Przed Sądem Rejonowym Gdańsk-Południe nie doszło we wtorek do ugody między rodziną Olewników a Prokuraturą Apelacyjną w Gdańsku. Najprawdopodobniej dojdzie teraz do procesu cywilnego.
- Oczywiście jest tu jeszcze potrzebna wola rodziny - na dzień dzisiejszy rodzina podtrzymuje stanowisko pójścia w kierunku procesu sądowego - powiedział dziennikarzom pełnomocnik Olewników Janusz Kaczmarek. Rodzina Olewników domaga się od gdańskiej prokuratury przeprosin oraz wpłaty 600 tys. zł na wspierającą ofiary porwań fundację im. Krzysztofa Olewnika za m.in. rzekome podawanie przez śledczych nieprawdziwych informacji na jej temat.
Przed posiedzeniem pełnomocnik rodziny Olewników Janusz Kaczmarek wyjaśnił, że w ramach ewentualnej ugody rodzina skłonna była zrezygnować z żądania finansowego i zadowolić się przeprosinami. - Nie uznajemy tych roszczeń, nie widzimy żadnych powodów, aby uznać je za słuszne. Nie ma powodów, żeby mówić komuś przepraszam za wykonanie przewidzianych prawem czynności - powiedział dziennikarzom szef Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku Ireneusz Tomaszewski.
Będzie proces Później Kaczmarek powiedział, że Olewnikowie podtrzymują wolę pójścia w kierunku procesu sądowego. Pytany o datę złożenia pozwu o ochronę dóbr osobistych Kaczmarek odpowiedział, że powinno się to rozstrzygnąć w ciągu miesiąca po konsultacji ze wszystkimi członkami rodziny. Kaczmarek jest przekonany, że proces cywilny nie będzie przeszkadzał prowadzonemu przez gdańską prokuraturę śledztwu. - Jedno z drugim nie ma nic wspólnego - proces związany z ochroną dóbr osobistych w żaden sposób nie będzie rzutował na prowadzone postępowanie przez gdańską prokuraturę, które samo w sobie jest prowadzone w sposób dynamiczny i pokazuje coraz to nowe okoliczności - mówił.
Zarzuty rodziny Olewników
W trakcie konferencji prasowej 25 kwietnia, na której poinformowano o roszczeniach, Danuta Olewnik mówiła m.in. o przeszukaniach, które miały miejsce w listopadzie ub. roku w domach członków rodziny. Jej zdaniem przeszukania odbyły się "na podstawie subiektywnego wyboru materiału dowodowego, niepotwierdzonego w śledztwie". Podkreślała, że nieprawdą jest, by rodzina zataiła jakieś dowody. Zarzuciła też prokuraturze, że ta jest odpowiedzialna za przecieki ze śledztwa.
Włodzimierz Olewnik i jego córka Danuta w swoich żądaniach wobec gdańskiej prokuratury kwestionują również wiarygodność ekspertyzy biegłego sądowego powołanego przez gdańską prokuraturę. Profesor Bronisław Młodziejowski, prezes Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego badał film z policyjnych oględzin domu Krzysztofa przeprowadzonych w dzień bezpośrednio po jego zniknięciu, na którym, analizując materiał dowodowy z pierwszych lat śledztwa, policjanci i gdańscy prokuratorzy dostrzegli urządzenie bardzo przypominające kamerę monitoringu.
Powyrywane kable
Kamera miała być zamontowana przy urządzeniu elektrycznym przyczepionym do słupa elektrycznego stojącego przy ogrodzeniu domu, kilka metrów od wjazdu na posesję. Zdaniem profesora, choć jakość filmu z oględzin nie pozwala na kategoryczne wnioskowanie, nawet po odpowiedniej obróbce technicznej nagrania, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że może chodzić o kamerę. Na filmie widać również powyrywane spod dachu domu, po tej samej stronie, gdzie stoi słup, kable o niewyjaśnionym do dziś przeznaczeniu. Policja nie opisała tych kabli w protokole oględzin domu przeprowadzonych tuż po zniknięciu Krzysztofa. "Na wysokości około 4 metrów od podłoża wykonane jest tzw. przyłącze, a następnie w rurce osłonowej wiązka kabli sprowadzona jest do ziemi i zapewne pod ziemią prowadzi do skrzynki przyłączeniowej utworzonej w słupie klinkierowanym ogrodzenia. Potem przewody pod ziemią muszą wchodzić do domu. (…)" – pisał prof. Młodziejowski.
Biegły nie zna się na elektryce
Jednak rodzina Olewników zauważa, że prof. Młodziejowski nie jest ekspertem z zakresu elektryki i nie ma odpowiedniej wiedzy i kompetencji, by ocenić, czym było słabo widoczne na filmie urządzenie zamontowane na słupie. Zdaniem ojca Krzysztofa prokuratura błędnie ustaliła, że przed jego domem zamontowana była działająca kamera monitoringu przed okresem jego zniknięcia. Przedsiębiorca twierdzi, że "zainstalowany był jedynie videofon służący do rozpoznawania twarzy osoby dzwoniącej do bramy".
Ekspert z Sierpca
Olewnikowie złożyli do sądu zamówioną przez siebie inną opinię, z której wynika, że na słupie przed domem Krzysztofa w Drobinie zamontowane zostało urządzenie elektryczne, a nie kamera. Opinię przygotował Franciszek Chojnacki, właściciel zakładu usług elektrycznych "Lumen" z pobliskiego Sierpca. - Nie jestem wpisany na listę biegłych sądowych. Nie mam na to czasu, mam za dużo klientów, których bym stracił, gdybym siedział ciągle w sądach – odpowiada tvn24.pl Chojnacki, zapytany o swoje kompetencje.
Dodaje jednak, że "pracował bardzo długo w energetyce". – Obsługiwałem pana Włodzimierza Olewnika z ramienia zakładu energetycznego. Byłem przy montowaniu tego urządzenia. To był "rozłącznik bezpiecznikowy słupowy" – zapewnia właściciel "Lumenu".
Sąd: Były dowody na monitoring
Przypomnijmy, że już w grudniu 2011 roku sąd oceniał dowody prokuratury. Rodzina złożyła bowiem zażalenia na listopadowe przeszukania w domach i firmowych budynkach. Sąd je odrzucił. "(...) Analiza nagrań rozmów telefonicznych oraz korespondencji sporządzonej w okresie porwania Krzysztofa Olewnika pozwala na uzasadnione podejrzenie, że rodzina i najbliżsi nie przekazali kompletów listów zawierających instrukcje i żądania sprawców porwania oraz, że posesja i dom Krzysztofa Olewnika mogły być objęte w krytycznym okresie monitoringiem, którego zapisów również nie przekazano do trwającego śledztwa" – napisał sąd.
Zeznania świadków
Wiadomo, że prokuratura dysponowała innymi dowodami wskazującymi na istnienie monitoringu. Na policyjnym filmie z domu Krzysztofa słychać, jak ktoś w tle mówi o kamerze przed domem. Prokuratorzy stwierdzili, że to zdanie wypowiadał Zbigniew K. - zaufany pracownik firm rodziny, a także ich były współudziałowiec. Był blisko związany z Krzysztofem, miał klucze od jego domu. Na tym nagraniu słychać też, jak ten sam Zbigniew K. mówi o strzale, który miał paść w domu.
Przypomnijmy, że prokuratura bada, czy ktoś został zabity tego wieczora, kiedy zniknął Krzysztof. Właściciele firm zajmujących się instalacjami alarmowymi zeznali, że rodzina Olewników zorganizowała przetarg na monitoring domu Krzysztofa. Jeden ze świadków zeznał wprost, że na słupie zainstalowana była kamera. Wskazał, w którym miejscu.
Wiedzą, ale nie mówią
O zamontowanej kamerze napisała wprost dziesięć lat temu "Gazeta na Mazowszu" w artykule opublikowanym trzy dni po zniknięciu Krzysztofa, opisującym wygląd posesji. Prokuratorzy przesłuchali dziennikarzy. Zeznali oni, że "skoro tak napisali, to tak musiało być. Włodzimierz Olewnik twierdził, że monitoring zamontowano dopiero po porwaniu Krzysztofa.
Autor: jk, mdo/kdj / Źródło: PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24