Ze wszystkich krajów Unii Europejskiej na śmierci swoich obywateli na drogach wolniej uczą się od nas tylko Bułgaria, Rumunia i Malta. Między 2001 a 2009 rokiem liczba zgonów na polskich drogach spadła tylko o 17 procent. Przed rokiem w wypadkach zginęły u nas aż 4572 osoby. W tej kategorii w Europie nie mamy sobie równych.
Liczby, na które zwrócono uwagę w czerwcowym raporcie European Transport Safty Council, nie kłamią. Polska jest na szarym końcu wśród krajów Unii jeśli chodzi o bezpieczeństwo na drogach.
Chodzi nie tylko o to, że w wypadkach ginie w naszym kraju więcej osób niż we Włoszech (4050), Francji (4262 osoby), czy w ponad 80-milionowych Niemczech (4154). W porównaniu z rokiem 2001 w wymienionych krajach liczba zabitych na drogach zmniejszyła się kolejno o 43 procent, 48 procent i 40 procent. Tymczasem u nas dziewięć lat temu było o 1000 zgonów więcej (5534) niż przed rokiem, co oznacza, że w 2009 roku osiągnęliśmy wynik lepszy zaledwie o 17 procent. Pod tym względem jesteśmy na szarym końcu Europy - czwartym miejscu od końca.
"Zapóźnieni" w poprawie
Jeszcze gorszym wynikiem Polska może powstydzić się jeśli spojrzymy na stosunek zabitych do liczby obywateli. Na milion mieszkańców więcej osób ginie dzisiaj na drogach tylko w Grecji (129) i Rumunii (130). U nas 120 w 2009 roku i 145 w roku 2001. - Sytuacja ogólna jest w naszym kraju najgorsza. Obserwujemy wprawdzie postęp w poprawie bezpieczeństwa na drogach, ale wciąż jest on mało widoczny. Ciągle jesteśmy bardzo zapóźnieni - komentuje liczby dr Kazimierz Jamroz, kierownik projektu EuroRap, w ramach którego badany jest stan bezpieczeństwa naszych dróg.
Przykłady Łotwy, Estonii, Litwy, Słowenii czy Słowacji, pokazują, że skuteczne poprawianie bezpieczeństwa na drogach nie musi być zarezerwowane jedynie dla najprężniejszych gospodarek Europy. - Niestety my ciągle jesteśmy zapóźnieni - puentuje Jamroz.
Źródło: Sekcja Dokumentacji i Analiz TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24