Skierniewicka prokuratura, która prowadzi śledztwo ws. nieumyślnego spowodowania śmierci 2,5-letniej dziewczynki, przesłuchała w czwartek lekarza karetki pogotowia.
Śledczy spotkał się również z szefową łódzkiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia - poinformował rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania.
Według rzecznika z relacji lakarza wynika, że zespół tej karetki pogotowia jako drugi otrzymał dyspozycję wyjazdu do chorej dziewczynki, bo pierwsza wysłana karetka miała awarię. Jak mówił świadek, kiedy pogotowie dotarło na miejsce, dziecko było już w bardzo ciężkim stanie. Praktycznie nie oddychało, zostało podłączone do respiratora i przewiezione do szpitala w Łodzi.
- Wiemy, że lekarz prosił też o zorganizowanie pogotowia lotniczego, ale okazało się, że nie jest to możliwe ze względu na warunki atmosferyczne i nocną porę - powiedział Kopania.
Jak mówił, prokuratura w czwartek spotkała się również z szefową łódzkiego oddziału NFZ. Śledczy analizować będą kwestie prawidłowości realizacji kontraktów, ustalać też będą m.in. czy można mówić o ewentualnych wyłudzeniach na szkodę NFZ w związku z niewłaściwą realizacją kontraktu.
Przesłuchano kilkanaście osób
W ubiegłym tygodniu 2,5-letnia Dominika trafiła w stanie krytycznym do szpitala im. Konopnickiej w Łodzi. Karetka pogotowia do dziecka przyjechała dopiero za drugim razem. Wcześniej przyjazdu odmówił lekarz nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej. Dziecko trafiło do szpitala dopiero po ponad 7 godzinach od pierwszego zgłoszenia na pogotowie. Dziewczynka zmarła w zeszłą środę.
Prokuratura przesłuchała w tej sprawie już 20 osób. Wśród nich byli m.in. rodzice dziewczynki, właściciele ambulatorium nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej w Skierniewicach, lekarz, który pełnił dyżur krytycznej nocy oraz drugi lekarz, który wcześniej badał dziecko.
Przesłuchano także pracowników Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego (WSRM) w Łodzi, w tym dyspozytora, który nie wysłał karetki po pierwszej rozmowie z matką dziecka oraz ratowników medycznych udzielających pomocy dziewczynce.
Bez sprzętu do ratowania życia
Z ustaleń prokuratury wynika, że w ambulatorium nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej w Skierniewicach, do którego zgłaszali się o pomoc rodzice dziewczynki, zamiast - jak przewiduje kontrakt z NFZ - trzech lekarzy, dyżurował tylko jeden.
Współwłaściciele ambulatorium przyznali, że do obowiązków należą też wizyty u pacjenta, jeżeli nie może on dotrzeć do placówki, a jeżeli lekarz uzna, że wymaga on leczenia szpitalnego, jego obowiązkiem jest przewiezienie pacjenta do szpitala. Natomiast - jak twierdzą - lekarze nie mają przy sobie odpowiedniego sprzętu do ratowania życia.
Według prokuratury właściciele ambulatorium podkreślają, że w każdym przypadku decyzję co do wizyty podejmuje dyżurujący lekarz. W ich ocenie w tym przypadku była to decyzja lekarza, który rozmawiał z matką dziewczynki.
Podczas przesłuchania lekarz, który krytycznej nocy pełnił dyżur w placówce, uchylił się od odpowiedzi na pytania dotyczące szczegółów rozmowy z matką dziecka i zaleceń, jakie przekazał.
Trwa postępowanie
Dziecko chorowało od końca stycznia i przyjmowało antybiotyki. Jego rodzice zeznali, że dzień wcześniej byli w poradni świadczącej nocną i świąteczną pomoc medyczną i opisali lekarzowi, iż córka ma drgawki, że przeszła diagnostykę w tym zakresie. Twierdzą, że lekarz rozpoznał jedynie przeziębienie i nie zapoznawał się z dokumentacją medyczną, nie widział podstaw do hospitalizacji.
W śledztwie zabezpieczono m.in. nagrania rozmów prowadzonych przez matkę dziecka z WSRM w Łodzi oraz dokumentację medyczną.
Kontrolę po śmierci dziewczynki na zlecenie Ministerstwa Zdrowia przeprowadza wojewoda łódzki. Rzeczniczka praw pacjenta wszczęła postępowanie wyjaśniające. Postępowanie ws. odpowiedzialności zawodowej lekarzy prowadzi Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej w Warszawie.
Łódzki oddział NFZ po kontroli rozwiązał umowę z prywatną placówką świadczącą w Skierniewicach usługi nocnej i świątecznej pomocy medycznej.
Autor: zś/tr / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP