Wygląda jak przykryte śniegiem wielkie pole. Ale to wcale nie jest teren przeznaczony pod uprawę, a największa rzeka Polski. Wisła na wysokości Płocka co roku zamarza i napędza strachu mieszkańcom tego mazowieckiego miasta, które doskonale pamięta powódź sprzed 28 lat.
Lód na Wiśle jest, w zależności od miejsca, różnej grubości - od zbliżonej do płyty chodnikowej, po kilka metrów. - Ten lód, który jest wypiętrzony ponad płaszczyznę rzeki, może mieć podstawę na jej dnie - ocenia Jan Siodłak z Oddziału Zarządzania Kryzysowego płockiego magistratu. I taki lód skuwa Wisłę co roku.
Jedna powódź już była
Mieszkańcy słynącego z rafinerii miasta już raz ucierpieli z powodu kry. - Lewy brzeg Wisły był zalany przez wodę, pokryty krą - opowiada Jacek Danieluk z "Gazety Płockiej", która relacjonowała na bieżąco kataklizm z 1982 roku. Dziennikarz miał wtedy zaledwie kilka lat, ale doskonale pamięta tamte dni. Doszło wtedy do nietypowego wypadku - osunął się jeden z nasypów na brzegu rzeki i jadący na nim pociąg zawisł na wiślanej skarpie. Kilka osób trafiło wtedy do szpitala.
Czekają na lodołamacze
- My nie jesteśmy właścicielami Wisły, za utrzymanie rzeki odpowiada Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej - tłumaczy ból mieszkańców Płocka Jan Siodłak. - Możemy tylko monitować i prosić, aby wykonano odpowiednie prace na Wiśle, aby mieszkańcy brzegów byli bezpieczni - dodaje.
Teraz spece od zarządzania kryzysowego czekają na to, aż temperatura zbliży się do zera. Wtedy będą mogły na rzekę wyruszyć lodołamacze, dzięki którym kra będzie spływać i nie utworzy zatorów. To jest niezbędne dla bezpieczeństwa miasta.
Na szczęście ryzyko powodzi nie jest zbyt wielka, ale - jak zaznacza Jan Siodłak - "fizyki nie da się oszukać".
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24