Po zadymie, którą zrobili w poznańskim poprawczaku, sami chcą naprawić szkody. - Naprawa zniszczeń potrwa kilka tygodni, ale to dobra forma resocjalizacji dla wychowanków - powiedział na antenie TVN24 wicedyrektor Zakładu Poprawczego w Poznaniu Sebastian Dec.
Wicedyrektor poprawczaka podkreślił, że nikt nie zmuszał wychowanków do pracy. Sami się zgłosili. - Myślę, że nastąpiła z ich strony refleksja – powiedział Dec. I podkreślił, że nie bez znaczenia jest to, że mają świadomość, iż pozostali wychowankowie, którzy uczestniczyli w buncie zostali aresztowani i grożą im wysokie wyroki.
"Najtrudniej będzie odbudować zaufanie"
- To jest jak najbardziej właściwa forma resocjalizacji. Przede wszystkim muszą mieć świadomość, co zniszczyli, że to nie jest to taka prosta sprawa. Naprawa zniszczeń po takiej zadymie wymaga kilku tygodni ciężkiej pracy. Nie wystarczy pomalować tylko ściany – powiedział Dec.
Całkowitego remontu wymaga jedna sypialnia spalona i zniszczony przez pożar hol. Trzeba też wstawić szyby i naprawić meble.
Najbardziej specjalistyczne prace zrobi wynajęta firma, resztę wychowankowie.
Ale jak podkreślił Dec, wychowawcy nie wierzą w to, że wszyscy deklarują chęć pomocy z głębi serca. I to właśnie – jak powiedział wicedyrektor zakładu - odbudowanie zaufania między pracownikami poprawczaka a wychowankami będzie najtrudniejsze.
Usłyszeli zarzuty
Do buntu w poznańskim poprawczaku doszło prawie dwa tygodnie temu (jego przyczyną było nieudzielenie przepustek niektórym wychowankom). Siedmiu z dziewięciu wychowanków, którzy go wzniecili przebywa w areszcie.
Podejrzanym grozi do 10 lat więzienia - prokuratura postawiła im zarzut spowodowania powszechnego niebezpieczeństwa pożaru i zniszczenia mienia. Jednemu z zatrzymanych, Krzysztofowi B., prokuratura zarzuciła także znieważenie i naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariusza publicznego - wychowawcy placówki.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24