Cztery dni do Wings For Life. Właśnie trwa najprzyjemniejszy czas dla zawodników: spanie, dobre jedzenie i żadnych treningów biegowych!
To chwile, które wielu biegaczy lubi najbardziej: można - a nawet trzeba - leniuchować ile wlezie i zajadać się pysznymi makaronami i naleśnikami oraz nie należy ciężko trenować. Pełen relaks!
Zrobić zapas i nie biegać
Wszystko po to, żeby zrobić zapas sił i węglowodanów, potrzebny potem podczas biegania na długim dystansie. Do tego należy dołożyć jeszcze dużo picia, oczywiście bezalkoholowego. Doświadczeni koledzy polecają specjalne napoje izotoniczne, ja najbardziej lubię po prostu wodę z miodem.
W ostatnim tygodniu przed poważnym startem nie są już wskazane żadne mocne treningi. Tak naprawdę do tego zalecenia sama się nie zastosowałam: w końcu w weekend poprzedzający Wings For Life pobiegłam 75 km na orientację. Po tak długim dystansie teoretycznie potrzebne są przynajmniej 2-3 tygodnie (a niektórzy twierdzą, że nawet miesiąc) na naprawienie mikrouszkodzeń mięśni i stawów, które wytworzyły się podczas biegu. Ja szybko się regeneruję - zauważyłam to już po kilku biegach na długich dystansach, np. po maratonie - ale zobaczymy, czy na tyle, by w niedzielę nie odczuwać już żadnych dokuczliwości po Róży Wiatrów.
Jeżeli więc startujecie w niedzielnym biegu i chcecie poruszać się jeszcze przed zawodami, wybierzcie aktywność niebiegową. Wierzcie mi, las i spotkania ze zwierzakami i roślinami mnie też kuszą mocno! Ale zamiast biegania, lepiej wybrać się na przykład na rower. Albo - jeżeli wybierzemy miasto - pojeździć na rolkach.
Życie juz raz dało nauczkę
A dlaczego tak ważny jest odpoczynek i jedzenie? Opowiem Wam pouczającą historię. W styczniu zdarzyło mi się kilka życiowych zawirowań, które zaowocowały mocnymi stresami. Zazwyczaj w stresie mało jem - od razu odcina mi apetyt. Do tego musiałam przez kilka dni pod rząd bardzo wcześnie wstawać i nie było możliwości, żeby to odespać.
Po tygodniu takiego stresu pojechałam razem z moim przyjacielem na Ełcką Zmarzlinę - klasycznie: 50 km na orientację w dość zróżnicowanym terenie, raczej łatwo nawigacyjnie. Startowało wielu znajomych, czołówka pucharu Polski, wszyscy byliśmy w bojowych nastrojach. Dlatego ruszyliśmy ładnie, równym tempem, ubiegliśmy jakieś 3 km i... odcięło mi siły. Nogi zaczęły mi się plątać, oczy zamykały, ale jeszcze próbowałam biec. Nie chciałam się skompromitować do reszty. Około 10. kilometra jednak dałam za wygraną. - Chyba jednak większość będziemy iść, dobra? - poprosiłam mojego przyjaciela. I od tej pory podziwialiśmy już piękne lasy i pola tylko z perspektywy piechurów. Czas? Coś ponad 12 godzin. Dla porównania - ostatnio pół godziny mniej zajęło mi ubiegnięcie aż 25 km więcej niż na Ełckiej. To doświadczenie naprawdę dużo mnie nauczyło.
Dlatego przed niedzielą: żadnego biegania, sen przynajmniej 8 godzin na dobę i dobre, domowe jedzenie. I widzimy się na starcie!
Autor: Katarzyna Karpa