- Widziałem swoją prezydenturę inaczej, jako prezydenturę aktywną, do czego prawo dawała mi konstytucja - mówił Lech Kaczyński w prawdopodobnie ostatnim wywiadzie-rzece z dziennikarzem "Faktu" Łukaszem Warzechą. Pytany, ile prawdy było w opiniach, że prezydentura nie odpowiadała mu ze względu na jego charakter i temperament, prezydent odpowiedział: "Niewiele". Gazeta publikuje dziś fragment rozmowy, która w formie książki ukaże się w listopadzie.
- To prawda, na pewno nie odpowiadałaby mi prezydentura bardzo posągowa i majestatyczna. To faktycznie nie jest mój temperament - dodał prezydent, odpowiadając na wcześniej wspomniane pytanie.
Jak dalej tłumaczył, m.in. dlatego, że znacznie lepiej współpracuje mu się z ludźmi "na zasadzie krótkiego, a nie długiego dystansu". - Nawet gdy bywam niemiły, wolę, kiedy to się dzieje w warunkach krótkiego dystansu. Ale ja widziałem swoją prezydenturę inaczej, jako prezydenturę aktywną, do czego prawo dawała mi konstytucja - argumentował.
Prezydent o Tusku: czuł się świetnie jako premier
Zmarły prezydent mówił też o Donaldzie Tusku. Jego zdaniem, czuł się on świetnie decydując o wszystkim jako premier.
- Co zresztą nie wychodzi rządowi na dobre. Rząd to zbyt skomplikowana maszyneria, żeby jedna osoba o wszystkim decydowała. (...) Nie na tym polegają rządy twardej ręki, żeby o każdym drobiazgu decydować samemu. Chodzi o to, aby wytyczać główne kierunki działania i umieć wyegzekwować wypełnianie ogólnych wytycznych - zaznaczył.
Dlatego też zdaniem Kaczyńskiego, Tusk jako prezydent czułby się "trochę zawieszony w pustce".
"Bywało, że czegoś z Jarkiem nie uzgodniłem"
Dopytywany czy sam bywa w takiej pustce, powiedział: – Nie, ja mam brata. (śmiech) Oczywiście, że ten urząd ma swoje ograniczenia, które czasami potrafią irytować. Nie dostrzega się ich tak bardzo, póki nie działa się w warunkach kohabitacji i póki ma się taką szczególną sytuację, jaką miałem ja, czyli brata stojącego na czele partii.
Dodał jednak, że "nawet w takiej sytuacji mogą się zdarzać nieporozumienia". - Bywało, że czegoś z Jarkiem nie uzgodniłem i on się później na mnie za to złościł. Ale w takich okolicznościach powstał naturalny podział obowiązków. Polityką zagraniczną zajmowałem się raczej ja. Na Zachodzie uważano zresztą, że to nie jest „raczej”, ale tylko ja, co było błędną interpretacją. Nicolas Sarkozy połapał się, że mój brat też ma w tej sferze istotne wpływy, dopiero gdy sam z nim porozmawiał, a potem zauważył, że w czasie negocjacji traktatu lizbońskiego rozmawiam z Jarkiem przez telefon. Wtedy, żeby wywrzeć na niego nacisk, zaczął wydzwaniać do Rady Ministrów. Niestety, mówił łamaną angielszczyzną i z początku go nie połączono - opowiadał prezydent.
Źródło: "Fakt"
Źródło zdjęcia głównego: EAST NEWS