Ogłoszenie decyzji przez premiera jest ważniejsze niż posiedzenie komisji hazardowej - przyznał w TVN24 Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Zaprzeczył jednak, by termin konferencji został wybrany celowo, by przykryć przesłuchanie Mirosława Drzewieckiego. - Ten spektakl polityczny został zrobiony właśnie po to - uważa z kolei Mariusz Błaszczak z PiS.
Marszałek Komorowski zapewniał, że termin ogłoszenia przez premiera Donalda Tuska decyzji ws. ewentualnego startu w wyborach prezydenckich i termin przesłuchania przed komisją hazardową najważniejszego świadka - Mirosława Drzewieckiego "Mira" - to przypadkowa zbieżność. - Ta data (konferencja szefa rządu - red.) funkcjonuje w kierownictwie Platformy Obywatelskiej od dłuższego czasu - przekonywał Komorowski. - Jak ktoś chce znaleźć dziurę w całym to znajdzie. Zostawmy jednak te terminy - dodał.
Według marszałka Sejmu, ogłoszenie decyzji przez szefa rządu jest ważniejsze niż posiedzenie komisji hazardowej. Ale oczywiście część opinii publicznej będzie - jego zdaniem - śledzić to, co dzieje się na przesłuchaniu.
- Premier powie wyraźne, jakie są jego zamiary. Podtrzymuję, że najlepiej byłoby, gdyby ogłosił, że będzie kandydował, bo będzie to gwarancja politycznego sukcesu - ocenił Komorowski. I dodał: - Mam nadzieję, że tak zrobi.
"Premier rozgrzeje scenę polityczną"
Opozycja nie ma jednak wątpliwości, że to, co robi Tusk ma przykryć przesłuchanie Drzewieckiego przed komisją hazardową (średnio świadkowie przez ok. 1,5-2 godziny mówią w czasie przeznaczonym na tzw. swobodą wypowiedź, potem są pytania - Drzewiecki zaczął mówić o 9, premier startuje o 11).
- Dzisiejszy termin wybrano nieprzypadkowo - stwierdził rzecznik klubu PiS Mariusz Błaszczak. - Druga sprawa: miejsce, które do tego zostało wybrane, czyli giełda, jest złym miejscem na deklaracje polityczne. Ale cóż, widać mamy kolejny akt spektaklu politycznego, chodzi o przysłonięcie przesłuchania pana Drzewieckiego.
Według Janusza Piechocińskiego z PSL czwartkowa decyzja premiera skupi całą uwagę mediów i opinii publicznej. - Zapewne chce rozgrzać scenę polityczną do czerwoności. Może to sposób na śnieg - ironizował Piechociński.
Zdaniem posła PSL, gdyby Tusk kandydował, nie ogłaszałby tego tak wcześnie.
"Premier chce zaskoczyć, bo jego pozycja słabnie"
W ocenie Jolanty Szymanek- Deresz (SLD), Donald Tusk wyraźnie usiłuje wywołać swoją decyzją w sprawie kandydowania w wyborach prezydenckich wrażenie zaskoczenia. Najpierw tym, że nie wiadomo czy w ogóle będzie kandydował, potem odkładaniem tej decyzji czasie. - Świadomie wprowadza takie zwiększone zainteresowanie - uważa posłanka SLD.
Jej zdaniem, takie zachowanie premiera świadczy o braku pewności i szukaniu rozwiązań, które by kandydaturę Donalda Tuska wzmacniały. - Bo premier czuje, że jego pozycja z dnia na dzień słabnie - oceniła.
Dodała, że dla Tuska szczytem nadziei na prezydencki fotel był rok 2005, wtedy jednak przegrał z Lechem Kaczyńskim. - Trudno przegranemu startować po ten sam cel - stwierdziła Szymanek- Deresz. Jej zdaniem, porażka jest poważnym osłabieniem i polityk może startować po raz drugi, ale np. w nowej sytuacji politycznej. Tymczasem - jak podkreśliła - nic nowego się nie wydarzyło. - Sytuacja po stronie Tuska w ogóle się nie zmieniła, a jeśli - to na gorsze - oceniła posłanka.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24