- Zrobili z nas durniów, idiotów - denerwują się wzburzone rodziny górników, którzy w poniedziałek wieczorem byli pod ziemią w kopalni Mysłowice-Wesoła. Przyszli zamanifestować oburzenie. - Jeśli mój syn zginie, a nikt nie zostanie ukarany, ja pójdę siedzieć dożywocie - mówi Franciszek Jankowski, ojciec poszukiwanego od nocy górnika. - A nie mam nadziei. On był kombajnistą, mógł być w największym punkcie zagrożenia. Najlepszy pracownik na kopalni i tak zostanie tam na dole jako najlepszy - dodaje.
- To są matactwa, oszustwa. Wszystko pójdzie pod dywan - mówi Franciszek Jankowski, ojciec górnika, który od poniedziałkowego wieczoru poszukiwany jest pod ziemią w kopalni Mysłowice-Wesoła. Właśnie tam doszło do wybuchu metanu. Jego współpracownicy wydostali się na powierzchnię. On - nie.
Jankowski przyszedł pod budynek razem z rodzinami innych górników, kolegów swojego syna. - U dyrektora pełny talerz kanapek - mówi jedna z kobiet, Jankowski dodaje: - A tam leży chłop.
Tam dziecko moje leży
- A noc? Tu zaprowadzili, normalnie w smrodzie - kontynuuje kobieta. - Sekretarka do mnie: proszę sobie usiąść. Na co mam usiąść? Tam dziecko moje leży - krzyczą krewni poszkodowanych.
Mają pretensje do dyrekcji kopalni, że ta - ich zdaniem - nie przestrzega przepisów BHP. - Jeśli jest wybuch metanu, to oni wysyłają ludzi na śmierć - mówi Jankowski.
- Nie pozwolę, żeby dyrekcja kopalni zmuszała ludzi jak bydło (do pracy - red.). Ich tam w ogóle nie powinno być. Tam było ponad 5 procent metanu, to jest stan wybuchowy. Kierownictwo, dyrekcja wysyła ludzi na pewną śmierć. Tam jest gehenna - mówił w rozmowie z dziennikarzami Franciszek Jankowski.
Wysokie stężenie od piątku
Jego syn był 665 m pod ziemią w należącej do Katowickiego Holdingu Węglowego kopalni Mysłowice-Wesoła, gdy w poniedziałek wieczorem doszło tam do zapalenia i - prawdopodobnie - wybuchu metanu.
W strefie zagrożenia znajdowało się wówczas 37 górników, 36 wyjechało na powierzchnię. Syn Franciszka Jankowskiego jest poszukiwany.
- Wiemy więcej z mediów, niż dowiedzieliśmy się tutaj na kopalni - żalił się Jankowski. - Mówią: "szukamy". Ale jak oni szukają? Nie mam nadziei. On był kombajnistą, mógł być w największym punkcie zagrożenia. Najlepszy pracownik na kopalni i tak zostanie tam na dole jako najlepszy.
- Czekamy, zobaczymy co będzie dalej, oni twierdzą, że szukają. Jak igły w stogu siana. Żadnego postępu nie ma. Tylu górników jest już na powierzchni, w szpitalach, jeden gdzieś się zawieruszył - dodał.
Trudne poszukiwania
Łukasz Jarawka, ratownik od lat pracujący m.in. w kopalni Mysłowice-Wesoła, który uczestniczył też w nocnej akcji ratunkowej, mówił we wtorkowe przedpołudnie w rozmowie z TVN24, że wówczas poszukiwania zaginionego górnika nie mogły się odbywać, bo "atmosfera w kopalni nie jest stabilna" i "wejście ratowników w to wyrobisko mogłoby zagrażać ich zdrowiu i życiu".
Jarawka tłumaczył, że poruszanie się pod ziemią w takich miejscach, zwłaszcza po katastrofach, jest niezwykle trudne, bo "penetruje się wyrobisko metr po metrze i przy założonym aparacie i założonej masce nie widać dłoni, i poruszamy się (ratownicy - red.) po omacku".
Ratownicy wznowili poszukiwania pod ziemią we wtorek po godzinie 13.
Ratownik podkreślił, że kopalnia Mysłowice-Wesoła jest "trzecią, czwartą" z największym zagrożeniem metanowym w Polsce, ale górnicy pracują w niej od lat, zdając sobie sprawę, że jest to niebezpieczne.
Autor: db,bieru//plw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24