Zalane domostwa, gnijące pola, zanieczyszczone rowy melioracyjne i miliony złotych potrzebne na ich naprawę. Czy tragedii mieszkańców południowej Polski można było uniknąć? - Od 12 lat prosimy kolejne rządy o pomoc, o uregulowanie rzek. Odzewu nie ma - powiedział w programie "Prosto z Polski" starosta kłodzki Krzysztof Baldy, który spotkał się mieszkańcami Żelazna na Dolnym Śląsku.
Żelazno należy do najmocniej dotkniętych przez powódź miejscowości w Polsce. Na około 100 domostw, zniszczonych zostało ponad 60. Mieszkańcy próbują radzić sobie ze zniszczeniami, ale liczą też na pomoc.
Na kogo można liczyć?
- Harujemy od dwóch dni. Pomagam małżeństwu, które w powodzi straciło wszystko - opowiadała jedna z mieszkanek Żelazna. Inni z przykrością stwierdzają, że w tych trudnych chwilach liczyć mogą tylko na siebie i bliskich. - Rodzina, sąsiedzi, znajomi, to wszystko - mówi TVN24 mieszkaniec Żelazna. - Każdy radzi sobie, jak może. Pomoc jest znikoma - dodają inni.
Rząd odwiedza południe
Słyszymy te słowa dokładnie wtedy, kiedy zalane miejsca oglądają najważniejsi politycy w rządzie. Południową Polskę odwiedzali w poniedziałek zarówno szef MSWiA Grzegorz Schetyna, jak i sam premier Donald Tusk. W rozmowach z mieszkańcami zapewniali, że rząd robi, co może, żeby powodzianom pomóc. Lokalni politycy dodają jednak, że gdyby władze centralne słuchały ich na co dzień, to tragedii można było zapobiec.
Bez odzewu
- Mieszkańcy muszą zrozumieć - my jesteśmy samorządowcami i staramy się organizować pomoc. Ale rzeki i ich regulacja są już poza naszymi kompetencjami - tłumaczył Krzysztof Baldy. Starosta skarżył się też, że poza chwilami prawdziwej tragedii, o zainteresowanie Warszawy nie jest łatwo. - Od 12 lat (czyli tzw. powodzi stulecia - przyp. red.) wysyłamy listy, składamy wnioski i wszystko rozchodzi się po kościach. Nie ma odzewu - skarży się Baldy.
We Wrocławiu też strach i oskarżenia
Scenariusza, który sprawdził się w Żelaźnie obawiają się mieszkańcy stolicy Dolnego Śląska - Wrocławia. Oni także utrzymują, że od 1997 roku, kiedy miasto znalazło się pod wodą, władze "przespały" problem. - Wtedy wszystko było w wodzie, ale obroniliśmy się. Od 1997 roku jednak nic na rzece nie jest zrobione - twierdzi wrocławianka Krystyna Palus. Jak dodaje, spodziewa się najgorszego. Mieszkańcy nie kryją strachu: - Woda się podnosi, jak zrobi się cicho to znaczy, że idzie woda. Czekamy na falę, może być tak jak przed dwunastoma laty - oceniają Andrzej i Adrian Kościankowscy.
Władze odpierają zarzuty i zapewniają, że powtórki nie będzie. - Umacniamy wały Bystrzycy workami i folią, woda nie powinna się przedrzeć - podkreśla Dariusz Świętalski z wrocławskiego Związku Spółek Wodnych.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 / PAP/Grzegorz Momot