Sześciomiesięczny Jaś z Wołczyna przez kilka dni walczył o życie w opolskim szpitalu. Ma uszkodzony mózg i pękniętą czaszkę, być może został pobity. Co działo się w domu Jasia, zanim niemowlę trafiło do szpitala? Jak doszło do tej tragedii i czy życie dziecka wciąż jest zagrożone? Materiał programu "UWAGA!" TVN.
Joanna B. i Marcin S., rodzice Jasia, nie potrafili wytłumaczyć, jak doszło do tragedii. Jak relacjonują siostra i matka kobiety, Joanna B. w nocy wstała do synka, bo ten miał zachowywać się ciszej niż zwykle. Gdy zajrzała do łóżeczka, znalazła dziecko sztywne i sine. Od razu wezwała pogotowie.
Bardzo ciężki stan Jasia
- Jaś trafił do nas w bardzo ciężkim stanie spowodowanym ciężkim mechanicznym uszkodzeniem głowy - mówi dr Wojciech Walas, ordynator OIOM-u Wojewódzkiego Centrum Medycznego w Opolu. - Chłopczyk wymagał operacji. Było spore zagrożenie życia - mówi.
Ponieważ taki uraz może powstać po pobiciu, lekarze zawiadomili policję.
Funkcjonariusze przesłuchali zarówno ojca, jak i matkę niemowlęcia. Zarzuty spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu dziecka zdecydowali się postawić jednak tylko kobiecie. Grozi jej za to do 10 lat więzienia. 25-latka została zatrzymana w areszcie na trzy miesiące. Mężczyznę natomiast policjanci podejrzewają o to, że znęcał się nad matką Jasia. Marcin S. został objęty dozorem policyjnym.
Problemy w związku
Rodzice Jasia poznali się ponad cztery lata temu. Joanna B. szybko przeprowadziła się do Marcina S. do Wołczyna. W związku szybko zaczęły się kłótnie, dlatego już w czasie pierwszej ciąży kobieta wróciła w rodzinne strony. Zdaniem najbliższych planowała zostawić partnera, ale po narodzinach pierwszego syna, Maksymiliana zmieniła zdanie i wróciła do mężczyzny.
Siostra Joanny, Karolina, mówi o przemianie kobiety po tym, jak zaczęła spotykać się z Marcinem S. - Zaczęła kłamać. Jako siostry dużo rozmawiałyśmy ze sobą, zanim była z nim. Potem urwał nam się kontakt - mówi pani Karolina i dodaje, że często to Marcin S. ograniczał kontakty kobiet. - Często odbierał [telefon-red.] i kazał mi sp...ć - wspomina.
Przeciwna związkowi córki z S. była matka kobiety. - Od początku mi się nie podobał, ale ona się zakochała - mówi pani Mariola i dodaje, że zapewniała, iż zawsze pomoże córce, byle tylko zostawiła swojego partnera.
Nie prosiła o pomoc
Także sąsiadki pary mówią o tym, że w tym związku nie układało się dobrze. Jak jednak twierdzą, do awantur dochodziło tylko wtedy, gdy w domu był Marcin S.
- Pilnowała, dzieci nie płakały, jak była sama z nimi - mówi jedna z sąsiadek Joanny B. Z obawy przed mężczyzną chce pozostać anonimowa.
Jak mówi, Marcin S. brał skuter i jeździł po okolicy, a gdy wracał robiło się niespokojnie. - Przyjeżdżał, wypił, potem były hałasy. Przechodząc koło okna było słychać: "zamknij się, nie odzywaj się, cicho bądź, nie masz prawa". Mnie się zdaje, że jak on wypił piwo czy dwa, chyba był panem i władcą nad nią - opowiada.
Jak twierdzi druga z sąsiadek, Joanna B. nigdy nikogo nie prosiła o pomoc. - Nawet choćby chciała, to po prostu nie mogła, bo zaraz by miała awanturę w mieszkaniu - mówi.
Z informacji od sąsiadów wynika, że Marcin S. rzadko podejmował pracę.
Przemoc w domu
Od jesieni 2014 roku rodzina była pod opieką ośrodka pomocy społecznej, a sąsiedzi jeszcze przed narodzinami Jasia informowali pracowników socjalnych o awanturach w domu. Joanna B. zapewniała jednak, że takie sytuacje nie mają miejsca.
- W domu panował porządek, dziewczyna przygotowywała posiłki, w rozmowie otwarta - wspomina Anna Dorociak, starszy pracownik socjalny z Ośrodka Pomocy Społecznej w Wołczynie. Zapewnia, że nie było nic, co mogłoby wskazywać na przemoc. W styczniu para zrezygnowała z pomocy finansowej ośrodka. Wtedy też po raz ostatni byli tu pracownicy socjalni.
Poprosiła o pomoc siostrę
O pomoc Joanna B. jednak poprosiła swoją siostrę Karolinę.
- Zadzwoniła do mnie miesiąc temu, walnął ją o kaloryfer, dzieci strasznie płakały. Prosiła mnie, żebym po nią przyjechała - opowiada kobieta. Jak relacjonuje, gdy znalazła się na miejscu, Joanna B. była zdecydowana zostawić swojego partnera. Po tym jednak, jak powiedziała o tym Marcinowi S., on zaczął błagać, by go nie zostawiała. - Ona zaraz była w siódmym niebie - relacjonuje pani Karolina.
Najbliżsi matki dziecka nie mogą jednak uwierzyć w to, że 25-latka mogłaby skrzywdzić własne dziecko.
- Ile razy tam jeździłam i widziałam te dzieci, jak one lecą do niej. Jak ona mogłaby im krzywdę zrobić? - pyta pani Karolina. - Nie chcę wierzyć, że ona to zrobiła - dodaje.
Śledztwo w toku
Do momentu zatrzymania rodziców Jasia policjanci nie mieli informacji o przemocy w rodzinie. Zarzut psychicznego i fizycznego znęcania nad partnerką mężczyzna usłyszał po przesłuchaniach. Śledczy nie informują czy sytuacja w domu mogła mieć wpływ na tragedię dziecka. O to, co się stało z Jasiem, zapytaliśmy Marcina S. i jego matkę. Żadne z nich nie chciało jednak z nami rozmawiać.
Sąd rodzinny w najbliższym czasie rozstrzygnie pod czyją opiekę trafią synowie Joanny B. i Marcina S. Dwuletnim Maksymilianem tymczasowo zajmuje się matka mężczyzny. Śledztwo wciąż się toczy, jeżeli zarzuty się nie zmienią, Joannie B. grozi kara do 10 lat pozbawienia wolności, a jej partnerowi za znęcanie się nad konkubiną do 5 lat więzienia.
W programie wykorzystano fotografie i filmy z prywatnego archiwum pani Karoliny.
Autor: tmw//plw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: "Uwaga!" TVN