Mówiła głośno o realiach pracy w pogotowiu ratunkowym. Została zwolniona

bielski
"To już trzecia doba oczekiwania"
Źródło: TVN24
"Jesteśmy traktowani jak bydło" - ratowniczka medyczna Marta Kołnacka opisała w dosadnych słowach w mediach społecznościowych, jak wyglądała izolacja ratowników po kontakcie z pacjentem podejrzewanym o zakażenie koronawirusem. Dwa tygodnie później otrzymała wypowiedzenie z pracy.

"Jesteśmy traktowani jak bydło. Mamy karetkę, gdzie mamy żyć do 8 rano. Pozostawieni sami sobie. Czekam wraz z kolegami z zespołu na wyniki naszego pacjenta, który zataił informację lub dyspozytor po prostu nie zapytał. Mamy czekać te 18 godzin w karetce. Od 5 godzin nikt nie przyszedł zapytać nas o to, czy mamy co jeść i pić" - napisała 16 marca na Facebooku Marta Kołnacka, która na co dzień pracuje w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego "Meditrans". Ten wpis wywołał burzę, a w reakcji na sytuację, prezydent stolicy Rafał Trzaskowski poinformował o przygotowaniu trzech nowych punktów tymczasowego odpoczynku dla ratowników medycznych na Woli, Mokotowie i Pradze.

W środę, dwa tygodnie później, Kołnacka odebrała pismo od dyrektora warszawskiego pogotowia z datą 24 marca, czyli osiem dni po pamiętnym wpisie. Zwolnił ją z pracy. Wypowiedzenie opublikowała w mediach społecznościowych.

- Zwolnili mnie bez podania przyczyny. Pracowałam na kontrakcie, więc można go rozwiązać bez powodu. Przysługuje mi jednomiesięczny okres wypowiedzenia - mówi ratowniczka w rozmowie z tvnwarszawa.pl.

"Czułam, że mi podziękują po tym wpisie"

Oficjalnej przyczyny Kołnacka nie zna, ale ma pewne podejrzenia. - Spodziewałam się, że dostanę wypowiedzenie. Po moim wpisie media zainteresowały się naszym tematem, pan dyrektor musiał odpowiadać na niewygodne pytania. Czułam, że mi podziękują, ale nie spodziewałam się, że w okresie epidemii, kiedy naprawdę nie ma rąk do pracy w pogotowiu. Jestem tą sytuacją zniesmaczona - przyznaje ratowniczka.

Pracuje w pogotowiu od siedmiu lat. - Jestem pracownikiem, który nigdy nie dostał nagany, raczej nie było powodu, żeby mnie zwalniać. To niby jaki jest inny powód tej nagłej decyzji? - pyta. - Mnie już drugi raz nie zwolnią, ale mam nadzieję, że dzięki temu, że mówię głośno o wszystkich tych nieprawidłowościach, przynajmniej moim kolegom będzie lepiej - podsumowuje Kołnacka.

"Chodzi o ocenę pracy"

Dyrektor warszawskiego pogotowia, Karol Bielski twierdzi, że powodem zwolnienia ratowniczki nie były jej wpisy w mediach społecznościowych. - Ten powód nie jest z tym związany. Chodzi o ocenę pracy pani Marty. Cały czas przyglądamy się naszym pracownikom, czy wszystkie obowiązujące procedury są przestrzegane i praca ratowników zostaje poddana weryfikacji. To pismo to efekt dłuższej współpracy, ale nie mogę informować w szczegółach o powodach - mówi.

Przekonuje też, że gdyby powodem zwolnienia były wypowiedzi, to podobne kroki musiałby podjąć także wobec innych osób. - W tej chwili wielu pracowników wypowiada się na temat pracy w pogotowiu czy ogólnie sytuacji w służbie zdrowia. Nie ma takiego zwyczaju, żeby kogoś z tego powodu szykanować czy zwalniać - argumentuje dyrektor. - Ludzie mają prawo do swobodnych wypowiedzi. My możemy reagować tylko wtedy, gdyby to były jakieś drastycznie nieprawdziwe informacje - zastrzega.

"Sytuacja w pogotowiu jest trudna"

Bielski przyznaje, że aktualna sytuacja w pogotowiu pod względem kadry nie jest najlepsza. - To nie jest tak, że mamy jakąś nadwyżkę ratowników medycznych. Jest trudna sytuacja, ale musimy dbać o jakość wykonywanych usług niezależnie od tego - kończy.

Marta Kołnacka jest w o tyle w komfortowej sytuacji, że ma wykształcenie pielęgniarskie. - Raczej nie będę miała problemu ze znalezieniem pracy, bo wszędzie szukają teraz pracowników. Na przykład w szpitalu w MSWiA jest ogłoszenie, że przyjmą ratowników. Stawka - 50 złotych za godzinę, a normalnie zarabiamy jakieś 20, 25 złotych. Dlaczego tak? Bo po prostu nie ma kto pracować - podsumowuje.

Czytaj także: