłuchaniu przez policję i przyznaniu im statusu ofiary przestępstwa, dostają zasiłek, dzięki któremu mogą łatwiej rozpocząć nowe życie.
Handlarze działają w zorganizowanych grupach
Nie ma miesiąca, w którym brytyjska policja nie zatrzymałaby podejrzanych o handel ludźmi i zmuszanie do niewolniczej pracy.
Handlarze działają w zorganizowanych grupach. W styczniu 2018 r aresztowano w Birmingham 13 osób, w tym dziewięciu Polaków, większość romskiego pochodzenia. Uwolniono wtedy pięć ofiar, ale angielska policja podejrzewa, że gang wykorzystywał ponad 80 Polaków. Proces trwa.
Uwolnieni
Nie wiadomo jak wyglądałoby dziś życie Andrzeja Szczurkowskiego, gdyby nie rozmowa z innym Polakiem, szefem firmy budowlanej, która wykonywała prace na posesji małżeństwa. Pod wpływem tej rozmowy, Szczurkowski zdobył się na odwagę i opowiedział o tym, w jakich warunkach żyje i pracuje znajomemu Anglikowi, który zawiadomił policję.
Następnego dnia został ewakuowany do ośrodka prowadzonego przez jedną z organizacji charytatywnych. Na razie nie może pracować ze względu na uraz ręki. Jedzenie kupuje za zasiłek w wysokości 40 funtów tygodniowo, ale nie stać go na wynajęcie mieszkania. Andrzej Koplin, po ponad pół roku niewolniczej pracy i poniżania, uciekł do innego miasta. Czeka na nowe dokumenty, dzięki którym będzie mógł zacząć legalnie pracować w Anglii.
Autor: js//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN