Ministerstwo Spraw Zagranicznych chce widzieć z kosmosu, co dzieje się na ziemi, pod każdą szerokością geograficzną. W resorcie dobiega końca przetarg na dostarczanie zdjęć satelitarnych z rejonów konfliktów i katastrof naturalnych. To drugie podejście Radosława Sikorskiego do budowy takiego systemu w Polsce. Jeśli tym razem projekt wypali, Centrum Operacyjne MSZ będzie korzystać z tych samych zdjęć, co amerykańska armia. Koszt: około 650 tys. zł rocznie
System dostarczania na zamówienie fotografii z kosmosu ma być jedynym takim w Polsce.
Wcześniejsza próba podjęta jeszcze za rządów Prawa i Sprawiedliwości, gdy Sikorski kierował Ministerstwem Obrony Narodowej nie powiodła się. W 2006 roku kierowany przez niego resort podpisał umowę z Satelitarnym Centrum Operacji Regionalnych na dostarczanie zdjęć obszarów, którymi interesuje się wojsko. Wówczas mówiło się, że to jeden z najnowocześniejszych tego typu ośrodków na świecie. SCOR miał też być jednym z przykładów partnerstwa publiczno-prywatnego (połowę udziałów objęła Agencja Mienia Wojskowego, druga należała do upadłej w 2009 roku giełdowej spółki Techmex).
Jednak, jak mówi tvn24.pl Artur Goławski z „Polski Zbrojnej”, SCOR nie sprawdził się. - Resort obrony włożył w to jakieś 10 mln zł, a efektów długoterminowych brak – ocenia i dodaje, że obecnie wojsko, jeśli potrzebuje zdjęć satelitarnych, to korzysta z pomocy sojuszników. Spółka SCOR jest w stanie likwidacji.
Minister spraw zagranicznych powinien mieć szybki, największy i najpełniejszy dostęp do wszelkich informacji mogących wpływać na sytuację międzynarodową i interesy Polski Ministerstwo Spraw Zagranicznych
Konik ministra
Do pomysłu sprzed lat wraca natomiast kierowany przez Sikorskiego MSZ. Tym razem system ma być jednak – przynajmniej na początku - kilkanaście razy tańszy od SCOR.
"Minister spraw zagranicznych powinien mieć szybki, największy i najpełniejszy dostęp do wszelkich informacji mogących wpływać na sytuację międzynarodową i interesy Polski" - argumentuje swoją decyzję resort.
- Wątpię w autentyczną przydatność takiego przedsięwzięcia akurat dla resortu spraw zagranicznych. Są inne instytucje, którym dostęp do takich zobrazowań przydałby się bardziej – uważa z kolei Goławski. Przykładowo wojsko, podczas wstępnego rozpoznania terenu np. w Afganistanie przed posłaniem tam ludzi, czy do oceny potencjału militarnego innych państw bez naruszania ich integralności terytorialnej. Jak mówi, zdjęcia przydałyby się też w Agencja Wywiadu, MSWiA, nawet ministerstwie infrastruktury, ale raczej nie w MSZ.
Wiedzieć więcej
Zobrazowania satelitarne – bo tak fachowo nazywają się zdjęcia, które mają trafiać do MSZ – mają być wykorzystywane przez Centrum Operacyjne resortu przede wszystkim w sytuacjach kryzysowych. Jakich? Na przykład podczas rozruchów czy rewolucji, jak te trwające od kilku miesięcy w krajach arabskich, czy kataklizmów i awarii, jak ta w elektrowni atomowej w Fukushimie po marcowym trzęsieniu ziemi i tsunami. "W takich sytuacjach jednym z krytycznych zastosowań zdjęć jest możliwość niezależnej weryfikacji drożności dróg ewakuacyjnych, dojazdowych na lotniska czy też zdatności samych lotnisk do lądowania samolotów" - wyjaśnia MSZ.
Zdjęcie w 24 godziny
- Można powiedzieć, że to jest tak jak na Google Maps – mówi Bartosz Kulawik z firmy SmallGIS, która jako jedyna zgłosiła się do przetargu. Dodaje jednocześnie, że z dostarczanych przez jego firmę zdjęć można odczytać znacznie więcej, niż z tych zamieszczonych w internecie.
Przede wszystkim są one robione na bieżąco, zgodnie ze złożonym zamówieniem. - Najczęściej jest tak, że nad danym miejscem na Ziemi satelita jest co najmniej raz dziennie, więc jest duże prawdopodobieństwo, że w ciągu 24 godzin można takie zdjęcie dostarczyć – zapewnia.
Wątpię w autentyczną przydatność takiego przedsięwzięcia akurat dla resortu spraw zagranicznych. Są inne instytucje, którym dostęp do takich zobrazowań przydałby się bardziej Artur Goławski, "Zbrojna Polska"
Po drugie są wykonywane w wysokich rozdzielczościach - od 0,5x0,5 m do 1x1 m. Pozwala to zobaczyć obiekty o powierzchni 0,25 m2. - Samochód, grupy ludzi, namioty można zidentyfikować. Lub szlaki w górach – np. przemytu narkotyków, albo jak żołnierze idą w linii, to już widać, że coś się tam dzieje – wyjaśnia Kulawik. Jak zapewnia, twarzy pojedynczych osób na zdjęciach nie widać.
Zastosowana technologia pozwala też w pewnym stopniu ograniczyć negatywne skutki zachmurzonego nieba - głównego wroga satelitów fotografujących z kosmosu. W takim wypadku korzysta się z obrazu z promieniowania podczerwonego i ultrafioletowego, które częściowo przenikają przez chmury.
Bez wyjścia
Rynek firm dostarczających zobrazowania satelitarne jest mały. Między innymi dlatego w przetargu ogłoszonym przez MSZ byłą tylko jedna oferta.
SmallGIS jest jedynie przedstawicielem w Polsce dwóch firm, które sprzedają satelitarne zdjęcia wysokiej rozdzielczości. Jak mówi Kulawik, w tym momencie to są praktycznie jedyne prywatne firmy, które mają swoje satelity zdolne wykonać takie fotografie z przestrzeni kosmicznej. Z ich usług korzystają amerykańskie wojsko i administracja, które generują 80 proc. ich przychodów.
W pewnym sensie jest to gwarancja jakości źródła, ale z drugiej strony Amerykanie kontrolują też ich działania. Nie każdy obszar Stanów Zjednoczonych można sfotografować, a o tym, co i komu można wysłać za granicę decyduje administracja USA na podstawie oceny wiarygodność zamawiającego zdjęcia. Istnieje zagrożenie, że nie dostaniemy wszystkich informacji, jakie zamówimy.
"Ryzyko takie nie jest duże, natomiast alternatywy brak" - przyznaje MSZ.
Ratunek z Europy?
Złamać amerykański monopol można na dwa sposoby. Można samemu wysyłając w przestrzeń kosmiczną satelity i budować narodowy program, co jest bardzo kosztowne i na razie przynajmniej nierealistyczne. Można też dołączyć się do jednego z międzynarodowych programów, jakie z lepszym lub gorszym skutkiem próbują być realizowane w Europie.
Na horyzoncie jest m.in. francuski system Pleiades, który ma zacząć działać w przyszłym roku. MSZ liczy, że wraz z pojawieniem się Francuzów na rynku spadnie koszt takich usług. Dziś jedyna oferta, jaka trafiła do ministerstwa, to ok. 650 tys. zł rocznie.
Źródło: tvn24.pl