Minister środowiska prywatnie brał udział w polowaniu na bażanty. Strzelanie, które miało miejsce pod Toruniem, odbywało się do ptaków wcześniej wyhodowanych i bezpośrednio przed polowaniem wypuszczonych z klatek. Oburzeni obrońcy zwierząt twierdzą, że to barbarzyństwo. Myśliwi - że to dopuszczalna forma łowów.
Jan Szyszko brał udział w polowaniu prywatnie, nie jako minister. Dlatego rzecznik Ministerstwa Środowiska Paweł Mucha odmówił komentarza w tej sprawie. Zapewnił tylko, że co do zasady "Jan Szyszko zawsze stara się pokryć koszty polowania, bez względu na to, przez kogo jest zapraszany".
Kto zapłacił i za ile bażantów? Tajemnica handlowa
Polowanie odbyło się w Mirakowie pod Toruniem. Znajduje się tam wylęgarnia bażantów należąca do Polskiego Związku Łowieckiego.
Wirtualna Polska, która pierwsza ujawniła sprawę, powołując się na świadka podaje, że podczas polowania zostało zabitych ponad 400 bażantów. Polski Związek Łowiecki potwierdza w rozmowie z tvn24.pl, że strzelanie miało miejsce, odmawia jednak podania konkretnych liczb.
- W prywatnym polowaniu, które odbywało się 11 lutego w Ośrodku Hodowli Zwierzyny "Grodno", brali udział między innymi minister środowiska profesor Jan Szyszko jako osoba prywatna i łowczy krajowy Lech Bloch. Faktura za to polowanie została wystawiona na osobę fizyczną. Ze względu na tajemnicę handlową nie mogę ujawnić tożsamości odbiorcy faktury ani liczby bażantów przeznaczonych do odstrzału, stanowiących przedmiot umowy między stronami - informuje nas rzeczniczka PZŁ Diana Piotrowska.
Etyka i tradycja łowiecka nie zabraniają takiego strzelania
Metodą polowania oburzony jest m.in. wywodzący się z PO przewodniczący Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt.
- To niedopuszczalne! Wszelkie metody typu hodowanie zwierząt, wystawianie na odstrzał, nęcenie, są sprzeczne z etyką łowiecką - mówi nam Paweł Suski. - W sprawie polowania ministra Szyszki złożę interpelację do pani premier - zapowiada przewodniczący Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt.
- Metoda polowania polegająca na uprzednim uwolnieniu z klatek bażantów wyhodowanych w naszych gospodarstwach, a następnie poddaniu ich odstrzałowi, nie jest zabroniona przez prawo łowieckie - ripostuje rzeczniczka PZŁ. - Nie zakazuje jej też Zbiór Zasad Etyki i Tradycji Łowieckich. Wybór polowania pomiędzy ptakami z populacji dziko żyjących, a pochodzących z hodowli, nieuregulowane prawem łowieckim czy zasadami etycznymi, pozostają w gestii samego myśliwego. Choć polowanie miało charakter prywatny, to i minister, i łowczy krajowy są osobami publicznymi. Zapewniam, że nie dopuściliby się przekroczenia prawa na polowaniu - mówi Diana Piotrowska.
- Jeżeli taka metoda jest dopuszczalna przez kodeks etyczny myśliwych, to natychmiast powinna być w nim zakazana! - uważa prof. Andrzej Elżanowski z Uniwersytetu Warszawskiego i Polskiego Towarzystwa Etycznego. - Zresztą sam ten kodeks etyczny jest złem stworzonym dla usprawiedliwienia zabijania zwierząt. A strzelania do zwierząt wypuszczonych z klatek w ogóle nawet nie można nazwać polowaniem. To jest zabijanie dla przyjemności zabijającego - uważa profesor.
Kuraki nie biegną prosto pod lufy, a kierownik nie spamiętał odległości
Część myśliwych nie widzi jednak nic złego w strzelaniu do zwierząt wyhodowanych i wypuszczonych do lasu czy w pole na krótko przed odstrzałem. Tego rodzaju strzelania są zresztą poszukiwane na rynku łowieckim. Na internetowych forach myśliwskich można natknąć się na zapytania, gdzie można udać się na "polowanie" tak, żeby mieć gwarancję, że jak myśliwy zapłaci, to na pewno nie wyjdzie z lasu z pustymi rękami.
Naprzeciw takiemu zapotrzebowaniu wychodzą organizatorzy polowań. W cennikach zarządców obwodów łowieckich można natknąć się na pozycje, z których treści wprost wynika, że zwierzęta są wcześniej przygotowywane do odstrzału, np.: „Polowanie zbiorowe na bażanty, wprowadzone w ramach wsiedleń i zasilenia łowisk / koszt jednostkowy przygotowania miotów bez względu na ilość bażantów".
W pojmowaniu myśliwych, do których grona zalicza się prof. Jan Szyszko, strzelanie do ptaków wypuszczonych z klatek jest polowaniem - podobnie jak tropienie godzinami zwierzęcia w lesie. Rzeczniczka PZŁ zaprzecza, jakoby 11 lutego pod Toruniem wypuszczano ptaki wprost pod lufy strzelających. Na ile wcześniej przed oddaniem strzałów bażanty zostały wypuszczone i z jakiej odległości strzelali do nich minister i łowczy krajowy - Piotrowska precyzyjnej odpowiedzi nie udziela.
- Termin wypuszczenia bażantów dla potrzeb polowania 11 lutego nie jest znany. Nie można też określić odległości, w jakiej stali myśliwi od zwierząt. Takich danych nie zapisuje się w specyfikacji, a kierownik gospodarstwa nie pamięta już, jak dokładnie przebiegało to konkretne polowanie - twierdzi rzeczniczka Polskiego Związku Łowieckiego. - Zgodnie natomiast z przepisami prawa łowieckiego nie wolno strzelać do biegnących po ziemi bażantów. Dozwolone jest oddawanie strzałów pod kątem co najmniej 60 stopni do ptaków lecących. Nie można więc mówić, że ptaki wypuszczano z klatek prosto pod lufy myśliwych. Bażanty są kurakami. Zatem zanim wzbiją się w powietrze, najpierw biegną. W powietrze wzbijają się na krótko i nie przelatują znacznych dystansów - dodaje.
Zgodnie z postanowieniem Sądu Najwyższego z 2011 roku, legalne jest strzelanie wyłącznie do zwierząt dziko żyjących pozostających "w stanie wolnym". Ani jednak to postanowienie, ani przepisy prawa łowieckiego nie precyzują, czy bażant staje się wolny, gdy jedną nogą przekroczy próg klatki czy też potrzebuje czasu, by oswoić się z naturą i czyhającymi nań zagrożeniami - m.in. ludźmi uzbrojonymi w strzelby.
Autor: jp//tka / Źródło: tvn24.pl