Narodowy Fundusz Zdrowia rozwiązał umowę z JMG Medyk w Skierniewicach, który świadczył nocną i świąteczną pomoc medyczną. To efekt kontroli po śmierci 2,5-letniej dziewczynki, która nie otrzymała na czas pomocy lekarskiej. W środę przesłuchano także lekarzy ze szpitala im. Konopnickiej w Łodzi, do którego w krytycznym stanie trafiła dziewczynka. Z ich zeznań wynika, że gdyby dziecko trafiło tam kilka godzin wcześniej, prawdopodobnie udałoby się je uratować.
Decyzja łódzkiego oddziału NFZ-u zapadła po kontroli, która wykazała "rażące nieprawidłowości" w skierniewickiej placówce udzielającej nocnej i świątecznej pomocy medycznej.
Rzecznik prasowy łódzkiego oddziału NFZ w swoim komunikacie poinformował, że Fundusz rozwiązał umowę z JMG Medyk w Skierniewicach ze skutkiem natychmiastowym, ale placówka po raz ostatni będzie świadczyć usługi medyczne w nocy ze środy na czwartek. Później nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej i pielęgniarskiej będzie udzielał Wojewódzki Szpital Zespolony w Skierniewicach. Szpital będzie pełnił funkcję tymczasowo, do momentu wyłonienia nowej placówki.
Łódzki NFZ zapowiedział także, że niezwłocznie rozpisze kontrakt na świadczenia w regionie.
"Nie było szans na uratowanie"
W środę przesłuchano kolejne osoby ws. śmierci 2,5 letniej Dominiki.
W prokuraturze zeznawali anestezjolodzy, którzy zajmowali się dziewczynką, jeden z pediatrów oraz ordynator oddziału intensywnej opieki medycznej.
Z ich zeznań wynika, że dziewczynka trafiła do szpitala w stanie, który oceniono jako "skrajnie ciężki". Stwierdzono u dziecka bardzo silny obrzęk mózgu, uszkodzenie serca i wątroby - powiedział rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania. Z zeznań lekarzy wynika, że podjęto działania ratujące życie, wdrożono leczenie antybakteryjne, przeciwwirusowe i podano m.in leki zmniejszające obrzęk mózgu.
- Niemniej w ocenie lekarzy nie było szans na uratowanie życia dziecka, głównie ze względu na bardzo silny obrzęk mózgu - zaznaczył prokurator. Dodał, że lekarze wyrazili przekonanie, że gdyby dziecko trafiło do szpitala kilka godzin wcześniej, prawdopodobnie udałoby się dziewczynkę uratować.
Zdaniem lekarzy z łódzkiego szpitala, uszkodzenie serca i wątroby dziecka było efektem pewnego stanu narastającego. W ich ocenie tego typu dolegliwości przy prawidłowej diagnostyce można było rozpoznać nawet na kilka dni wcześniej.
- To są zeznania lekarzy, którzy zajmowali się dzieckiem. Będą one przedmiotem szczegółowej oceny przez biegłego, który w tej sprawie zostanie powołany i będzie analizował prawidłowość działań służb medycznych na poszczególnych etapach - wyjaśnił prokurator.
Prokuratura postawi zarzuty?
Na razie prokuratura nie wypowiada się, czy ktoś w tej sprawie usłyszy zarzuty.
- Analizujemy procedury, stan zdrowia dziecka, podjęte działania. Musimy wszystko to wnikliwie ocenić - zaznaczył Kopania. Za nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka grozi kara do pięciu lat więzienia.
Jeden lekarz zamiast trzech
W ub. tygodniu 2,5-letnia dziewczynka trafiła w stanie krytycznym do szpitala im. Konopnickiej w Łodzi; karetka pogotowia do dziecka przyjechała dopiero za drugim razem. Wcześniej przyjazdu odmówił lekarz nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej. Dziecko trafiło do szpitala dopiero po ponad siedmiu godzinach od pierwszego zgłoszenia na pogotowie; zmarło w ubiegłą środę. Prokuratura przesłuchała w tej sprawie już 20 osób. Wśród nich byli m.in. rodzice dziewczynki, właściciele ambulatorium nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej w Skierniewicach, lekarz, który pełnił dyżur krytycznej nocy oraz drugi lekarz, który wcześniej badał dziecko. Przesłuchano także pracowników Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego (WSRM) w Łodzi, w tym dyspozytora, który nie wysłał karetki po pierwszej rozmowie z matką dziecka oraz ratowników medycznych udzielających pomocy dziewczynce. Z ustaleń prokuratury wynika, że w ambulatorium nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej w Skierniewicach, do którego zgłaszali się o pomoc rodzice dziewczynki, zamiast - jak przewiduje kontrakt z NFZ - trzech lekarzy, dyżurował tylko jeden. Współwłaściciele ambulatorium przyznali, że do obowiązków należą też wizyty u pacjenta, jeżeli nie może on dotrzeć do placówki, a jeżeli lekarz uzna, że wymaga on leczenia szpitalnego, jego obowiązkiem jest przewiezienie pacjenta do szpitala. Natomiast - jak twierdzą - lekarze nie mają przy sobie odpowiedniego sprzętu do ratowania życia. Według prokuratury właściciele ambulatorium podkreślają, że w każdym przypadku decyzję co do wizyty podejmuje dyżurujący lekarz. W ich ocenie w tym przypadku była to decyzja lekarza, który rozmawiał z matką dziewczynki. Podczas przesłuchania lekarz, który krytycznej nocy pełnił dyżur w placówce, uchylił się od odpowiedzi na pytania, dotyczące szczegółów rozmowy z matką dziecka i zaleceń, jakie przekazał. W przypadku przesłuchania przedstawicieli WSRM w Łodzi "są pewne rozbieżności", ale wynika z nich, że dyspozytor postąpił prawidłowo, czego poparciem mają być - w ich ocenie - wytyczne NFZ. Dziecko chorowało od końca stycznia i przyjmowało antybiotyki. Jego rodzice zeznali, że dzień wcześniej byli w poradni świadczącej nocną i świąteczną pomoc medyczną i opisali lekarzowi, iż córka ma drgawki, że przeszła diagnostykę w tym zakresie. Twierdzą, że lekarz rozpoznał jedynie przeziębienie i nie zapoznawał się z dokumentacją medyczną, nie widział podstaw do hospitalizacji.
Sekcja zwłok
Według prokuratury przeprowadzona sekcja zwłok dziewczynki nie wyjaśniła na razie przyczyny zgonu dziecka. Biegły stwierdził obrzęk mózgu, ale nie ustalono, dlaczego do niego doszło. Konieczne będzie przeprowadzenie badań histopatologicznych, zlecone zostaną także badania toksykologiczne. Według śledczych określenie przyczyn zgonu dziecka może potrwać kilka tygodni.
Kontrole
W śledztwie zabezpieczono m.in. nagrania rozmów prowadzonych przez matkę dziecka z WSRM w Łodzi oraz dokumentację medyczną. Kontrolę po śmierci dziewczynki na zlecenie Ministerstwa Zdrowia przeprowadza wojewoda łódzki; rzeczniczka praw pacjenta wszczęła postępowanie wyjaśniające. Postępowanie ws. odpowiedzialności zawodowej lekarzy prowadzi Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej w Warszawie. We wtorek łódzki oddział NFZ po kontroli zapowiedział, że prawdopodobnie rozwiąże umowę z prywatną placówką świadczącą w Skierniewicach usługi nocnej i świątecznej pomocy medycznej. Dyrektor łódzkiego oddziału NFZ Jolanta Kręcka poinformowała, że kontrola wykazała w prywatnej placówce JMG Medyk "rażące nieprawidłowości", stanowiące zagrożenie dla życia i zdrowia pacjenta. Zgodnie z umową z NFZ w czasie dyżurów placówka powinna zapewnić obsadę medyczną złożoną z trzech zespołów lekarsko-pielęgniarskich. Natomiast w praktyce w dni robocze świadczenia medyczne udzielane były przez jednego lekarza i jedną pielęgniarkę, a w soboty i niedziele przez dwóch lekarzy (w tym pediatrę) i dwie pielęgniarki. Zmniejszenie w dni robocze liczby lekarzy do jednego uniemożliwiało wyjazdy do pacjentów. Placówka ma siedem dni na ustosunkowanie się do protokołu pokontrolnego. Trwa również kontrola w Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi. Zdaniem Kręckiej na obecnym etapie w WSRM nie "stwierdzono rażących naruszeń obowiązującej umowy".
Autor: db//tka / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24 | TVN24