- Niektórzy dostawali drgawek ze strachu na sam widok prezesa. Upokarzanie i dręczenie psychiczne było na porządku dziennym - mówią w rozmowie z tvn24.pl pracownicy Wodociągów i Kanalizacji w Opolu. Prezes spółki Ireneusz Jaki zaprzecza. Twierdzi, że zarzuty o mobbing to nagonka, bo ujawnił nieprawidłowości w przebiegu przetargu na energię elektryczną.
Aneta: - Zmierzyli mi ciśnienie. 160. Poczułam, że już dłużej nie dam rady, że już tego psychicznie nie zniosę.
Marek: - Wystarczyło, że wszedł do budynku, a ludzie chowali się po kątach.
Danuta: - Prezes krzyczał, ośmieszał. Bałam się tych spotkań.
Tomasz: - Gdy jestem zestresowany, jąkam się. Prezes nawet z tego potrafił szydzić, naśladował mnie, przerywając w pół zdania: "yyy".
Katarzyna: - Z koleżanką bałyśmy się go tak bardzo, że kropiłyśmy biuro wodą święconą. Wiem, że brzmi to jak absurd.
Robert: - Dobrą zabawą prezesa było wzywanie mnie w trybie pilnym, a potem trzymanie mnie pod gabinetem godzinę lub dwie, po czym informowanie, że nie ma dla mnie czasu.
Agata: - Wszelkie moje wyjaśnienia przerywał i mówił podniesionym głosem: "Nie interesuje mnie pani tłumaczenie".
Ireneusz Jaki, prezes Wodociągów i Kanalizacji w Opolu, zaprzecza wszystkim zarzutom. Niektóre nazywa absurdalnymi, inne pomówieniami, jeszcze inne kłamstwami. Powołał komisję, której prace wykazały, że to jego zastępcy (z którymi jest w konflikcie) mogli dopuścić się zachowań "nieakceptowalnych o charakterze mobbingu".
Krótko po pierwszej rozmowie z prezesem WiK dzwoni do mnie jego syn, Patryk Jaki. Były wiceminister sprawiedliwości, obecnie europoseł Solidarnej Polski jest jednym z najbliższych współpracowników Zbigniewa Ziobry, ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. To podwładni Ziobry będą wyjaśniać, czy w spółce kierowanej przez ojca Patryka Jakiego dochodziło do przypadków mobbingu. Patryk Jaki chce mi wyjaśnić kulisy wydarzeń w WiK. Zaprasza mnie na rozmowę do Ministerstwa Sprawiedliwości, choć od ponad trzech lat nie pełni w resorcie żadnej funkcji.
Do tego spotkania jeszcze wrócimy.
Pan się do niczego nie nadaje
Aneta: - W firmie pracuję od wielu lat, mobbing miał miejsce właściwie od pierwszych miesięcy pracy prezesa, czyli od 2015 roku. Od pierwszych dni było widać, z kim mamy do czynienia. Traktował ludzi jak niesforne psiaki do kopnięcia. Widziałam, jak ludzie gasną, garbią się i chowają po pokojach. Widziałam zapłakane koleżanki i dorosłych mężczyzn, którym na widok prezesa trzęsą się ręce. Degradował pracowników. Z dnia na dzień przenosił do innych działów. Dziś pracujesz w dziale zamówień, a jutro w sprzedaży. Dlaczego? Bo tak. Przenosił też z pokoju do pokoju. Kilka razy się "przeprowadzałam", zawsze bez uprzedzenia. Potem dobrotliwie poklepywał mnie po ramieniu, pytając: "I co, już przeprowadzona?". Dezorganizował naszą pracę. Wpadał i żądał wykonania w ciągu kwadransa zadań, na które potrzeba dwóch dni. Albo dawał dwa dni na takie, które zwykle zajmują dwa tygodnie. Przykład? W trakcie bardzo intensywnego okresu rozliczeń zlecił przygotowanie podwyżek uznaniowych dla pracowników, na przykład w wysokości 23 złotych brutto. Na już. Rzucałyśmy inne pilne sprawy, nie było mowy o sprzeciwie. Prezes wykrzykiwał coś z pogardą i trzaskał drzwiami. Na spotkaniach kierowników opieprzał ich jak uczniaków, publicznie ośmieszał. "Pani nic nie umie", "Pan się do niczego nie nadaje". Te zwroty to był standard.
Jestem osobą silną psychicznie, a zaczęłam odczuwać objawy nerwicy, które musiałam skonsultować z psychiatrą.Aneta, pracowniczka Wodociągów i Kanalizacji w Opolu
Ireneusz Jaki od 2014 był wiceprezesem spółki WiK. Rok później został prezesem. W 2018 roku prezydent Opola Arkadiusz Wiśniewski otrzymał pierwszy anonimowy list oskarżający prezesa o mobbing. Prezydent powiadomił o liście ówczesnego przewodniczącego Rady Nadzorczej Piotra Łebka.
Aneta: - Mamy żal do Rady Nadzorczej, że wtedy nie zbadała należycie tej sprawy.
Arkadiusz Wiśniewski zna Patryka Jakiego, europosła Solidarnej Polski, a prywatnie syna prezesa WiK. W 2014 roku wspólnie przygotowywali komitet wyborczy. Wiśniewski startował jako kandydat niezależny i wygrał wybory. Współpraca z Ireneuszem Jakim układała się dobrze.
- Do czasu, gdy zająłem się sprawą nieprawidłowości w WiK-u i zacząłem drążyć temat mobbingu - mówi dziś Wiśniewski. - Skarga z 2018 roku była anonimowa, mimo to poprosiłem przewodniczącego Rady Nadzorczej, by przyjrzał się tej sprawie. Uspokoił mnie. Teraz widzę, że był to wierzchołek góry lodowej.
Prezes Ireneusz Jaki odpiera zarzuty: - Anonim z 2018 roku był bardzo ogólny, nikt się nie zgłosił, co jest konieczne, aby prowadzić sprawę. Mimo to sam zorganizowałem szkolenie z Państwową Inspekcją Pracy na temat mobbingu. Przedstawiliśmy informacje, jak działać, gdyby ktoś czuł się źle traktowany. Nigdy więcej w żadnej formie podobne uwagi, czy to w formie anonimu, czy też spersonalizowanej skargi, nie pojawiły się. Więc badać można fakty, a nie insynuacje. Od czasu, gdy jestem prezesem, czyli od siedmiu lat, nie mieliśmy ani jednej sprawy na gruncie prawa pracy zainicjowanej przez pracownika. Awansowaliśmy na lepiej płatne stanowisko aż 222 osoby na ponad 300 członków załogi. Czy to są okoliczności, które można nazwać mobbingiem?
Prezydent Arkadiusz Wiśniewski: - Teraz, gdy pracownicy osobiście złożyli oświadczenia w Radzie Nadzorczej i prokuraturze, czuję się przez ojca i syna po prostu zaszczuty. Dołączyli do nich inni działacze Solidarnej Polski. Prezes wraz z synem uruchomili rządowe media i machinę sądową, które nas stawiają w negatywnym świetle. Na przykład poseł Janusz Kowalski złożył zawiadomienie do prokuratury, że nadużyłem władzy, bo dwa lata temu nabyłem prawo do najmu lokali w miejskich TBS-ach. To kłamstwo. Lokale nająłem po rynkowej cenie po innym właścicielu. Nie ma to nic wspólnego ze sprawą mobbingu, to jest po prostu zastraszanie.
Jaki: - Skoro prezydent miasta Opola wiedział od 2018 roku o rzekomym mobbingu, to dlaczego rok później powołał mnie na kolejną, a po dalszych trzech latach jeszcze jedną kadencję? Przyznawał nagrody i publicznie chwalił? Dlaczego w ramach nadzoru właścicielskiego, mając dominującą pozycję w Radzie Nadzorczej, nie podejmował jakichkolwiek działań, które miałyby ujawnić, a następnie zwalczyć tę nieprawidłowość?
Wiśniewski: - To manipulacja. W 2018 roku zaufałem prezesowi, a przewodniczący [Rady Nadzorczej - red.] informował mnie o tym, że nie stwierdzono nadużyć. Prezes nie otrzymywał ode mnie nagród, tylko ustawowy dodatek, gdy zrealizował wyznaczone przez Radę Nadzorczą cele. Owszem, powołałem prezesa na kolejną kadencję, bo o prawdziwej skali mobbingu dowiedziałem się dopiero w styczniu tego roku z kolejnego anonimowego listu pracowników. Wcześniej nie było takich zgłoszeń.
Ludzie prezydenta kontra prezes
W czerwcu 2021 roku prezydent Opola wyznaczył dwoje nowych członków Zarządu WiK: Agnieszkę Maślak i Sebastiana Paronia.
- Po latach poniżania te nowe osoby zaczęły traktować nas podmiotowo. Poczuliśmy, że nie możemy dłużej znosić zachowań prezesa Jakiego. Postanowiliśmy walczyć o godność - mówi Aneta.
Choć prezes twierdzi, że po 2018 roku nie pojawiły się żadne, nawet anonimowe doniesienia o mobbingu z jego strony, mam pismo ze stycznia 2022 roku. To niepodpisane z imienia i nazwiska, ale bardzo obszerne oświadczenie pracowników złożone do Zarządu i Rady Nadzorczej, w którym piszą oni o atmosferze strachu w pracy. Informują też o uporczywym nękaniu ze strony prezesa, publicznym zastraszaniu i ośmieszaniu pracowników. "Wielu z nas podjęło leczenie z powodu somatycznych dolegliwości, będących skutkiem przewlekłego stresu" - piszą. O skardze powiadomiony został też prezydent Wiśniewski.
W połowie lutego wiceprezesi podejmują uchwałę o powołaniu komisji do opracowania regulaminu antymobbingowego. Pierwszego marca zostaje powołany zespół.
Tymczasem z początkiem kwietnia prezes Ireneusz Jaki wysyła do prezydenta Wiśniewskiego obszerne sprawozdanie o tym, że nowi członkowie Zarządu paraliżują pracę w spółce. Pisze m.in. o tym, że niemal z dnia na dzień powołano nowe struktury organizacyjne, zostały zerwane stabilne kanały informacyjne. Wydawane są polecenia poza wiedzą, harmonogramem i planami bezpośrednich przełożonych. Prezes zwraca uwagę, że odkąd pojawili się nowi wiceprezesi, marginalizowane są osoby kompetentne, a zaczął obowiązywać układ wzajemnych sympatii. Pracownicy są inwigilowani za pomocą monitoringu, podważane jest ich zaangażowanie w pracę. Wiceprezesi dzielą pracowników na tych, którzy są za prezesem i przeciwko niemu.
Już od początku 2022 roku Ireneusz Jaki wiedział, co się święci – że pracownicy formułują wobec niego zarzuty o mobbing. Miał chwilę na to, by przygotować temat, którym przykryje tę sprawę. Chciał zamydlić wszystkim oczy i wymyślił pseudoaferę związaną z przetargiem na energię.Sebastian Paroń, wiceprezes Wodociągów i Kanalizacji w Opolu
W kwietniu prezes Jaki składa zawiadomienie do prokuratury w sprawie tzw. przetargu na prąd. Twierdzi, że Sebastian Paroń, Agnieszka Maślak, członek Rady Nadzorczej Rafał Klimek, szefowa Rady Nadzorczej Anna Habzda i główny księgowy narazili spółkę na utratę 14 mln złotych. Uważa, że podnoszone dziś zarzuty o mobbing są efektem jego stanowczej reakcji w sprawie nieprawidłowości w przetargu.
- Z przetargiem nie miałam nic wspólnego, do Rady Nadzorczej spółki zostałam powołana dopiero w styczniu tego roku. Do 8 kwietnia obowiązki przewodniczącego Rady Nadzorczej pełnił Piotr Łebek. Ja pełnię je od 21 kwietnia. Dlaczego prezes nie złożył na niego zawiadomienia? - pyta Anna Habzda.
O co chodzi w sprawie przetargu?
Prezes Jaki idzie do prokuratury
Przetarg na energię elektryczną wygrała firma Elektrix, która była pośrednikiem w dostawie energii. Umowa została podpisana 8 października 2021 roku. Jednak 7 grudnia przedstawiciele firmy powiadomili Zarząd WiK, że jednostronnie wypowiadają umowę. Członkowie Zarządu natychmiast rozpisują nowy przetarg. W takiej sytuacji na firmie Elektrix ciąży obowiązek zapłacenia kary umownej. Kara opiewa na kwotę ponad 1,4 mln zł. 28 grudnia firma Elektrix proponuje polubowne rozwiązanie sporu. Dzień później Zarząd negocjuje odszkodowanie za odstąpienie od umowy. Decyduje, że umorzy część tej kary (400 tys. zł), ale milion firma będzie musiała zapłacić. Prezes Jaki twierdzi dziś, że decyzje w tej sprawie zapadały poza jego kontrolą. Wskazuje ponadto na błąd działu księgowości: już na samym początku przeoczono, że Elektrix złożył nieaktualne zaświadczenie o niezaleganiu ze składkami. Analiza prawna, którą potem zlecił prezes Jaki, wykazała, że już z tego powodu wybór najkorzystniejszej oferty mógł być dokonany wadliwie.
- Otrzymała pani zewnętrzny audyt dotyczący tej sprawy, który potwierdza na dokumentach, że przetarg był rozstrzygany w czasie, kiedy przechodziłem zabieg operacyjny - pisze mi w mailu Ireneusz Jaki. I kontynuuje: - Po powrocie, kiedy "mleko się już rozlało", w sprawie ugody byłem celowo pomijany. Nie ma mnie też, jako prezesa spółki, wśród adresatów korespondencji w tej sprawie, prowadzonej przez wiceprezesów spółki. Trudno inaczej to zinterpretować jak celowe działanie - mówi prezes Jaki.
Sebastian Paroń tłumaczy, że firma wycofała się z powodu galopujących cen na rynku energii nienotowanych dotąd w Polsce. Ceny prądu wzrosły o kilkaset procent w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Twierdzi też, że prezes Jaki był o kryzysowej sytuacji i każdym kroku w tej sprawie na bieżąco informowany.
- Obawialiśmy się, że firma nie przetrwa armagedonu na rynku energii i postanowiliśmy na tak niestabilnym rynku działać szybko, aby odzyskać jak najszybciej jak największą kwotę pieniędzy. WiK zyskał na ugodzie 1 milion złotych. Twierdzenie, że prezes Jaki był pomijany to absurd. Był o wszystkim informowany, dostawał protokoły i codzienne raporty. Mało tego, w styczniu tego roku wysłaliśmy do niego pismo z prośbą o większe zaangażowanie się w tę sprawę - twierdzi Paroń.
Z pisma do prezesa: "Oczekujemy od Pana złożenia wyjaśnień: Dlaczego, mimo posiadanych informacji i wiedzy w sprawach istotnych dla spółki (…), nie angażował się Pan w jakikolwiek sposób w rozwiązanie tego problemu?(…) Prócz tego w swoim piśmie do pracowników z 19 stycznia insynuuje Pan, że takiej wiedzy Pan nie posiadał, co jest niezgodne z prawdą i stanowi pomówienie wobec pracowników spółki, którzy taką informację Panu przekazywali".
Paroń dodaje: - Prezes złożył osobiście swój podpis pod protokołem z posiedzenia Zarządu, który zatwierdził podjęcie ugody, a więc zgodził się na takie rozwiązanie. Dlaczego, jeśli twierdzi, że był pomijany, nie podjął działań odrębnych? Dlaczego nie zażądał podjęcia uchwały i nie głosował przeciw? Jeśli sprawa przetargu była tak paląca, to dlaczego nie złożył zawiadomienia w styczniu? To jest temat, który ma przykryć sprawę wieloletniego mobbingu z jego udziałem.
Prezes odpowiada na nasze pytania w mailu: "Uchwała w tej sprawie to obowiązek osób, które wg prawa za to odpowiadały tj. wiceprezesi p. Maślak i p. Paroń. Problemem jest to, że nie ma uchwały w sprawie wartej 14 milionowe manko w kasie. I myślę, że powinno się zapytać o to wiceprezesów, dlaczego podjęli tę decyzję bez uchwały, łamiąc w ten sposób prawo. Ponadto, proszę o wyjaśnienie co to znaczy też, że 'twierdzę', że byłem pomijany? Pracownicy na piśmie dostali zakaz udzielania mi informacji, pismo jest w aktach sprawy. Co więcej w całej korespondencji dotyczącej ugody byłem pomijany. Wszystkie maile w tej sprawie są dostępne. To, że byłem pomijany to fakt, a nie 'twierdzenie'".
I dodaje: "Co znaczy, że nie podjąłem działań odrębnych? Zaraz jak się okazało, że podczas tego zarządu byłem okłamany, bo nie było jak wskazała pani Maślak 'konieczności' zawarcia ugody. Firma Elektrix okazało się, że nie tylko nie jest w upadłości, ale ma dobre wyniki finansowe. Zleciłem audyt, napisałem pismo do prezydenta, niezliczoną ilość pism do zarządu, rady nadzorczej, udziałowców, zawiadomienie do prokuratury".
Z dokumentów, którymi dysponuje redakcja tvn24.pl, wynika, że prezes Jaki podpisał się na protokole posiedzenia Zarządu z 24 stycznia 2022. Na tym posiedzeniu omawiana była kwestia ugody. Pod samą ugodą podpisu już nie złożył. W imieniu Zarządu WiK zawarli ją dzień później Sebastian Paroń i Agnieszka Maślak.
Kolejnego przetargu nie rozstrzygnięto przez kolejnych kilka miesięcy. Zdaniem prezesa Jakiego naraziło to spółkę na wielomilionowe straty.
- Prezes twierdzi, że przez brak rozstrzygnięcia przetargu płacimy wysoką cenę za prąd, stąd wymyślona przez niego kwota kilkunastu milionów. Wartość ta jest wzięta z sufitu. Ireneusz Jaki nawet nie wie, jakie zużycie generuje spółka, w której prezesem jest od siedmiu lat. Problemem WiK nie było zawarcie ugody, ale nierozstrzygnięte przetargi na energię organizowane w kolejnych miesiącach. Do dziś nie mogę wyjść ze zdziwienia, jak to się stało, że ani jedna z dużych państwowych firm energetycznych przez pół roku nie wzięła udziału w żadnym z pięciu organizowanych przetargów. Składali zapytania i na tym się kończyło. Nie zdarzyło się to w żadnym innym WiK-u - mówi Sebastian Paroń.
13 kwietnia prezes Jaki złożył zawiadomienie do prokuratury w sprawie przetargu. Rada Nadzorcza dowiedziała się o tym dopiero 26 kwietnia.
Przesłuchania
Wcześniej, 4 kwietnia, Aneta jest "przesłuchiwana" w gabinecie prezesa.
- Od pewnego czasu prezes zaczął zadawać mi różne pytania w obecności zatrudnionej w spółce pani adwokat. Dlaczego? Nie wiem. Po raz pierwszy pytał mnie przy niej, dlaczego nie dostał jakiegoś sprawozdania za siedem lat, z którego trzeba było generować dane od zera. Drugi raz, znów przy adwokatce, przepytywał mnie i moją koleżankę z działu, ile czasu zajmie nam zestawienie awansów od 2015 roku. Trzeci raz pytał o to, czy zawsze dekretował pisma bezpośrednio do naszego działu, z pominięciem mojego przełożonego, pana Paronia. Stał nade mną i drążył: "tak czy nie?". Po tym spotkaniu czułam się tak źle, że koledzy chcieli wzywać pogotowie. Zmierzyli mi ciśnienie, mam zdjęcie. O, proszę - pokazuje Aneta. - Prawie 160. Wtedy poczułam, że już dłużej nie dam rady, że już tego psychicznie nie wytrzymam. Powiedziałam Zarządowi o tym, co prezes wyprawia z pracownikami.
Jeszcze tego samego dnia, pod nazwiskiem, składa ustne oświadczenie w sprawie mobbingu przed członkami Zarządu z nadania prezydenta Wiśniewskiego, czyli Sebastianem Paroniem i Agnieszką Maślak. Trzy tygodnie później swoje oświadczenia złoży też sześcioro innych pracowników. Wszystkie oświadczenia są rejestrowane w ratuszu.
Wśród tych sześciu osób jest Marek, główny księgowy, którego prezes zwolnił dyscyplinarnie pod koniec kwietnia. Tę decyzję zablokowali członkowie Zarządu - Paroń i Maślak. Wysłali wiadomość do wszystkich pracowników, w której podkreślają, że zwolnienie nosi znamiona mobbingu.
Marek: - Oficjalnie zwolnił mnie z powodu "afery" z przetargiem, ale tak naprawdę chodzi o to, że głośno powiedziałem o mobbingu. Wiele razy słyszałem, że jestem najgorszym pracownikiem w firmie. Ciągle pracowaliśmy w atmosferze strachu. Jak w bajce o Śnieżce musieliśmy odpowiadać na pytania: "Kto jest najważniejszy w spółce?". Jaki oczekiwał odpowiedzi: "Pan, panie prezesie". I tak odpowiadaliśmy.
Danuta: - Nauczyłam się szybko, że lepiej się nie odzywać, przyklejałam sztuczny uśmiech, by go nie zdenerwować. Czasem potrafił przeprosić, ale potem wszystko wracało do normy. Wymagał nierealnych terminów, na przykład sprawozdanie miesięczne miało być gotowe przed końcem rozliczenia kosztów przez dział księgowości. Na spotkaniach kierowników, jeśli ktoś z nim dyskutował, od razu ponosił konsekwencje. Prezes krzyczał, ośmieszał, bałam się tych spotkań. Jak od razu nie udzieliłam odpowiedzi, to irytował się.
Danuta dodaje, że z prezesem znała się z poprzedniej firmy, a opowieściom o tym, że podle traktuje pracowników, nie dowierzała. - Dopóki nie zobaczyłam, jak potrafi poniżać ludzi na spotkaniach kierowników. Podpadłam prezesowi, gdy odmówiłam przyjazdu do firmy po godzinie 20. Po co? Nie wiem. Prezes mówił, że to sprawa nie na telefon. Od tamtej pory był na mnie obrażony. Nabawiłam się ze stresu zapalenia żołądka, mam nerwicę. Do dziś, gdy czuję jego perfumy, mam skurcz żołądka - mówi Danuta.
Tomasz: - Nie jestem osobą powiązaną z wymyśloną przez prezesa "aferą" przetargu na prąd. Złożyłem oficjalną skargę do Zarządu i Rady Nadzorczej, będę zeznawał w prokuraturze. Gdy jestem zestresowany, jąkam się. Prezes nawet z tego potrafił szydzić, naśladował mnie, przerywając w pół zdania: "yyy". Mówił, że zawalam, że niczego nie potrafię zrobić dobrze i na czas. Takie zachowania wobec mnie trwają już cztery lata. Efekt jest taki, że mam problemy zdrowotne, bóle mięśniowo-szkieletowe. W pracy miałem ataki paniki, straciłem wiarę we własne umiejętności.
Katarzyna: - Prezes chciał, żebyśmy wraz z Anetą informowały go, o co pytają nas nowi członkowie Zarządu. My nie donosimy, więc prezes się na nas obraził. Przez pól roku nie odpowiadał "dzień dobry" na korytarzu. Przenoszenie z działu do działu było codziennością, to prezes wyznaczał, gdzie kto idzie. Z czasem nauczyłam się, kiedy jest dobry moment, aby podejść i załatwić tematy kadrowe, a kiedy lepiej tego nie robić, bo pan prezes jest w złym humorze, jak konstruować wypowiedzi, żeby się nie zdenerwował, co mówić, a o czym lepiej nie wspominać. Praca w takich warunkach to gwarancja nerwicy.
Wiele lat staram się o dziecko i nic. Lekarze twierdzą, że jesteśmy z mężem zdrowi. Myślę, że to z powodu stresu w pracy. Mąż ma już dosyć słuchania o tym, co znów wyprawiał prezes. Z koleżanką bałyśmy się go tak bardzo, że kropiłyśmy biuro wodą święconą. Wiem, że brzmi to jak absurd, ale byłyśmy bezsilne.Katarzyna, pracowniczka Wodociągów i Kanalizacji w Opolu
Robert: - Jego metoda gnojenia jest prosta i zawsze taka sama: zadać przekrojowe pytanie i czekać na odpowiedź: tak lub nie. Wtedy prezes odpowiada: "Pan się na niczym nie zna", "Nie o to pytałem", "Odbieram panu głos". Dobrą zabawą prezesa było wzywanie mnie w trybie pilnym, a potem trzymanie mnie pod gabinetem godzinę lub dwie, po czym informowanie, że nie ma dla mnie czasu. Zdarzyło się tyle razy, że jestem pewien, że było to celowe. Oczywiście w chwili, gdy miałem do wykonania jakieś pilne zadania.
Agata: - Prawie każdy kontakt z prezesem wspominam jako straszny dla mnie. Mimo udzielania mu rzeczowych i jasnych odpowiedzi prawie z każdej rozmowy wracałam roztrzęsiona, a czasem nawet z płaczem. Najczęściej w ogóle nie rozumiałam, o co ma pretensje, co zrobiłam nie tak. Taka awantura dla awantury. Ogromnym stresem były dla mnie poniedziałkowe spotkania kierowników działów. Kiedy przychodziła moja kolej, z miną pogardy mówił: "Co oprócz tego, że wszystko jest spóźnione, słychać w pani dziale?". Wszelkie moje wyjaśnienia przerywał i mówił podniesionym głosem: "Nie interesuje mnie pani tłumaczenie!" lub "Na wszystko ma pani odpowiedź". Bałam się wyjść z pokoju nawet do toalety czy po wodę do czajnika, bo jak tylko zobaczył mnie na korytarzu, zgłaszał jakieś pretensje. Miałam tez ogromne problemy, żeby wyjść na chwilę z pracy np. do lekarza czy w jakiejkolwiek pilnej sprawie. Jednego razu wypełniałam obowiązujący w tym zakresie w spółce wniosek do podpisu, ale wracał trzykrotnie niepodpisany, mimo że zaznaczałam, kiedy odrobię wyjście i co będę robić w czasie odrabiania. Tego druk nie obejmował, ale prezes mi kazał. W końcu prezes dopadł mnie na korytarzu, krzyczał, że jestem bezczelna, że co sobie wyobrażam. Że przecież widzę, że nie zamierza tego wniosku podpisać. Bardzo się wtedy popłakałam. Wniosek podpisał dopiero, jak przez łzy błagalnym tonem wyjaśniłam, że powodem wyjścia jest choroba ojca. Z powodu ciągłego dręczenia przez prezesa nie spałam, nie jadłam, życie rodzinne nie istniało. Tego się nie da opisać. Zaczęłam rozważać zgłoszenie mobbingu, ale bałam się, czy ktoś potwierdzi moje zeznania. Wszyscy się go bali. W końcu wylądowałam u psychiatry. Gdy opowiedziałam lekarce, jak traktuje mnie prezes, przerażona moim stanem chciała mnie umieścić w szpitalu psychiatrycznym. Nie zgodziłam się. Na zwolnieniu przebywałam pięć miesięcy, wróciłam na inne stanowisko.
Prezes: "Są granice absurdu"
Ireneusz Jaki opisane przez pracowników zarzuty uważa za formę nagonki, która rozpoczęła się tuż po tym, jak ujawnił aferę związaną z przetargiem. Pisze w mailu:
"To nieprawda i aby w ogóle potraktować to poważnie, prosiłbym o przytoczenie szczegółów i dowodów na te okoliczności, wtedy łatwiej się do nich odnieść. Zasadne byłoby również pytanie czy osoby, które twierdzą, że były od dawna mobbingowane, awansowały za moich czasów? Czy otrzymały podwyżki? Czy skoro tyle lat trwa ich 'gehenna', dlaczego nie zdołały zebrać choćby jednego dowodu? W końcu zasadne jest też pytanie, dlaczego te osoby mówią o tym teraz? I czy pracują w dziale zamieszanym w aferę z przetargiem na dostawę energii? Przecież PIP [Państwowa Inspekcja Pracy - red.] w przypadku doniesienia o mobbingu zapewnia anonimowość zgłaszającemu. Zatem co stało na przeszkodzie, by osoby rzekomo pokrzywdzone złożyły stosowną skargę lub powiadomiły Związki Zawodowe?".
Aneta: - Niektóre osoby awansowały, inne nie, były osoby, które zostały zdegradowane. Ale jakie to ma znaczenie? Czy awans oznacza, że pracownik nie doświadcza mobbingu?
Marek: - Wielokrotnie słyszałem, jak ludzie żalili się, że dłużej już tego wszystkiego nie zniosą. Pytałem, dlaczego nic z tym nie zrobią. Odpowiadali, że dlatego, że się boją albo są jedynymi żywicielami rodziny.
Katarzyna: - Ciągle myślałam, że jeszcze trochę wytrzymam, że może co się zmieni.
Zadaję prezesowi dodatkowe pytania, na które odpowiada mailem:
Czy zdarzyło się kiedykolwiek, by pytał Pan pracowników, "kto jest najważniejszy w spółce" i by słyszał w odpowiedzi "Pan, panie prezesie"?
Ireneusz Jaki: "Nie, to oczywiste pomówienie. I mam nadzieję, że nie przyjęła Pani systemu, że ludzie, którzy mają wiele znanych Pani motywów do oczerniania mnie sami lub przez swoich ludzi coś na mnie wymyślają bez żadnych dowodów. Pani pyta mnie, czy to prawda. A potem Pani o tym pisze, bo wystarczy, że spytała drugą stronę. Ponadto, role w spółce jasno określa umowa spółki, KSH [Kodeks spółek handlowych - red.] oraz schemat organizacyjny. Niedorzeczne zatem jest twierdzenie, bym miał się o tym upewniać wśród kadry pracowniczej. Są jakieś granice absurdu".
Czy zdarzyło się, że oczekiwał Pan od swojej podwładnej, by przyjechała do pracy po 20?
Ireneusz Jaki: "Przecież jak Pani wie pan Paroń obecnie odpowiada za monitoring w spółce. Każde wejście jest nagrane i mam nadzieje, że pan Paroń przedstawił Pani dowód na to twierdzenie. Miałbym prośbę, aby po przedstawieniu Pani tego nagrania, przybliżyć mi choć dzień i okoliczności. Wtedy łatwiej będzie odpowiedzieć na to pytanie. No chyba, że takich dowodów nie ma? Tylko wtedy naturalne byłoby pytanie, ile razy można się zwracać do źródła, które jest niewiarygodne?".
Czy to prawda, że nie odpowiadał Pan "dzień dobry", bo był Pan na pracowników obrażony? Czy zdarzyło się, że krzyczał Pan i trzaskał drzwiami? Czy zdarzyło się, że naśladował Pan sposób mówienia osoby jąkającej się? Czy zdarzyło się, że mówił Pan pracownikom, że nic nie umieją, są najgorszymi pracownikami w firmie lub najgorszym działem?
To wszystko, to kłamstwo. Przez prawie dekadę pracy w tej spółce nie miałem żadnego procesu, czy sprawy o złe czy niesprawiedliwe traktowanie pracowników, żadnego wyroku etc. Czego nie można powiedzieć o Pani źródłach, ale Pani to sprawdziła prawda?Ireneusz Jaki, prezes Wodociągów i Kanalizacji w Opolu
W imieniu pracowników Zarząd WiK złożył zawiadomienie do prokuratury: "Składamy zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa polegającego na znęcaniu się psychicznym nad osobami pozostającymi w stałym stosunku zależności oraz przestępstwa polegającego na złośliwym lub uporczywym naruszaniu praw pracowników przez aktualnego Prezesa Zarządu spółki Wodociągi i Kanalizacja w Opolu - Pana Ireneusza Jaki, tj. czynu z art. 207 § 1 k.k. oraz z art. 218 § 1a kk. Wskazanych przestępstw Ireneusz Jaki dopuścił się wobec pracowników spółki w okresie nie krótszym niż od 2015 roku i dopuszcza się nadal" - można przeczytać w piśmie. Zawiadomienie podpisują wiceprezesi Sebastian Paroń i Agnieszka Maślak.
Po drugiej stronie lustra
Po tym, jak na prośbę prezesa wysyłam do niego pytania, dzwoni do mnie jego syn, europoseł Patryk Jaki. Deklaruje, że odpowie na każde moje pytanie. Podkreśla, że w sprawie nie chodzi o mobbing, a o politykę. Mówi, że doradził ojcu, by aferę z przetargiem zgłosić prokuraturze. Od tej pory pracownicy, którzy odpowiadają za błędy w przetargu, podnieśli zarzuty o mobbing. Uważa, że trudno im się dziwić, bo walczą o życie, w końcu grozi im wiele lat więzienia.
Patryk Jaki zaprasza mnie na rozmowę do jednego z budynków Ministerstwa Sprawiedliwości, choć nie jest wiceministrem od trzech lat. Zastanawiam się, dlaczego nie spotykamy się na przykład w jego biurze poselskim przy placu Konstytucji. Wysiadam z taksówki przy Alei Róż 2, europoseł już na mnie czeka. Właśnie wrócił z Brukseli, przeprasza, że jest bardzo zmęczony. Wita się ze strażnikami, wchodzimy bez przepustki bocznym wejściem. Jedziemy windą na drugie piętro. Nie znamy się, więc serdecznie pyta mnie, kim jestem i gdzie do tej pory pracowałam. Gdy zamykają się drzwi od gabinetu, prosi, bym wyłączyła dyktafony. Upewnia się jeszcze, czy na pewno nic nie nagrywam. Chce wytłumaczyć mi kulisy wojny w WiK po to, byśmy potem, jak zaznacza, nie ciągali się po sądach. Ma dokumenty. Mówi, że członkowie Zarządu z nadania prezydenta przyszli w czerwcu 2021 roku i zaczęli z miejsca degradować jego ojca. Twierdzi, że to Sebastian Paroń i Agnieszka Maślak mobbingowali pracowników. I to tych, których identyfikowali jako "ludzi prezesa". Na zlecenie prezesa powołano w tej sprawie specjalną komisję.
Pytam europosła, czy nie widzi nic dziwnego w tym, że angażuje się w sprawy ojca. Czy to z powodu poczucia winy? Potwierdza, w końcu namową do złożenia zawiadomienia do prokuratury w sprawie przetargu naraził go na ataki. Poza tym, dodaje Jaki, czy nie jest dziwne, że Sebastian Paroń to kolega ze szkolnej ławy prezydenta Wiśniewskiego? Patryk Jaki dwa razy pyta mnie też, czy jestem dziennikarką, która dąży do prawdy.
Potem dodaje, że pracownicy, którzy byli źle traktowani przez Paronia i Maślak, boją się rozmawiać z dziennikarzami. Prezes został przecież zawieszony, a ludzie prezydenta polują na wrogów. Mogę jednak, przy zachowaniu anonimowości, zacytować ich zeznania złożone przed komisją powołaną z inicjatywy prezesa Jakiego. Spotkania z pracownikami odbyły się 13, 17 i 23 maja. Wcześniej prezes otrzymał sześć skarg na działania nowych wiceprezesów i trudną atmosferę, jaką tworzą w pracy.
"Skakać jak małpa"
Komisja przesłuchała siedem osób. W dwóch przypadkach uznała, że ze strony Paronia i Maślak w stosunku do tych osób "mogły wystąpić zachowania nieakceptowalne o charakterze mobbingu".
Z dokumentacji komisji: "Jak wynika z zeznań innego poszkodowanego, pani Agnieszka Maślak wielokrotnie krytykowała pracownika WiK, jak również podejmowane przez niego decyzje bez żadnego uzasadnienia. Ponadto wypowiedź skierowana do ww. pracownika, że 'Pan przecież jest kolegą prezesa', 'Na szacunek trzeba sobie zasłużyć', 'Jest Pan przez nas stale weryfikowany, nie podoba mi się Pana ścieżka kariery' świadczą o wyraźnej niechęci przełożonej do jego osoby".
O nadużyciach, jakich miał się dopuścić wiceprezes Paroń, opowiada przed komisją pracownik Ryszard: "Zostałem wezwany do podpisania kolejnego już 'porozumienia zmieniającego warunki płacy i pracy'. Oburzony, iż po raz kolejny dojdzie do próby naruszenia moich praw nabytych z uwagi na okres ochronny, związany ze zbliżającym się okresem emerytalnym - stanowczo odmówiłem. Po przywitaniu i zajęciu miejsca, a więc w stanie świadomości, że jestem tam obecny, świadomy i słyszę, pan Sebastian Paroń kontynuował swoją wypowiedź: 'A cóż mnie interesuje wiedza, wykształcenie, uprawnienia, umiejętności jakiegoś starego, smutnego bałwana. Facet ma się uśmiechać od ucha do ucha, skakać jak małpa i szybko wykonywać polecenia'. Następnie pan Paroń zwrócił się do mnie bezpośrednio słowami: 'Przeciwko komu pan znowu wierzga, dlaczego nie chce pan podpisać porozumienia, przecież likwidujemy dyrektorów. Jak pan nie chce, aby jego wiedza, wykształcenie, uprawnienia i umiejętności były wykorzystywane na stanowisku kierownika działu, to znajdzie się kogoś innego'. Nie mam wątpliwości, że obraźliwe sformułowania dotyczyły lub wręcz były skierowane do mnie".
W stosunku do pozostałych osób komisja miała za mało informacji, by uznać, że dochodziło do mobbingu. W podsumowaniu swoich prac wskazała też, że "doniesienia o skargach na Prezesa Zarządu Spółki nie znalazły jakiegokolwiek potwierdzenia w materiale przedstawionym Komisji".
Sebastian Paroń: - Określenia "małpa" ja osobiście nie potwierdzam. Pan, który czuje się nim dotknięty, nawet nie był uczestnikiem spotkania, kiedy miało rzekomo paść to stwierdzenie. Ale podkreślam to wyraźnie: żadne takie stwierdzenie nie zostało przeze mnie wypowiedziane do jakiegokolwiek pracownika WiK.
A sprawa zmiany warunków pracy? Paroń tłumaczy, że od 2015 roku było 11 zmian organizacyjnych, a on wraz z Agnieszką Maślak wprowadzili jedną: zlikwidowali stanowiska dyrektorów.
- Nie było zwolnień, tylko przeszeregowania, na czym spółka zaoszczędziła ponad 200 tys. zł. WiK jest spółką komunalną i wszystkie strategiczne zmiany wymagają zgody właścicieli i Rady Nadzorczej. Zarząd tylko rekomenduje zmiany. WiK to nie jest firma pana prezesa - tłumaczy Paroń.
Agnieszka Maślak: - Wyrwana z kontekstu jest też moja rozmowa z jednym z kierowników. Prezes Jaki straszył go, że go zwolnię, a to dla niego zaufana osoba. Ten człowiek przyszedł do mnie i zapytał wprost, czy go zwolnię. Powiedziałam, że nie, ale będę go obserwować, jak wszystkich pracowników spółki. Prezes insynuował podczas zebrania komisji, co pracownicy mają mówić. Dla mnie to jakaś farsa. Sprawa mobbingu ze strony prezesa nie była na tej komisji badana. Dlaczego? Po prostu nie było na niej poszkodowanych przez prezesa pracowników.
"Polowano na ludzi prezesa"
Zgłaszają się też byli pracownicy ochrony, którzy mówią, że Paroń i Maślak od samego początku chcieli się pozbyć ludzi prezesa. Chodzi o sprawę monitoringu, który jest zamontowany w gabinetach członków Rady Nadzorczej. Sebastian Paroń miał, ich zdaniem, inwigilować pracowników i szukać pretekstu do ich zwolnienia.
Rozmawiam z trzema byłymi pracownikami ochrony. Twierdzą, że w końcu sami się zwolnili, bo atmosfera w firmie stała się nie do zniesienia.
Pracownik 1: - Jak tylko pojawili się wiceprezesi, to poszła taka informacja, że chcą osłabić pozycję Jakiego. Sprawdzali na monitoringu, czy ludzie stawiają o czasie do pracy. Raz przyszli i wypytywali, czy dobrze nam się pracuje, a potem powiedzieli, że stracili do nas zaufanie. Twierdzili, że odbijaliśmy kartę pracy dwóm pracownikom. Owszem, zdarzyło się wobec pracownika, który miał operację na żylaki i umierającą matkę. Zachowaliśmy się po koleżeńsku. Dowiedzieliśmy się potem, że całą ochronę chcą wymienić. Tamtych dwóch pracowników zwolnili, jeden poszedł z tym do sądu pracy. Odeszliśmy z końcem marca. Ten mobbing ze strony prezesa to moim zdaniem pomówienia.
Pracownik 2: - Nam współpraca z prezesem zawsze układała się bardzo dobrze. Po przyjściu ludzi prezydenta zaczęło się polowanie na ludzi, którzy mają dobre relacje z prezesem. Czuliśmy się inwigilowani, oczekiwano od nas lojalności. Ich działania sprawiły, że nawet osoby przeciwne Jakiemu stanęły po jego stronie. Odbiliśmy dwa razy kartę pracownikowi, któremu umierała matka. Twierdzili, że kłamię, pytali, czy ktoś mi wydał takie polecenie. Nie, sam tak zrobiłem. Odpowiedzieli, że prowadzą śledztwo od dwóch miesięcy. Pracowałem tam kilka lat i nigdy nie słyszałem, ze tam jest jakiś mobbing. Prezes potrafił ochrzanić, ale też potrafił docenić pracę.
Pracownik 3: - To był Big Brother, czuliśmy się obserwowani. Wiemy, co leciało na ich monitorach. I wiemy, że chodziło od odstrzelenie ludzi prezesa. Szukali haków na pracowników. Słyszałem, jak Paroń mówił o nas "ciecie". Czy to jest wyrażanie się o pracownikach z szacunkiem?
Czwarty pracownik, który wciąż jest zatrudniony w WiK, opowiada o atmosferze w spółce: - Ludzie boją się wyjść na papierosa, śledzi nas kilkadziesiąt kamer. Każdy boi się utraty stanowiska, restrukturyzacji i cięcia kosztów. Wcześniej, przed przyjściem wiceprezesów, pracowało się dobrze i nie było żadnych problemów. Doniesieniami o mobbingu ze strony prezesa jestem zaskoczony.
Sebastian Paroń: - Owszem, zmieniliśmy pracowników firmy ochroniarskiej. Straciliśmy do nich zaufanie, naruszyli podstawowe procedury obowiązujące w spółce. Proceder polegał na tym, że ochrona odbijała karty rejestrujące czas pracy wybranym pracownikom, którzy fizycznie od kilku godzin byli poza miejscem pracy. Wiemy, że nie były to jednorazowe sytuacje. W związku z fałszowaniem czasu pracy ze spółką pożegnało się dwóch pracowników i to właśnie tych, którzy przekazywali nielegalnie karty ochroniarzom. Jako Zarząd mamy prawo i obowiązek monitorować takie sprawy.
***
26 maja Ireneusz Jaki został zawieszony w obowiązkach na trzy miesiące. Sprawę mobbingu bada Państwowa Inspekcja Pracy, na rozmowy z inspektorami zgłosili się kolejni pracownicy. Sprawę mobbingu bada też prokuratura, na razie nikogo nie przesłuchała. W osobnym śledztwie sprawdza, czy doszło do przestępstwa w kwestii przetargu na dostawę energii elektrycznej.
*Imiona wszystkich pracowników zostały zmienione na ich prośbę.
Autorka/Autor: Iga Dzieciuchowicz
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24