Sąd ponownie uniewinnił właściciela biura podróży "Mazovia" Stefana S., oskarżonego o oszukanie ponad 900 kombatantów, dla których w 1994 r. organizował wyjazd na obchody 50. rocznicy bitwy o Monte Cassino. S. mówi, że po tylu latach nie czuje już satysfakcji.
Sędzia Agnieszka Radojewska mówiła w uzasadnieniu wyroku, że to, co się stało w 1994 r., nie było wynikiem przestępstwa S., bo nie miał on zamiaru osiągnięcia zysku ze swego czynu. Dodała, że w swoim mniemaniu zrobił on wszystko, by impreza się udała, ale jej "skala przerosła możliwości", w czym udział miał też Urząd ds. Kombatantów, który wybrał "Mazovię".
Zawiodło wszystko razem: i polscy kontrahenci, i włoscy, i nasze władze Stefan S.
S.: nie czuję satysfakcji
Stefan S. powiedział, że nie czuje satysfakcji, bo przez te lata "uniemożliwiono mu jakąkolwiek działalność". - Zawiodło wszystko razem: i polscy kontrahenci, i włoscy, i nasze władze - dodał. Pytany, komu na tym mogło zależeć, odparł, że "wie, kto zawinił", ale chce mieć "święty spokój".
Wyrok jest nieprawomocny. Prokurator Leszek Królik powiedział, że decyzja sądu jest słuszna, ale decyzję o ewentualnej apelacji podejmą przełożeni. To już drugie takie orzeczenie co do S. Poprzednio ten sam sąd, po trwającym od 2002 r. procesie, uniewinnił S. w 2006 r., ale wyrok ten uchylił w 2007 r. sąd II instancji.
Wycieczka-katastrofa
65-letni dziś S., emerytowany pułkownik wojska, zorganizował dla ok. 2,5 tys. kombatantów wyjazd, który okazał się głośną na cały kraj kompromitacją. Prokuratura oskarżyła go o oszustwo 930 osób (każda straciła na wyjeździe od 50 do 150 zł); pozostałych kombatantów biuro spłaciło. Według oskarżenia S. m.in. podstawił stare autokary, nie opłacił noclegów w drodze powrotnej, nie zapewnił opieki lekarskiej, a imprezę skrócono o 2 dni. W przeddzień uroczystości szef "Mazovii" zniknął z Rzymu z 40 tys. dolarów; twierdził, że porwano go do Tunezji (gdzie się istotnie znalazł). Potem, już w Polsce, został rzekomo zraniony nożem w pociągu - za obie sprawy oskarżono go też o powiadomienie o przestępstwach, których nie było.
Obrona S. od początku wnosiła o uniewinnienie. On sam powtarzał, że nie umiałby zrobić niczego więcej, by wyjazd był udany, a za błędy i niedociągnięcia odpowiadają m.in. kontrahenci i polskie służby specjalne. S. czuł się wprawdzie "moralnie winny", bo "uwierzył urzędnikom", ale podkreślał, że spłacił większość kombatantów. Dodawał, że odpowiedniej klasy autokarów nie podstawił właściciel firmy przewozowej Włodzimierz Wapiński, przyjaciel Aleksandra Kwaśniewskiego.
"Sytuacja go przerosła"
W 2006 r. sąd uniewinnił S. od zarzutów oszustwa i fałszywych powiadomień o przestępstwach. Sędzia przyznawał, że można oskarżonego nazywać osobą "nieudolną i naiwną", że "sytuacja go przerosła" i "popełnił błędy", ale nie podlega to ocenie prawa karnego. Prokurator żądał kary 3 lat więzienia i 15 tys. zł grzywny oraz zwrotu kosztów blisko tysiącu kombatantom.
W 2007 r. Sąd Okręgowy w Warszawie częściowo uwzględnił apelację prokuratury i uchylił do ponownego rozpatrzenia wątek oszustwa. Prawomocne stało się zaś uniewinnienie S. od winy co do fałszywego zawiadomienia o przestępstwach.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia