Można wybrać się do lasu na długie weekendowe wybieganie po znajomych ścieżkach, albo...
Albo można podjechać kilkanaście kilometrów dalej do mniej znanego lasu i zrobić długie wybieganie od lampionu do lampionu. Tę drugą opcję wybieramy ze znajomymi i ruszamy na imprezę na orientację Mazowieckie Mini Tropy do Zalesia Górnego pod Warszawą.
"Max 3 godziny"
W planach mamy tym razem 20 kilometrów. Ja już prawie decyduję się na dłuższą trasą (możliwa jest jeszcze 40 km), ale Marcin namawia, żeby się oszczędzać. W najbliższy weekend planujemy tradycyjną 50-tkę na Harpaganie na Pomorzu, a w następny biegnę z Łyskiem w zawodach Ultra Łemkowyna w Beskidzie Niskim, także może faktycznie lepiej sobie odpuścić długi wyryp. Tym razem nastawiam się więc na szybki, krótki start.
"Spodziewam sie Ciebie po max 3h od startu" - napisał mi Piotrek "Kwito" Kwitowski tuż przed imprezą. "Jak Kwito mówi trzy godziny, to pewnie będzie z pięć" - przewiduję. To dlatego, że punkty, które rozstawia na imprezach na orientację, wymagają zazwyczaj pomyślunku, zdarzają się zasadzki i zmyłki. Kwitowych lampionów zdarzało mi się szukać pół godziny, a nawet godzinę, gdy urządzał zawody na Mazurach. Wystarczy tylko wspomnieć punkt nieopodal mogiłki z Mazurskich Tropów 2013 (kto szukał, ten wie), czy punkt numer 4 z tegorocznej edycji (pisałam o tym tutaj).
Podkolanówki to podstawa
Na starcie stajemy tym razem w trzy osoby: Marcin, ja (z psem Łyskiem) i Asia, która po raz pierwszy jest na zawodach na orientację. Do tej pory startowała w biegach liniowych na krótkich i długich (ultra) dystansach. Jeszcze przed zawodami radzę, by zabrała długie skarpetki. Bardzo rzadko zdarza się, żeby w czasie takich imprez bieganie w krótkich spodniach nie skończyło się krwistymi szramami od jeżyn i gałęzi na łydkach. Lepiej trochę się pozasłaniać, nawet jeżeli jest gorąco.
Co jeszcze będzie potrzebne? - Z niestandardowych rzeczy kompas - mówię. Do tego woda i coś małego do jedzenia, ale to wiadomo. Asia na początku wdraża się i - chociaż doświadczenie z mapami ma - patrzy, jak szuka się punktów. Na efekty nie musimy czekać długo. Nie mija połowa biegu, a nasz orientacyjny szczypiorek leci już z przodu i normalnie nawiguje!
Kolejne punkty wchodzą nam bez żadnych problemów. Aż jestem zdziwiona, że Kwito nie utrudnił nam bardziej zadania. Trochę ułatwia mi to, że kilka razy jeździłam po Zalesiu rowerem, dzięki temu kilka przebiegów jest oczywistych, np. przez groblę na zalewie, czy mosty na rzece Jeziorce. Natrafiamy też na malownicze miejsca - a to sadzawka, a to dość szeroki, zarośnięty rzęsą, leśny kanałek. Łysek wszelkie zbiorniki wodne wyczuwa na odległość i od razu zażywa kąpieli. Nawet jeżeli potem jest cały w rzęsie wodnej. A my podbijamy i lecimy, kolejny punkt i chodu, jeszcze jeden i już nas nie ma, lecimy jak po sznurku!
Malinowa pułapka
Na niespodziewaną przeszkodę natrafiamy w rowie, którym pędzimy do kolejnego punktu. Na naszej trasie pojawiają się gęste zarośla. Przedzieram się przez gałęzie wolno, ale wytrwale. Do wysokości kolan natomiast drogę toruje Łysek. Nagle jednak trafiam na taką gęstwinę, że nie mogę ruszyć ani zaplątanymi w zarośla nogami, ani rękami! Wpadam w zasadzkę z gałęzi, które sięgają do szyi i kolcami trzymają mnie ze wszystkich stron! Okazuje się, że może być coś jeszcze gorszego niż jeżynowe pułapki, z jakimi zetknęliśmy się w Beskidzie Niskim na Mordowniku. To malinowe pułapki! Gałęzie są dłuższe i mocniejsze niż te jeżynowe, a kolce dłuższe i gęstsze. Po kilku minutach walki w końcu udaje nam się przebrnąć przez utrudnienia i po chwili trafiamy do punktu.
Potem leci już z górki: im bliżej mety, tym biegnie się szybciej, a motywacja rośnie (obiad!). Po ostatnim punkcie wpadam w taki finiszowy pęd, że moi towarzysze zostają trochę z tyłu. Ostatecznie jednak wpadamy na metę prawie jednocześnie - po 3 godzinach i 2 minutach. Po raz pierwszy na zawodach jestem tak wysoko w klasyfikacji generalnej - mam trzecie miejsce - a z dziewczyn jestem pierwsza! Zaraz za mną jest Asia, po niej wbiega Marcin. Czyli cała nasza trójka zajmuje miejsca na podium. Ale numer!
Ile zrobiliśmy?
Wyliczenia pokazują, że w sumie robimy nieco ponad 21 km, czyli bardzo niewiele ponad plan. To oznacza, że nasz wariant był prawie optymalny. Prawie, bo w jednym miejscu wycofaliśmy się z bagien - woleliśmy tym razem przejść trasę suchą nogą. To musi być ten dodatkowy kilometr. A jedzenie? Ja przed startem zjadłam wafelka z czekoladą i potem już nie jadłam nic. Picia też nie było dużo potrzeba, ale u mnie to normalne. Moi towarzysze pili dużo - jak zwykle w ciepłe dni - nikomu jednak picia nie zabrakło (mieli po bukłaku na plecak). Na obiad dostaliśmy makaron z sosem i warzywami (wersja wege) lub mięsem.
Weekend z Harpaganem
Po tym starcie właściwie nie było chwili do namysłu. Trzeba już szykować się do następnego biegu - w najbliższą sobotę jedziemy na jesienną edycję Harpagana. To największa w naszym kraju impreza na orientację - organizatorzy podają, że zgłosiło się ponad 1,3 tys. osób. I zupełnie nie wiem, czego się spodziewać. Pierwszy mój "Harp" rok temu był do znudzenia prosty. Na tyle, że miałam już nawet nie jechać na zawody wiosenne. Wybrałam się jednak i okazało się, że... było bardzo fajnie! Wrażenia z tego ostatniego biegu znajdziecie w relacji.
Jedyne, co można zrobić przy takim "na dwoje babka wróżyła", to chociaż przygotować się na pogodę. Według Marcina Kargola, naszego redakcyjnego kolegi z TVN Meteo, który też biega na orientację i także startuje w sobotnich zawodach, ma się ochłodzić i może przelotnie popadać. No to koniec z letnimi koszulkami. Zaprzęgamy jesienne ciuchy. Szczegóły prognozy dla biegaczy (nie tylko tych, którzy startują w Harpaganie).
Autor: Katarzyna Karpa (k.karpa@tvn.pl)
Źródło zdjęcia głównego: Katarzyna Karpa