Aby zachęcić zagranicznych pracowników sezonowych do przyjazdu, trudno ich obciążać jeszcze kosztami badań testowych na koronawirusa - oświadczył poseł PiS Kazimierz Smoliński. Posłowi KO Pawłowi Poncyliuszowi "wysyłanie nauczycieli do zbioru truskawek" kojarzy się "z akcjami w Uzbekistanie, gdzie bankowców i pracowników nauki wysyłali do zbioru bawełny". Politycy komentowali poniedziałkowe wypowiedzi ministra rolnictwa Jana Krzysztofa Ardanowskiego.
W poniedziałek minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski w RMF FM został zapytany, jak wytłumaczyłby nauczycielom, że nie mogą liczyć na bezpłatne testy na obecność koronawirusa, podczas gdy takie badania rząd planuje fundować zagranicznym pracownikom sezonowym w rolnictwie. - Jestem przekonany, że ci pracownicy przyjeżdżają również po to, żeby nauczyciele mieli co jeść - tłumaczył Ardanowski. Na pytanie, czy minister zachęca nauczycieli, żeby poszli zbierać truskawki i czereśnie u rolników, szef resortu odparł, że "każdy, kto pozostaje bez pracy, powinien tej pracy szukać". I dodał: - Polacy nie muszą być przecież badani. Niezależnie od tego, gdzie przebywają. Pracownicy zagraniczni muszą być badani. Ci pracownicy, którzy przyjeżdżają do pracy w Polsce, w rolnictwie, w dziale szczególnym, zabezpieczającym również bezpieczeństwo żywnościowe Polaków, będą mieli wykonane testy, bo są w Polsce ubezpieczeni.
"Wysyłanie nauczycieli do zbioru truskawek trochę kojarzy mi się z akcjami w Uzbekistanie"
Słowa te komentowali w Sejmie politycy. - Wysyłanie nauczycieli do zbioru truskawek przez ministra Ardanowskiego trochę kojarzy mi się z akcjami w Uzbekistanie, gdzie bankowców i pracowników nauki wysyłali do zbioru bawełny, jak był sezon bawełniany - powiedział poseł Koalicji Obywatelskiej Paweł Poncyliusz.
Dodał, że "wolałby, żeby Polska i rząd PiS-u w jak najmniejszym stopniu korzystali z praktyk rządów Azji Centralnej, bo to się naprawdę może źle skończyć".
"Żeby zachęcić pracowników do przyjazdu, trudno ich obciążać jeszcze ewentualnymi kosztami badań na koronawirusa"
Poseł PiS Kazimierz Smoliński ocenił, że "mamy problem rzeczywistego braku rąk do pracy w rolnictwie". - Znamy ten problem za granicą zachodnią, gdzie Niemcy bardzo ubolewają nad tym, że Polacy nie przyjeżdżają zbierać szparagów. Tak się złożyło, że Polacy zrezygnowali z tego zajęcia. Widocznie w kraju mogą zarobić lepiej i nie muszą wyjeżdżać - mówił.
- My mamy ten problem, że brakuje nam pracowników ze wschodniej granicy z kolei. To jest głównie Ukraina, ale również Mołdawia, Białoruś i dalsze kraje wschodnie. W takiej sytuacji, żeby zachęcić tych pracowników do przyjazdu, trudno ich obciążać jeszcze ewentualnymi kosztami badań testowych na koronawirusa, skoro chcemy, żeby oni za wszelką cenę tutaj przyjechali - skomentował.
Poseł PiS dodał, że chodzi też o "interes rolników, żeby nie zmarnować płodów rolnych, szczególnie owoców miękkich". - Bo jesteśmy potentatem na skalę europejską czy nawet światową w zbiorze tych owoców - mówił.
- Wiemy doskonale, że samymi Polakami nie poradzimy sobie z tym i mogą być ogromne straty, wobec tego bardzo nam zależy na tych pracownikach - zaznaczył Smoliński.
Częściowe otwarcie szkół
Od 25 maja szkoły mogą prowadzić zajęcia opiekuńcze dla uczniów z klas 1-3 oraz konsultacje dla chętnych ósmoklasistów i maturzystów. Otwarcie szkół to nie obowiązek, ale możliwość. Decyzję, czy placówka przyjmie dzieci, podejmują organy prowadzące, w przypadku podstawówek to przede wszystkim samorządy.
Od 6 maja mogą być też otwarte przedszkola.
Kwestie dotyczące szczegółowego sposobu sprawowania opieki, jak i prowadzenia zajęć dydaktycznych dla dzieci, które będą przebywać w szkole czy przedszkolu, należą do zadań dyrektora. Forma zajęć dydaktycznych ma być uzależniona od warunków epidemicznych panujących na terenie gminy, w której placówka się znajduje, oraz od możliwości spełnienia wytycznych sanitarnych.
Źródło: TVN24