Dwóch ambasadorów z MSZ, a jeden wskazany przez Kancelarię Prezydenta. Taki parytet zaproponuje resort spraw zagranicznych Lechowi Kaczyńskiemu przy wysyłaniu dyplomatów na zagraniczne placówki - twierdzi "Dziennik".
Obsadzanie placówek zagranicznych jest jednym ze źródeł konfliktu między Pałacem Prezydenckim a rządem - przypomina "Dziennik". MSZ obawia się blokowania swoich kandydatów na ambasadorów przez prezydenta, który uważa, że należy to do jego kompetencji. Teoretycznie jest to możliwe, bo nominację wręcza prezydent na wniosek ministra spraw zagranicznych. Zgodnie z konstytucją także do odwołania ambasadora potrzebna jest zgoda Lecha Kaczyńskiego.
Dlatego MSZ chce zaproponować prezydentowi system parytetowy: jeden kandydat prezydenta, dwóch - trzech kandydatów MSZ. - Jeżeli tego prezydent nie zaakceptuje, minister nie będzie występował z wnioskami o powołanie ambasadorów - zapowiada w rozmowie z gazetą urzędnik MSZ.
"Jeśli prezydent się nie zgodzi, wyślemy dyplomatów niższych rangą" Jak zatem będą wtedy funkcjonować polskie placówki? - Będziemy wysyłać dyplomatów niższych rangą, którzy nie muszą mieć nominacji prezydenta - mówi rozmówca "Dziennika". Przyznaje jednak, że doprowadziłoby to do obniżenia rangi naszych przedstawicielstw. - Rzeczywiście, trudno byłoby to wytłumaczyć sojusznikom - mówi dyplomata.
Tymczasem Stanisław Ciosek, ambasador w Moskwie w latach 1989 - 1996, pytany, co według niego będzie granicą konfliktu między MSZ a prezydentem, mówi: - Gorsząca sytuacja, która kompromitowałaby Polskę za granicą. Na przykład wysłanie przez MSZ dyplomaty niższej rangi niż ambasador i informowanie, że to przez brak zgody na jego nominację przez prezydenta. Myślę, że uczestnicy konfliktu, mając taką alternatywę, dojdą do porozumienia - dodaje.
MSZ czeka do pierwszej nominacji Polska wciąż nie ma obsady 20 placówek zagranicznych. Do lata liczba ta może wzrosnąć do 39, bo wielu ambasadorom kończą się kadencje. - Jeżeli zabraknie dobrej woli, Polsce może grozić paraliż dyplomatyczny - przyznaje jeden ze współpracowników szefa dyplomacji. Oficjalnie jednak w MSZ nikt nie chce się wypowiadać na ten temat. - Poczekamy do pierwszej nominacji i reakcji na nią prezydenta - usłyszał "Dziennik" od otoczenia Radosława Sikorskiego.
Testem działania parytetu może być kandydatura Andrzeja Krawczyka, byłego ministra w Kancelarii Prezydenta. Krawczyk, po oskarżeniach o współpracę z peerelowskim kontrwywiadem wojskowym, musiał złożyć dymisję. Oczyszczony z zarzutów w procesie lustracyjnym na poprzednie stanowisko nie wrócił. Teraz ma być kandydatem MSZ na ambasadora.
Ludzie Fotygi wracają do gry Jak pisze "Dziennik", w zamian za Krawczyka resort chce wykonać gest dobrej woli i wysłać dyplomatów nominowanych przez Annę Fotygę. Chodzi o Jerzego Chmielewskiego, byłego dyrektora departamentu Europa, do Rzymu, Wojciecha Ostrowskiego, byłego szefa sekretariatu Fotygi, do Berna, a także Andrzeja Sadosia, byłego rzecznika MSZ, do przedstawicielstwa OBWE w Wiedniu i Jerzego Achmatowicza, współpracownika Jana Kobylańskiego, kontrowersyjnego biznesmena z Urugwaju, do Meksyku.
Z kolei w zamian Sikorski miałby wolną rękę w obsadzie ambasady w Waszyngtonie. Wiadomo już, że MSZ nie zgodzi się na kandydaturę Sławomira Kupieckiego, byłego szefa departamentu bezpieczeństwa, wytypowanego przez Fotygę. - Waszyngton to ważna placówka i minister chce mieć tam swojego człowieka - tłumaczy "Dziennikowi" dyplomata z MSZ.
W grę wchodzą kandydatury: Bogusława Winida, współpracownika Sikorskiego, gdy ten kierował jeszcze MON, lub też obecnego wiceministra MSZ Witolda Waszczykowskiego - pisze gazeta. Ten ostatni odpowiadał za negocjacje z USA w sprawie tarczy antyrakietowej.
Źródło: "Dziennik", tvn24.pl