30 marca, jeden dzień po skatowaniu ośmioletniego Kamila, do drzwi mieszkania zapukało dwóch pracowników socjalnych. Jeżeli służby by ze sobą współpracowały, to ten chłopiec 30 marca powinien być z tego mieszkania wyciągnięty - mówiła w TVN24 Małgorzata Goślińska, dziennikarka tvn24.pl, autorka tekstów dotyczących śmierci ośmioletniego Kamila.
Ośmioletni Kamil zmarł 8 maja, po 35 dniach pobytu na szpitalnym oddziale intensywnej opieki medycznej. Nad chłopcem znęcał się jego ojczym, jednak według dotychczasowych ustaleń różne instytucje oraz osoby lekceważyły wcześniej ślady pobicia i inne niepokojące sygnały.
Goślińska: 30 marca chłopiec powinien być z tego mieszkania wyciągnięty
O sprawie śmierci ośmiolatka i zaniedbaniach służb mówiła w środę w TVN24 Małgorzata Goślińska, dziennikarka tvn24.pl, autorka tekstów na ten temat.
- To jest dziwna i tajemnicza historia, ona dopiero niedawno ujrzała światło dzienne. 30 marca to był jeden dzień po skatowaniu Kamila. Do drzwi tego mieszkania zapukało dwóch pracowników socjalnych. Nie wiemy, jak się ta wizyta skończyła - powiedziała.
Zaznaczyła, że "jeżeli służby by ze sobą współpracowały, to ten chłopiec 30 marca powinien być z tego mieszkania wyciągnięty".
- Wiemy z prokuratury, że ci pracownicy socjalni nie wiedzieli o tym, że Kamil został skatowany, że tam coś się wydarzyło. Byli pod tymi drzwiami. Czy nic nie słyszeli? A taką informację miała już szkoła. Szkoła wiedziała, że tego dnia Kamil nie przyszedł. Matka rano poinformowała, że dziecko nie przyjdzie, bo zdarzył się nieszczęśliwy wypadek i dziecko oblało się gorącą herbatą - mówiła Goślińska.
"To jest jeden z momentów, które pokazują, że służby słabo ze sobą współpracują"
Dodała, że "gdyby ci pracownicy socjalni mieli kontakt ze szkołą, to dowiedzieliby się, że zdarzył się wypadek". - Mogliby się dowiedzieć ze szkoły, że matka zapewniła, że pójdzie z dzieckiem do lekarza. Natychmiast mogliby sprawdzić, czy matka rzeczywiście była z dzieckiem u lekarza i co zobaczył lekarz - dodała.
Wskazywała, że "pracownicy socjalni mogą nie zostać wpuszczeni, rodzina może odmówić wpuszczenia do mieszkania", ale "w takim momencie mogli już być powiadomieni policjanci i mogło być siłowe wejście".
- To był bardzo ważny moment dla Kamila. On nie był w żaden sposób opatrzony, po tym jak został skatowany. W rany wdało się zakażenie, obejmowało coraz większą część organizmu. W tym momencie była jeszcze ogromna szansa, żeby to dziecko uratować. Nie wiemy, co tam się podziało 30 marca. To jest jeden z momentów, które pokazują, że służby słabo ze sobą współpracują - powiedziała dziennikarka.
CZYTAJ WIĘCEJ: "Aż się prosiło, żeby ktoś zajrzał do tej rodziny"
"Było co najmniej kilka okazji, gdy to dziecko mógł obejrzeć lekarz"
Goślińska mówiła też, że "pracownicy socjalni, szkoła, kurator, lekarze i policjanci byli blisko tej rodziny, byli blisko tego chłopca od dawna". Zastrzegła przy tym, że "pewnych narzędzi nie mają, pewnych rzeczy nie mogą". - Na przykład nie mogą podnieść koszulki i zobaczyć, czy dziecko ma ślady. W tym przypadku, to wiemy z prokuratury i od lekarzy, miało ślady po przypalaniu papierosami -dodała.
Według niej "było co najmniej kilka okazji, gdy to dziecko mógł obejrzeć lekarz, na przykład po każdej ucieczce z domu". Jak mówiła, policja wiedziała o trzech ucieczkach Kamila, ale tylko raz skierowano go do szpitala.
- Dopytywałam, dlaczego i dowiedziałam się. Dlatego że chłopiec został znaleziony w listopadzie, był prawdopodobnie w piżamie (...) i dlatego trafił do szpitala, żeby sprawdzić, czy nie był wyziębiony - wyjaśniała.
Zastanawiała się także, co widział lekarz, kiedy chłopiec w marcu trafił do szpitala ze złamaną ręką i później ponownie na zdjęcie gipsu. - Czy lekarz wtedy wiedział, że to jest dziecko z rodziny wieloproblematycznej, która ma założoną niebieską kartę i trzeba go dokładnie obejrzeć, porozmawiać? - pytała.
Goślińska: nie chce mi się wierzyć, że tego dziecka nie było słychać
Zwróciła też uwagę na warunki, w jakich żyła rodzina i ich sąsiedztwo. - To mieszkanie wszystkie służby znały - powiedziała. - Wszystko wskazuje na to, że tam jest prowadzona jakaś działalność przestępcza, że tam jest sprzedawany jakiś tani alkohol niewiadomego pochodzenia - powiedziała Goślińska.
- Mi się nie chce wierzyć, że tego dziecka nie było słychać po prostu. Bo przy takich obrażeniach ono prawdopodobnie krzyczało. Dlaczego sąsiedzi mogli nie zareagować? Dlatego, że nie chcieli sobie ściągać policji na głowę - stwierdziła dziennikarka.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: "Fakty" TVN