Wiadomo, jak mocno koronawirus uderzył w ochronę zdrowia - wykryto go u ponad 460 osób z personelu szpitali. Oznacza to, że co szósty przypadek choroby to ktoś z tej grupy. Na obowiązkową kwarantannę musiało pójść ponad 4,5 tysiąca osób. Tym bardziej donośnie powinny wybrzmieć często dramatyczne apele o dodatkowe rękawiczki czy maski. Materiał magazynu "Polska i Świat".
- W dobie epidemii, gdzie nie ma ratowników, pozbawiono mnie pracy - mówiła Marta Magdalena Kołnacka, pracownica warszawskiego pogotowia ratunkowego, która została zwolniona, jej zdaniem, za opisanie w internecie przykrej sytuacji na dyżurze. - Innej przyczyny nie jestem w stanie odnaleźć. Do tej pory nie spotkałam się z żadnymi zastrzeżeniami co do wykonywania pracy - ocenia.
Przed tygodniem kobieta napisała, że przez pacjenta z podejrzeniem koronawirusa zespół ratowników miał pozostać w karetce na 18 godzin bez jedzenia i picia "i potraktowany jak bydło" - to łagodniejszy fragment, bo we wpisie padają mocniejsze słowa. Dyrekcja twierdzi, że sytuacja wyglądała inaczej, a pracownica została zwolniona z innych powodów.
- Niezależnie od tej sytuacji, analizowana jest praca danych osób pod kątem merytorycznym - przekonuje dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego w Warszawie doktor Karol Bielski.
Wypowiedzenie - jak mówi dyrekcja - zostało cofnięte, ale sprawa błyskawicznie rozeszła się w internecie, bo inni ratownicy zaczęli zgłaszać mediom swoje niezadowolenie z sytuacji w szpitalach i pogotowiu. Informują, że problem braku sprzętu ochrony osobistej jest coraz większy.
- Sytuacja w skali całego kraju jest zła. Wielu moich znajomych mówi, że przychodzi do pracy i tam na cztery-pięć osób są trzy maseczki na cały dzień i nie wiadomo, czy będzie więcej - zwraca uwagę ratownik medyczny Jan Świtała.
Zdarza się, że są to zwykłe maski chirurgiczne, które nie zapewniają odpowiedniej ochrony. Jedna z ratowniczek pogotowia mówi anonimowo, że "te maski nie spełniają żadnych norm". - One są używane do ochrony pola zabiegowego i jeśli są noszone przez więcej niż kilka minut, nasiąkają, stają się ciepłe, mokre i są idealnym siedliskiem bakterii - dodaje.
"Bez pomocy prywatnych osób i ludzi z którymi nic nas nie łączy, nie dalibyśmy rady”
Ratownicy mówią, że nierzadko kupują maski czy rękawiczki do pracy za własne pieniądze. Ale zaprzecza temu dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego. - Nie ma sytuacji, że ratownicy kupują rękawiczki lub inne rzeczy - zapewnia.
Inaczej sprawę ocenia ratownik z WSPRiT Adam Piechnik. - Maseczka, którą mam na sobie, to nie jest maseczka, którą otrzymałem od firmy. To moja prywatna maseczka, takich nie ma w pogotowiu - mówi. - Bez pomocy prywatnych osób i ludzi, z którymi nic nas nie łączy, nie dalibyśmy rady - dodaje Jan Świtała.
Nie wszędzie jest źle - są miejsca, gdzie jeszcze niczego nie brakuje. - Te szpitale, w których od lat był ten sam dyrektor, ta współpraca była dobra i finanse nie najgorsze, zapasy zrobione przed pandemią, to tam jest dużo lepiej - wyjaśnia profesor Jarosław Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali.
Od czwartku personel medyczny może informować o problemach z pracą, dotyczącą koronawirusa. Pod numerem telefonu (22) 574 99 03 Narodowy Fundusz Zdrowia uruchomił specjalną infolinię.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24