Zła wiadomość dla Polaków wybierających się do pracy w Niemczech i Austrii. Kraje te, w obawie przed skutkami kryzysu, nie otworzą 1 maja - jak przewiduje unijne prawo - swoich rynków pracy dla nowych krajów UE. Przeciw zatrudnianiu obcokrajowców nadal protestują też Brytyjczycy. Nie chcą dzielić się pracą, bo w Wielkiej Brytanii jest już ponad 2 mln bezrobotnych.
Zgodnie z unijnym prawem, każdy z krajów starej Unii mógł utrzymać zakaz zatrudnienia dla nowych państw członkowskich przez pięć lat od rozszerzenia UE. Termin mija 1 maja. Jednak Niemcy uznały, że obecny kryzys można uznać za sytuację nadzwyczajną, a taki argument został uwzględniony w Traktacie Akcesyjnym.
Teraz na legalną pracę w tych krajach trzeba będzie poczekać jeszcze dwa lata. Decyzja Berlina może zaszkodzić stosunkom polsko-niemieckim - ostrzega "Dziennik".
Podobną strategię antykryzysową postanowiła zastosować Austria. Rynek pracy dla nowych krajów UE otworzy dopiero w połowie 2011 r.
Dobre wiadomości płyną natomiast z Danii. Legalną pracę w Danii można będzie dostać już od 1 maja br.
Fala strajków w Wielkiej Brytanii
"Brytyjscy pracownicy mają pierwszeństwo!" - takie hasła na transparentach wypisali strajkujący pracownicy rafinerii w Lindsey. Fala strajków w Wielkiej Brytanii to efekt rosnącego tam w zastraszającym tempie bezrobocia. Prognozy wskazują, że będzie jeszcze gorzej - liczba ludzi bez pracy wzrośnie na Wyspach z 6,1 do ponad 8 proc. Podobnie ma być w całej Unii - informuje "Gazeta Wyborcza".
Wszystko zaczęło się w zeszłym tygodniu w North Killingholme we wschodniej Anglii. Sześciuset pracowników rafinerii Lindsey, należącej do francuskiego koncernu Total protestowało przeciw zatrudnieniu cudzoziemców. Następnie strajk wybuchł w elektrowni atomowej w Sellafield. Tam również zbuntowało się sześćset osób.
Podobne strajki odbyły się w ponad 20 zakładach petrochemicznych, elektrowniach i na budowach zarówno w Anglii, jak i w Szkocji, Walii i Irlandii Płn. Łącznie protestowało kilka tys. pracowników.
Rząd: strajki są bezzasadne
Zdaniem Brytyjczyków, właściciele firm wolą zatrudniać obcokrajowców, bo zapłacą im mniej, niż miejscowym robotnikom. Dlatego domagają się "więcej pracy dla brytyjskich pracowników" - wykorzystując tym samym slogan wyborczy premiera Gordona Browna.
Tymczasem brytyjski szef rządu uznał strajki za "dzikie, bezzasadne, szkodliwe i nie do obronienia".
Protesty wybuchły wtedy, gdy na forum ekonomicznym w Davos brytyjski premier ostrzegał uczestników spotkania przed falą protekcjonizmu wywołaną kryzysem. Jak się okazuje, teraz jego rząd musi zmierzyć się z tym groźnym zjawiskiem.
Źródło: "Dziennik", "Gazeta Wyborcza"
Źródło zdjęcia głównego: fotorzepa