Ponad 40 lat temu Margaret Thatcher tłumaczyła, że kiedy rząd obiecuje, że coś da, to najpierw musi coś zabrać, bo rząd nie ma swoich pieniędzy. Politycy nic nie dają nam w prezencie, choć czasem lubią tak mówić. Oto historia jednego projektu, która pokazuje, o ile trudniej jest teraz składać obietnice z plusem w nazwie. Materiał reportera magazynu "Czarno na białym".
Turystyczny bon jeszcze kilka tygodni temu rysował się w rządowych barwach. Wicepremier i minister rozwoju Jadwiga Emilewicz 1 kwietnia mówiła, że rząd chciałby wesprzeć Polaków bonem o wartości tysiąca złotych. 13 maja wiceminister rozwoju Andrzej Gut-Mostowy zapowiadał, że bon miałby przysługiwać "na każdą osobę, która pracuje". – Jeżeli się okaże, że dwie osoby pracują w rodzinie, to taki bon będzie przysługiwał dla dwóch osób – wyjaśniał.
Pomysł bonu dopadł jednak kryzys i to na etapie dość konkretnych zapowiedzi wicepremier Jadwigi Emilewicz. 18 maja stwierdziła, że bony turystyczne otrzymają osoby zatrudnione na umowę o pracę, które nie zarabiają więcej niż przeciętne wynagrodzenie. Rządowa propozycja bonu turystycznego 1000 plus dotyczyła prawie ośmiu milionów osób pracujących na etacie i nie zarabiających więcej niż 5200 złotych brutto. Każdy, kto go otrzyma, miałby go wydać na wakacje w Polsce, by wesprzeć branżę turystyczną. Koszt dla budżetu to siedem miliardów złotych.
Prezydent przejmuje inicjatywę
Na początku czerwca z rządowego pomysłu zostało prawie nic – jedynie cel i nazwa. 29 maja rzecznik rządu podkreślił, że politycy "spotkali się również z krytycznymi głosami, co do tej koncepcji". Ostatecznie inicjatywę przejął prezydent Andrzej Duda. – Bon turystyczny będzie tak emitowany jak 500 plus. Rodziny będą otrzymywały bon turystyczny na dziecko. To będzie 500 złotych na każde dziecko w rodzinie do wykorzystania na potrzeby wypoczynku turystycznego – mówił ubiegający się o reelekcję prezydent.
Okazuje się więc, że obywatel otrzyma nie 1000, a 500 złotych i nie dla pracowników na etacie z pensją do średniej krajowej, a rodziny z dziećmi bez względu na dochody. Politolog doc. Ewa Pietrzyk-Zieniewicz stwierdziła, że "500 złotych na każde dziecko niezależnie od dochodu bardzo zmienia grupę docelową". Z kolei ekonomistka Alicja Defratyka zwraca uwagę, że wcześniejsze zapowiedzi rządu rozbudziły nadzieje. – Ktoś myślał, że te pieniądze otrzyma, a teraz nagle okazuje się, że jednak nie. Że to trafi tylko do osób, które mają dzieci – dodaje.
Pierwsza propozycja rządu dotyczyła prawie ośmiu milionów osób pracujących na etacie. Bon prezydenta ma trafić do niespełna 2,5 miliona rodzin – to, jak mówi Alicja Defratyka, około czterech milionów dorosłych. – Mamy więc różnicę ponad trzech milionów i te trzy miliony mogą się czuć poszkodowane – zauważa autorka projektu ciekaweliczby.pl.
- Mamy niemal dwa miliony rodzin, które mają dwójkę dzieci. To oznacza, że to będzie de facto dla takich gospodarstw bon tysiąc złotych – powiedziała Jadwiga Emilewicz. – To tłumaczenie nie jest najtrafniejszym – ocenia Alicja Defratyka.
Gdyby zrealizowano pierwotną koncepcję bonu tysiąc plus, ta sama rodzina przy dwójce pracujących rodziców z dwojgiem dzieci, otrzymałaby dwa tysiące złotych, a tak – w prezydenckiej propozycji – dostanie połowę mniej i trudno znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego bon tysiąc plus skurczył się do 500 złotych na dziecko. Zdaniem doc. Ewy Pietrzyk-Zieniewicz "ten pomysł nie ma już ojca dzisiaj". – Słyszałam, że pan Bielan zdenerwowany krzyczał, że prezydent wcale nie mówił, że będzie po tysiąc złotych na pracujących celem wsparcia branży turystycznej – dodała.
"To pokazuje, że rząd ma z finansami kłopot"
Adam Bielan spytany przez Konrada Piaseckiego dlaczego prezydent zmienił bon tysiąc złotych na każdego pracującego na bon 500 złotych na każde dziecko zarzekał się, że "pan prezydent zaproponował bon 500 złotych na każde dziecko i niczego nie zmieniał". Tylko, że jeszcze dziesięć dni wcześniej o roli prezydenta w pomyśle prezentowanym przez wicepremier mówił, że "sam był świadkiem, jak pan prezydent na spotkaniu z Jadwigą Emilewicz, dopingował panią premier, bo to pani premier odpowiada za dział turystyki w polskim rządzie".
- Być może ktoś coś policzył, a jeśli dodamy ten piękny banknot 500-złotowy, który symbolizuje nam inflację, to pokazuje, że rząd ma z finansami kłopot – powiedziała doc. Ewa Pietrzyk-Zieniewicz. Rządowy bon 1000 plus miał kosztować około siedmiu miliardów złotych. Propozycja prezydenta jest tańsza – kosztuje około trzech miliardów złotych. – Widzimy cztery miliardy różnicy. Piechotą nie chodzi. Myślę, że tutaj gra rolę umacnianie swojego elektoratu – stwierdza Alicja Defratyka.
- To przesunięcie z pewnością troszkę zirytuje branżę turystyczną i tych, którzy pracują – uważa doc. Ewa Pietrzyk-Zieniewicz. Z bonu w formie bezgotówkowej, który proponuje ubiegający się o reelekcję Andrzej Duda, będzie można skorzystać zgodnie z zapowiedziami do końca przyszłego roku. – Czy firma, której grozi bankructwo, która może stać się niewypłacalna, czy ona doczeka do przyszłego roku. No nie – uważa ekonomistka Alicja Defratyka.
Bon, którego jedynym kryterium jest posiadanie dzieci, ma być dostępny od końca lipca.
Źródło: TVN24