|

"Może jak jest Niebieska Karta, to powinna być jakaś Zielona albo Żółta Karta dla takich rodzin jak nasza?"

- Zadzwoniłam do gminy w sprawie wywozu śmieci i przy okazji usłyszałam, że znają moją sytuację i mogę zweryfikować wysokość opłaty, bo teraz mieszkamy przecież w trzy osoby. Odmówiłam. Póki nie mamy pewności, co stało się z synem, nie podejmiemy takich decyzji - mówi mama Krzyśka Dymińskiego, Agnieszka. 

Artykuł dostępny w subskrypcji

Wieści o synu nie ma od roku.

Niedawno miał urodziny. Siedemnaste.

"System" też jakby się o niego upominał. A może nie zauważył tragedii tej rodziny? ZUS co miesiąc przelewa 800 plus na dziecko. W elektronicznym szkolnym dzienniku rodzice widzą, że syn jest nieklasyfikowany. "Z powodu nieobecności".

Ping, ping… kolejne wiadomości.  

Telefon!

Ktoś znów widział chłopaka podobnego do Krzyśka. Rodzice pędzą do wioski położnej gdzieś między Łodzią a Warszawą.

Osoby, która była widziana, już nie mogą znaleźć.

Potem znów sygnał z tej samej miejscowości. Ojciec ze starszym synem jadą drugi raz.

To nie Krzysiek.

Nie ma go już 365 dni, ale ludzie z różnych stron Polski wciąż dzwonią.

Dzwonili też, jak Daniel Dymiński wyłowił ciało. Pytali, jak wygląda ten wyłowiony. Nie wiedział. Wiedział tylko, że to nie jego syn.

Krzysztof Dymiński
Krzysztof Dymiński
Źródło: Archiwum rodzinne

Ojciec Krzyśka co weekend wsiada do łódki. Bosakami nakłuwa szuwary przy brzegach, nurkuje z kamerami, które widzą pod wodą nawet napisy na opakowaniach po jogurtach i butelkach wyrzuconych do rzeki.

Pływa i dźga przybrzeżne sitowie, bo policja, jak mówi, pływa środkiem Wisły.

- Policja mówiła, by im zaufać, że wykorzystują wszystkie zasoby i środki. Ale wie pani, to tak nie wygląda, że całe zastępy ludzi szukają dzień i noc twojego dziecka - przyznaje Agnieszka Dymińska.

Najpierw rodzice Krzyśka żyli nadzieją, że syn wróci na Dzień Dziecka, potem na Dzień Ojca, a może na imieniny ojca w lipcu. Potem, że na początek roku szkolnego we wrześniu. Miały tygodnie, w tym czasie ojciec 17-latka, Daniel Dymiński, przeczesywał sonarem dno Wisły w poszukiwaniu syna. Przyszła zima i pływanie trzeba było przerwać. Po Nowym Roku kupił łódź, czekał na wiosnę, na cieplejsze dni, na roztopy. Wypływał w każdy weekend. W marcu specjalna grupa płetwonurków, która pracowała na zlecenie Dymińskich, wyłowiła ciało. Kilka dni później Daniel z kolegą wyłowił drugie.

- W obu przypadkach wiedziałem, że to nie jest mój syn - mówi Daniel Dymiński.

Jego syn nosi na zębach stały aparat. Według nieoficjalnych informacji, takiego aparatu nie znaleziono przy zwłokach.

Krzysztof Dymiński zaginął w maju ubiegłego roku
Krzysztof Dymiński zaginął w maju ubiegłego roku
Źródło: Archiwum Daniela Dymińskiego

365 dni temu

Krzysiek Dymiński spędził noc z 26 na 27 maja 2023 roku w rodzinnym domu pod Warszawą. Mama późno w nocy zajrzała do jego pokoju. Światło zgaszone, Krzysiek wyglądał, jakby spał. Nachyliła się i pocałowała go w czoło. Obok jego głowy leżał telefon, powiedziała, by go odłożył. "Dobrze" - odpowiedział. Wyszła z pokoju.

Do dziś nie wie, dlaczego akurat wtedy pocałowała go na dobranoc. Po 9 rano w sobotę rodzice odkryli, że nie go w domu. Byli zdziwieni - zawsze się żegnał, mówił, dokąd i z kim się wybiera. O godzinie 10 miał spotkanie w sprawie bierzmowania. Nie dotarł na nie.  

Dymińscy zgłosili zaginięcie syna w Ożarowie Mazowieckim. Policjanci kryminalni ze Starych Babic zabezpieczyli monitoring.

Kamera zarejestrowała Krzysztofa w autobusie do Warszawy, pierwszym, który wyjeżdżał nad ranem. Ma na sobie materiałowe spodnie w stylu chinos i granatową bluzę marki Adidas.

W Warszawie wysiadł z 713 i wsiadł w autobus numer 105 w kierunku ronda Daszyńskiego. Tam przesiadł się w tramwaj i pojechał w stronę Dworca Gdańskiego. Ostatni raz kamera uchwyciła go na moście Gdańskim. Dwadzieścia minut stał, patrzył w dal.  

O godzinie 5.35 napisał na Instagramie: "Dziękuję, żegnajcie". Notatka była widoczna dla wybranych znajomych przez kolejną dobę. Koleżanka Krzyśka zauważyła ją dopiero o 15.35 w sobotę, wysłała rodzicom chłopaka screen: "Opublikowano 10 godzin temu".

O 5.40 zniknął. Nie wiadomo, czy skoczył do wody, ukrył się między przęsłami, poszedł sobie czy wsiadł do tramwaju. Kamera monitoringu już tego nie uchwyciła.

Rodzice nie wiedzą, po co Krzysiek pojechał do Warszawy.

Przypuszczają, że miał ze sobą plastikową różę, którą dostał od dziewczyny. Widywali się od dwóch miesięcy. W domu nie znaleźli kwiatka.

Pierwszego czerwca, kilka dni po zaginięciu, policjanci ze Starych Babic przekazali rodzicom, że Krzysztof na 95 procent skoczył z mostu do Wisły.

Policja mówiła, by im zaufać, że wykorzystują wszystkie zasoby i środki. Ale wie pani, to tak nie wygląda, że całe zastępy ludzi szukają dzień i noc twojego dziecka
Agnieszka Dymińska

"Nie byliśmy w stanie usiąść i czekać"

Dwa tygodnie od zaginięcia (13 czerwca) Dymińscy wysłali do policji w Starych Babicach pismo, że szukają syna na własną rękę i nie chcą dublować poszukiwań w terenie. Pytali, co i gdzie robią funkcjonariusze. Nie dostali odpowiedzi.

Dokładnie 53 dni od zaginięcia Krzyśka, Agnieszka zadzwoniła na komisariat.   

- Powiedzieli, że jestem upierdliwa - wspomina.

Sprawę przejęła stołeczna komenda.

- W październiku mąż wysłał do nich pytania, co zostało zrobione, by znaleźć Krzyśka. Prosiliśmy o dane z terenu, który badano sonarem, o wykaz zaplanowanych działań, bo zbliżała się zima. Dostaliśmy odpowiedź, że "wszystkie czynności są na bieżąco dokumentowane i znajdują się w materiałach sprawy". Tyle - wspomina Agnieszka.

Daniel Dymiński nad brzegiem Wisły ze sprzętem, za pomocą którego szuka syna
Daniel Dymiński nad brzegiem Wisły ze sprzętem, za pomocą którego szuka syna
Źródło: tvn24.pl

Jedenaście miesięcy od zaginięcia, po prośbach i naciskach, z rodziną spotkali się przedstawiciele komendy stołecznej.  

Pytaliśmy, co zostało zrobione, jakie są pomysły na dalsze działania. Nie wszystkie odpowiedzi policji były dla nas satysfakcjonujące
Daniel Dymiński

Po kilku dniach na spotkanie zaprosiła Dymińskich Komenda Główna Policji. To tam działa Centrum Poszukiwań Osób Zaginionych.  

Po raz pierwszy od 11 miesięcy dostaliśmy odpowiedzi na nasze pytania. Nie ujawniono tajemnicy postępowania, ale mogliśmy potwierdzić z policją pewne fakty. To pozwoliło nam zrozumieć wiele wątków, które nie dawały nam spokoju. To spotkanie jest w naszej ocenie efektem działań medialnych. A powinno być czymś, co rodzinie zaginionego dziecka się po prostu należy. Taka jest nasza ocena
Daniel Dymiński, ojciec Krzyśka

Agnieszka Dymińska: - Czekamy na wieści o synu już rok. Wie pani, jak to jest na samym początku. Człowiek co chwilę chce dzwonić na komendę z pytaniem, czy coś wiadomo. Najchętniej chodziłby i szukał razem z policjantami, nocował na komendzie. Nie byliśmy w stanie po prostu usiąść i czekać. Chcieliśmy wiedzieć cokolwiek, wystarczyłby SMS, że nie ma żadnego przełomu. Moim zdaniem w pierwszym tygodniu od zaginięcia rodzina powinna być informowana codziennie, nawet jeśli niczego nowego nie ustalono. Potem raz w tygodniu, raz w miesiącu i raz na pół roku, jeśli dziecko nadal nie zostało odnalezione. To nic nie kosztuje, a daje rodzinie poczucie ulgi, że ktoś o tym dziecku pamięta, że cokolwiek się w jego sprawie dzieje.

Ponad 100 osób nieletnich rocznie znika bez śladu
Ponad 100 osób nieletnich rocznie znika bez śladu
Źródło: tvn24.pl

- Kontakt z rodziną, w której zaginęło dziecko, powinny mieć też gminne i miejskie ośrodki pomocy społecznej - dodaje Daniel Dymiński.

- Wystarczy telefon z pytaniem, czy czegoś takiej rodzinie nie potrzeba. Niedoczekanie. Nie ma żadnego systemowego wsparcia. Sami znaleźliśmy i opłacamy spotkania z psychotraumatologiem, bez tego nie wiem, co by z nami było - przyznaje. - Może jak jest Niebieska Karta, to powinna być jakaś Zielona albo Żółta Karta dla takich rodzin jak nasza?  

Żona przytakuje. Dodaje, że system nie widzi rodzin zaginionych dzieci również w innych obszarach.

- W elektronicznym dzienniku szkolnym widnieje, że Krzyś jest nieklasyfikowany. Zbliża się koniec roku i nie wiem, czy mam jechać po świadectwo, jakiś dokument? Czy szkoła nam to wyśle? Płacę nadal składkę zdrowotną na syna, z ZUS-u przychodzi 800 plus. Zadzwoniłam do gminy w sprawie wywozu śmieci i przy okazji usłyszałam, że znają moją sytuację i mogę zweryfikować wysokość opłaty, bo teraz mieszkamy przecież w trzy osoby. Odmówiłam. Póki nie mamy pewności, co stało się z synem, nie podejmiemy takich decyzji. Syn formalnie nie jest uznany za osobę zmarłą - opisuje Agnieszka Dymińska.

Oboje podkreślają, że zaginięcia dzieci mają dwa oblicza: zaginionego dziecka i poszukującej rodziny, rozpływającej się w systemie, który nie pomaga. 

Rodziny zaginionych czasem latami czekają na wieści o bliskim
Rodziny zaginionych czasem latami czekają na wieści o bliskim
Źródło: tvn24.pl

- Staram się o tym nie myśleć. Ale przecież są ludzie, którzy czekają na ślad swoich bliskich od dziesięciu, siedemnastu czy trzydziestu lat. Niewiedza jest najgorsza - przyznaje Agnieszka Dymińska.

Autorski program poszukiwawczy

Przed garażem Dymińskich na przyczepie stoi łódź.

W listopadzie w rozmowie z tvn24.pl ojciec Krzyśka mówił, że policja "wygumkowała im syna". Założyła, że Krzysztof nie żyje i przyjęła postawę wyczekującą. Rodzicom trudno jest na własną rękę szukać syna wśród żywych, choć wciąż wierzą, że żyje. Szukają w wodzie, by mieć pewność, że Krzysiek nie skoczył.

Kopia IMG_4042
Co weekend ojciec Krzysztofa wypływa na rzekę w poszukiwaniu syna
Źródło: Archiwum rodzinne Dymińskich

Z notatek ojca wynika, że od chwili zaginięcia do listopada podjął on następujące działania:

  • sonarowanie Wisły (sonar holowany i boczny) - ponad 100 godzin nagrań;
  • dron - 26 godzin lotu; łączna długość lotu - 250 km, ponad 120 lotów;
  • przepłynięta Wisła (łódź, bosak, lornetka) - łącznie ponad 1200 km;
  • przeszukane tereny nad Wisłą - 300 hektarów;
  • rozwieszono i rozdano ponad 35 000 plakatów i 1000 ulotek;
  • TikTok - ponad milion wyświetleń, Facebook - 159 128 udostępnień, 55 000 członków grupy poszukiwawczej.

Pytam Dymińskiego, jak statystyki poszukiwań wyglądają teraz, po roku od zaginięcia syna.

- Już nie liczę. Mam swoją łódź, kupiłem ją dzięki darczyńcom i zbiórce. Opracowałem autorski program poszukiwawczy.

Daniel ściągnął z Chin zestaw specjalistycznych kamer do poszukiwań pod wodą.

Kamery rejestrują każdy detal pod wodą
Kamery rejestrują każdy detal pod wodą
Źródło: Archiwum Daniela Dymińskiego

- Sprzęt jest tak dobry, że można przeczytać napis na zatopionym kubeczku po jogurcie. Pływamy co weekend, we dwie albo w trzy osoby. Czasem nocujemy na brzegu, bo szkoda czasu na powrót do domu. Mamy ze sobą bosaki, szukamy przy brzegu. To ciężka fizyczna praca - opowiada Daniel Dymiński.

Przy brzegu Wisły jest dużo konarów, gałęzi i śmieci. Dymiński przeszukuje każdy zakamarek.

- Podpływamy pod brzeg, jedna osoba utrzymuje łódź bosakiem, druga nakłuwa bosakiem dno. Trzecia obserwuje zapis z kamer. Czasem takie przeszukanie trwa kilka godzin na niewielkim odcinku. Przeszukujemy też wysepki. W zimie były pod wodą, teraz są odsłonięte. Trzeba podpłynąć i wszystko dobrze sprawdzić - opowiada Dymiński i pokazuje zapis z kamer.

Faktycznie, dno widać bardzo dobrze. Można dokładnie przyjrzeć się każdemu zatopionemu przedmiotowi. Albo ciału.

Daniel Dymiński szuka syna za pomocą sonaru
Daniel Dymiński szuka syna za pomocą sonaru
Źródło: Archiwum rodzinne Dymińskich

"Policja płynie środkiem rzeki"

W marcu specjalna ekipa płetwonurków na zlecenie Dymińskich i innych rodzin, którzy podejrzewają, że ich bliscy utonęli, przeszukiwała Wisłę. Znaleźli zwłoki.

- Płetwonurkowie wyłowili ciało młodego człowieka, który był poszukiwany od pięciu miesięcy - mówi Daniel Dymiński.

Rozdzwoniły się telefony. Bliscy innych zaginionych pytali nas o wygląd, ubranie, różne szczegóły. To było dla nas bardzo trudne. Zwłaszcza że policja nie udziela takich informacji, sama przeprowadzała oględziny.
Agnieszka Dymińska

Daniel: - Kilka dni później płynąłem z przyjacielem. Przy brzegu znaleźliśmy kolejne ciało. Trudno opisać, co wtedy czułem. Po pewnych znakach szczególnych wiedziałem, że to nie jest mój syn. Ciało potraktowaliśmy z szacunkiem, pomodliliśmy się. Wezwaliśmy policję. Oni zajęli się resztą. Ustalono później tożsamość tej osoby. 

Pytam, jak to możliwe, że to Dymińscy, zwykli obywatele, znaleźli w rzece zaginioną osobę.  

Daniel Dymiński: - Nie wiem. My szukamy bardzo dokładnie, podpływamy do brzegów, mamy kamery, przetrząsamy każdy konar. Sprawdzamy wysepki, które w zimie były pod wodą. Policja, według mojej wiedzy, płynie środkiem rzeki.

Daniel Dymiński bosakiem sprawdza brzeg Wisły w poszukiwaniu syna
Daniel Dymiński bosakiem sprawdza brzeg Wisły w poszukiwaniu syna
Źródło: Archiwum rodzinne

- Mają lornetki, sonar? - dopytuję.

- My tego nie wiemy. Jaki mają sprzęt i czym się posługują w tych poszukiwaniach, jest dla nas tajemnicą. Z nieoficjalnych źródeł wiem, że policja płynęła chwilę wcześniej tą trasą - mówi Dymiński.

- Ale to pan sam znalazł tego człowieka - wtrącam.

Daniel: - Bo my zostaliśmy z tym wszystkim sami. Grupy poszukiwawczo-ratownicze, które są w OSP albo w PSP, na moje zlecenie nie przyjadą. One pracują na zlecenie policji. Do pomocy mam tylko zaufanych najbliższych ludzi, nikt nie chce pływać łódką nawet za pieniądze. Jedynie przyjaciele i rodzina.

Kopia IMG_4266
Daniel Dymiński w czasie poszukiwań syna
Źródło: Archiwum rodziny Dymińskich

- To kto szuka zaginionych osób w wodzie?

- Policja i straż pożarna płynie od czasu do czasu, ale to nie jest pięć łódek, tylko jedna, a na niej dwie albo trzy osoby. Pytałem, dlaczego nie można zaangażować większej ilości funkcjonariuszy czy strażaków, by chociaż jedna ekipa sprawdzała też brzegi rzeki. Usłyszałem od policjantów, że to jest niebezpieczne.

- A dla pana jest bezpieczne?

- Zadałem to samo pytanie, to usłyszałem, że mnie nie obowiązują procedury. Ale jakie procedury? Że trzeba być w kapoku? W Polsce mamy 270 tysięcy strażaków, to jest służba publiczna. To po co jest ten zawód, skoro poszukiwania na wodzie są niebezpieczne? Patrolowanie ulic też jest niebezpieczne, ale to przecież jest praca policji.

Krzyśka nie ma już rok, ale ludzie z różnych stron Polski wciąż dzwonią, że widzieli chłopaka podobnego do niego.

- Dostaliśmy sygnał, że osoba podobna do syna była widziana w wiosce między Łodzią a Warszawą. Wsiedliśmy w auto, ale jak dotarliśmy, to tej osoby już tam nie było. Wróciliśmy do domu i znów dostaliśmy sygnał z tej samej miejscowości. Mąż pędził ze starszym synem drugi raz. Okazało się, że to ktoś inny. Sprawdzamy każdy taki trop - opowiada matka.

Zaginął, szukają, czekają, nie tracą nadziei
Zaginął, szukają, czekają, nie tracą nadziei
Źródło: Uwaga TVN

Stojąc w oknie...

Agnieszka i Daniel Dymińscy zainicjowali kampanię społeczną "Gdzie jesteś?". W jej organizacji pomaga pro bono agencja 38 Content Communication i ludzie dobrej woli.

- To pytanie: "Gdzie jesteś?" zadajemy nie tylko synowi. Żyjemy w ogromnej traumie. Kolejnym jej etapem jest straszna świadomość kompletnego braku systemowej pomocy dla bliskich zaginionych dzieci. Zostaliśmy sami. Gdzie są służby, instytucje, by pomóc rodzinie w tak tragicznej sytuacji? My żyjemy tak rok. Ale są rodziny, które latami czekają na jakikolwiek ślad po dziecku. Nikt się nimi nie interesuje – mówi matka Krzyśka.

Hasło kampanii brzmi: "Gdy znika dziecko, gubi się cała rodzina…". Ale najpierw był pomysł na piosenkę. Do Dymińskiej zadzwoniła obca kobieta z informacją, że w jej szkole gościem będzie Przemek Wieczorek (otrzymał tytuł Człowieka Bez Barier 2023 - red.), osoba z niepełnosprawnością i raper.

- Przemek jeździ po szkołach, rapuje i głosi słowo Boże, na przykład to, że można narodzić się na nowo. To osoba, która nie ma rąk. Zgłosił się do nas i zaproponował, że napisze piosenkę o Krzyśku. Poprosiliśmy go, żeby taką piosenkę napisał o wszystkich zaginionych dzieciach. Przemek zaprosił do współpracy jeszcze trzech innych raperów. Mamy piosenkę, powstał też klip, który otwiera naszą kampanię - opowiada Agnieszka.

- Gdy dziecko znika, rodzina tak samo jest wówczas zupełnie zagubiona. Nie wie, gdzie dzwonić, kogo prosić o pomoc. W rodzinie znika dziecko, a ona sama znika z radaru instytucji państwowych. Mamy kilka postulatów, którymi chcemy zainteresować rządzących, chcemy zaprosić ich do debaty na temat wsparcia dla takich rodzin jak nasza – mówi Agnieszka.

Do Dymińskich zgłaszają się inne rodziny, których bliscy zaginęli.

Agnieszka: - Jeden pan od 17 lat czeka na syna. Siedzi sam w domu, utknął w tamtym dniu, wciąż czeka. Mówi, że gdyby nie internet, to nie poradziłby sobie z samotnością. Gdzie jest państwo w takich sytuacjach? Powtarzam: gdy ginie dziecko, gubi się cała rodzina. Przekonaliśmy się na własnej skórze, że system w takich sytuacjach nie działa. Choć przeżywamy swoją tragedię, chcemy pomóc innym rodzinom, które tak jak my zostały same. Które całymi dniami tak jak my stoją w oknie. Jeśli choć jedno dziecko zastanowi się przed wyjściem na zawsze z domu, jeśli poprosi o rozmowę, podzieli się tym, co czuje lub jeśli choć jeden rodzic zatrzyma się w tym codziennym pędzie i będzie bardziej uważny na swoje dziecko, to będzie to dla nas największa nagroda.

Fragment piosenki "Zaginione dzieci"
Fragment piosenki "Zaginione dzieci"
Źródło: tvn24.pl

Zapytaliśmy Stołeczną Komendę Policji i Komendę Główną Policji o działania podejmowane w celu znalezienia Krzysztofa Dymińskiego. Przede wszystkim o to, jaki jest ich zakres i czy poszukiwania obejmują ląd, czy tylko wodę. Zapytaliśmy też o to, ilu funkcjonariuszy bierze udział w akcjach poszukiwawczych na wodzie i w jaki sposób się to odbywa.

Odpowiedział rzecznik prasowy Komendanta Stołecznego Policji podinsp. Robert Szumiata:

"Informuję, że rodzice zaginionego Krzysztofa byli, są i będą informowani na bieżąco w zakresie prowadzonych czynności poszukiwawczych, nie objętych klauzulą tajności. Jednocześnie informuję, że Zarządzenie nr 48 Komendanta Głównego Policji z dnia 28 czerwca 2018 r. w sprawie prowadzenia przez Policję poszukiwania osoby zaginionej (...) ogranicza nam możliwość udzielenia szczegółowych informacji innym osobom, jak uprawnionym, do których zaliczyć należy między innymi rodzinę. Sprawa poszukiwawcza jest w toku. Policjanci dokładają wszelkich starań, by odnaleźć zaginionego. Wykonują szereg czynności, w tym o charakterze niejawnym, wykorzystując między innymi specjalistyczny sprzęt, by ustalić miejsce pobytu zaginionego". 

Ojciec Krzysztofa zaznacza teren, w którym poszukuje syna
Ojciec Krzysztofa zaznacza teren, w którym poszukuje syna
Źródło: Archiwum prywatne

Płetwonurek: czasu jest coraz mniej

Maciej Rokus, szef Specjalnej Grupy Płetownurków PL, która pomaga m.in. rodzinie Dymińskich w poszukiwaniach: - W tej chwili opracowaliśmy kolejny etap poszukiwań Krzysztofa, każde zaginięcie trzeba analizować indywidualnie. Trzeba jednak pamiętać, że Wisła pod kątem ujawnienia obiektów o cechach geometrycznych ludzkiego ciała jest niezmiernie trudnym obszarem do zbadania. Jak wiemy z geografii, jest to największa rzeka w Polsce. Szerokość koryta w niektórych miejscach ma ponad pół kilometra. Koryto jest kręte, do tego bardzo dużo poprzewracanych drzew, wysp, specyficznych miejsc, mostów i obiektów hydrotechnicznych. Rzeka ma też zmienną batymetrię, czyli głębokość. Gdzieniegdzie mamy 20-30 centymetrów, a gdzie indziej jest nawet do sześciu metrów głębokości koryta rzeki. Do tego wszystkiego trzeba doliczyć szereg różnych obiektów, nie tyle płynących w korycie, ale tworzących zatory w różnych newralgicznych punktach rzeki. One wszystkie też są dla nas miejscami do sprawdzenia.

Rodzinie Dymińskich pomaga Specjalna Grupa Płetwonurków PL
Rodzinie Dymińskich pomaga Specjalna Grupa Płetwonurków PL
Źródło: Archiwum Macieja Rusaka

- Czasu na znalezienie Krzysztofa jest jednak coraz mniej. Przy obecnych temperaturach i czasie, jaki upłynął od zaginięcia, ciało ulega rozkładowi. Możemy szukać już tylko pod kątem antropologicznym, czyli szukamy ludzkiego szkieletu. Przy takich powierzchniach i w takiej rzece szczątki jest bardzo trudno odnaleźć. Zdarzało się, że gdzieś w główce rzeki ktoś odnalazł kości lub czaszkę. My nadal szukamy. W jeziorach czy bagnach znajdywałem zaginionych poszukiwanych od siedmiu, a nawet od osiemnastu lat. Czy to niebezpieczna praca? Wymaga na pewno cierpliwości, odpowiedniego zaangażowania, profesjonalnego zespołu, przeszukania ze szczególną starannością, dobrego trafienia na warunki hydrometeorologiczne i trochę szczęścia, które wynika z ciężkiej pracy. Bo takie poszukiwania to jest ciężka praca psychiczna i fizyczna - przyznaje Maciej Rokus.

Do tej pory zidentyfikowano tylko jedną osobę, którą znalazł w rzece Daniel Dymiński. To 34-letni Damian G., który zaginął kilka miesięcy temu. Ustalanie tożsamości drugiej odnalezionej w Wiśle osoby wciąż trwa.

Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia zadzwoń na numer 997 lub 112.

sonarowanie Wisły (sonar holowany i boczny) - ponad 100 godzin nagrań;

dron - 26 godzin lotu; łączna długość lotu - 250 km, ponad 120 lotów;

przepłynięta Wisła (łódź, bosak, lornetka) - łącznie ponad 1200 km;

przeszukane tereny nad Wisłą - 300 hektarów;

rozwieszono i rozdano ponad 35 000 plakatów i 1000 ulotek;

TikTok - ponad milion wyświetleń, Facebook - 159 128 udostępnień, 55 000 członków grupy poszukiwawczej.

Czytaj także: