Chociaż spada liczba zakażeń koronawirusem, szpitale nadal są obłożone, a oddziały intensywnej terapii pełne. Nadal brakuje personelu medycznego. Anna Wilczyńska sprawdziła, jak bardzo polska służba zdrowia jest przeciążona i jak bardzo pielęgniarki pracują ponad swoje siły, często kosztem własnego zdrowia. Materiał magazynu "Polska i Świat".
W oddziałach intensywnej terapii jest teraz ciszej niż przed pandemią. - Jedyne dźwięki, jakie są na intensywnej terapii, to dźwięk aparatury medycznej, czyli dźwięk respiratorów piszczących dźwięk pomp infuzyjnych - mówi pielęgniarka anestezjologiczna Dorota Trojańska.
Są jeszcze "rozmowy" z pacjentami, a właściwie monologi pielęgniarek, bo chorzy na COVID-19 są zaintubowani i nieprzytomni. - My zawsze do pacjentów nieprzytomnych podchodzimy jak do przytomnych, przecież to jest człowiek. My z nimi rozmawiamy, my im tłumaczymy, co będziemy wokół nich robić - dodaje pielęgniarka ze Szpitala Powiatowego w Zakopanem.
Teraz jest tu zdecydowanie więcej reanimacji niż przed pandemią, czasami jedna po drugiej. - One jakby salwami odbywają się. Pielęgniarka, która zajmuje się reanimacjami, nie ma czasu odetchnąć. Ona pracuje ponad siły - podkreśla specjalistka pielęgniarstwa anestezjologicznego Monika Borzuchowska.
Gdy serce pacjenta zatrzymuje się, pielęgniarki pomagają lekarzom między innymi w masażu serca. To ciężka fizyczna praca w szczelnym kombinezonie ochronnym. - Osoby, które pracują w środkach ochrony osobistej, zgłaszają mi, że są odwodnione, że pocą się strasznie, wręcz dochodzi do odwodnień u dziewczyn, bo ten wysiłek fizyczny powoduje, że ta utrata wody jest znaczna - zwraca uwagę Monika Borzuchowska.
"Nie mam czasu, żeby przebierać się, bo teraz trzeba działać"
Tym bardziej, że w kombinezonach często pracują dłużej, niż zamierzają. Stan pacjentów w każdej chwili może się gwałtownie pogorszyć. - Bo jeżeli jestem w kombinezonie cztery godziny i nagle coś zaczyna się dziać z moim pacjentem, to ja nie mam czasu, żeby przebierać się, bo teraz trzeba działać, czasami pacjent się zatrzyma, trzeba go reanimować, czasem się desaturuje - mówi pani Agnieszka, która jest pielęgniarką anestezjologiczną.
Nauczyła się planować, ile zje i wypije przed dyżurem, by wytrzymać. - Dokładnie wiem, że muszę zjeść śniadanie wcześniej i muszę wypić trochę płynów, ale nie za dużo, żeby później, kiedy przyjdzie mi być w kombinezonie cztery godziny, a zdarzyło się, żeby nie potrzebowała wyjść do toalety, bo nie będę mogła - dodaje pani Agnieszka.
Pracy na oddziale nigdy nie brakowało, a teraz jest tylko gorzej, bo kombinezony wytłumiają dźwięki, w potrójnych rękawicach trudniej o precyzję ruchu. - Sama pielęgnacja pacjenta, czyli to, żeby go umyć, te powłoki skórne, żeby wypielęgnować, żeby nawilżyć, żeby zmienić wszystkie opatrunki i żeby zrobić toaletę jamy ustnej, później toaletę drzewa oskrzelowego, to zajmuje średnio dwóm pielęgniarkom godzinę - wyjaśnia Monika Borzuchowska.
Chociaż pacjentów jest więcej niż przed pandemią, pielęgniarki anestezjologiczne pracują w podobnym składzie osobowym. Na czas pandemii zawieszono bowiem normy zatrudnienia. Szybkie wyszkolenie pielęgniarki anestezjologicznej jest po prostu niemożliwe. Są dwie ścieżki. Jedna to dwuletnia specjalizacja anestezjologiczna. Druga - kurs kwalifikacyjny. - Kurs trwa do pół roku, więc to jest szybsza ścieżka, która również uprawnia taką osobę do pracy na oddziale anestezjologii - tłumaczy wiceprezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych Mariola Łodzińska.
"To jest bardzo trudne, wiedząc że zgonów jest tak dużo, że ci pacjenci są sami"
Niektóre szpitale próbują przekierowywać pielęgniarki z innych oddziałów do pomocy na oddziałach intensywnej terapii - na przykład z oddziału neonatologii. - Pielęgniarki z oddziału neonatologicznego, jak sama nazwa wskazuje, zajmują się noworodkami. Jest to pacjent zupełnie inny, jak pacjent dorosły - zwraca uwagę Dorota Trojańska.
Takie roszady kadrowe mogą być niebezpieczne - uważa. - Niestety, pewne niedopatrzenia, niewiedza osób pracujących na oddziałach intensywnej terapii, które nie są przygotowane do pracy na nich, skutkuje większą śmiertelnością na tych oddziałach - stwierdza pielęgniarka.
Z badań Amerykańskiego Stowarzyszenia Intensywnej Terapii wynika, że przy ograniczeniu liczby pielęgniarek na oddziale intensywnej terapii do jednej na dwóch pacjentów ryzyko śmierci rośnie dwukrotnie. Jeśli na jedną pielęgniarkę przypada trzech pacjentów, ryzyko śmierci jest jeszcze większe.
Mimo wszystko tu walka trwa o każdego pacjenta, często do ostatniej chwili. Najtrudniej, gdy w pacjencie pielęgniarki rozpoznają znajomą, lub męża koleżanki. - My nie mamy wyciętego układu nerwowego, to jest naprawdę bardzo trudne, wiedząc, że zgonów jest tak dużo, że ci pacjenci są sami - mówi pani Agnieszka.
Anna Wilczyńska, asty//now
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24