Jeśli spojrzymy na liczbę nowych stwierdzonych przypadków, to widać, że faktycznie dynamika przyrostu się zatrzymała - mówił w TVN24 doktor Franciszek Rakowski z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW. Jednak jak zaznaczył, "ta stabilizacja nie jest naturalna, tylko jest efektem działania restrykcji". Dodał, że nie podpisałby się pod słowami, że "najgorsze za nami".
Ministerstwo Zdrowia potwierdziło we wtorek 19 152 nowe przypadki zakażenia koronawirusem. Resort przekazał też informację o śmierci 357 osób, u których stwierdzono infekcję SARS-CoV-2. Łącznie w Polsce zakażenie potwierdzono u ponad 752 tysięcy osób. Z powodu COVID-19 w szpitalach przebywa 23 033 chorych, a 18 260 osób uznano w ciągu ostatniej doby za wyzdrowiałe. Ostatniej doby wykonano ponad 41 tysięcy testów.
Na wtorkowej konferencji prasowej minister Adam Niedzielski stwierdził, że sytuacja związana z koronawirusem "się co najmniej stabilizuje". - Dzisiaj, po raz pierwszy od dwóch tygodni, liczba dziennych przypadków wynosiła poniżej 20 tysięcy. To optymistyczny sygnał - mówił. - Możemy się trochę uśmiechnąć, że to, co najgorsze, mamy w pewnym sensie za nami. Malejąca liczba badań to też w pewnym sensie informacja, że sytuacja się poprawia - ocenił Niedzielski.
CZYTAJ TAKŻE: Zaczyński: Dlaczego jest tak mało testów? Nie rozumiem
"Faktycznie dynamika przyrostu tych nowych przypadków się zatrzymała"
Doktor Franciszek Rakowski z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego we "Wstajesz i wiesz" w TVN24 odniósł się do słów ministra zdrowia.
- Jeśli spojrzymy na liczbę nowych, stwierdzonych przypadków, to widać, że faktycznie dynamika przyrostu tych nowych przypadków po prostu się zatrzymała. Być może jeszcze troszeczkę ich narasta, bo mamy jakieś zaburzenia w systemie testowym, ale niewątpliwie jest to stabilizacja - ocenił.
Jego zdaniem, "powinniśmy obserwować już stabilne spadki w liczbie stwierdzonych przypadków i to jest konsekwencja zastosowanych restrykcji". Bo - jak zaznaczył - "ta stabilizacja nie jest naturalną stabilizacją, tylko jest efektem działania restrykcji".
- W związku z tym, gdybyśmy z nich zrezygnowali, to byśmy mieli powrót do dynamicznego narostu ilości stwierdzonych przypadków i liczby osób hospitalizowanych - dodał.
"Żonglowania nie ma"
Na uwagę, że 6 listopada zrobiliśmy 83 tysiące testów, a wczoraj, we wtorek 41 tysięcy testów, odpowiedział: - Ta relacja wcale nie jest taka prosta. Liczba testów bierze się z liczby skierowań wystawianych przez lekarzy POZ, a ta liczba skierowań się bierze z chęci ludzi do przebadania się, a ta chęć bierze się z tego, że czują objawy.
Według Rakowskiego, "żonglowania" tymi danymi nie ma. - Bo nikt nie jest w stanie żonglować tymi danymi - powiedział. Choć jak dodał, powodem może być też to, że "lekarze POZ są przeciążeni". - A ludzie oswoiwszy się trochę z chorobą, wiedząc, jak ona przebiega, spodziewają się, że będą mieli na przykład lekki przebieg, wolą nie dzwonić do lekarza POZ i przechorować to w zaciszu domowym bez testu, radząc sobie z tą chorobą i mając telefon do lekarza POZ jako ostateczność, jak już faktycznie ich choroba wejdzie w fazę ciężką - mówił. - W związku z tym przełożenie objawów na stwierdzone przypadki jest niższe w tej chwili, niż było jeszcze kilka tygodni czy dni temu - dodał.
"Procedura testowania jest tak ustawiona, że testujemy osoby tylko wysokoobjawowe"
W Polsce co drugi test na koronawirusa ma wynik pozytywny. Tym samym pod tym względem nasz kraj uplasował się na drugim miejscu na świecie. Dr Franciszek Rakowski był pytany, o czym to świadczy. - To świadczy o tym, że ta procedura kierowania na testy jest tak ustawiona, że mamy bardzo wysokie wstępne prawdopodobieństwo tego, że osoba będzie miała pozytywny test - powiedział.
- Innymi słowy, tak jest ustawiona procedura testowania, że testujemy osoby tylko wysokoobjawowe, a ponieważ zgłaszają się tylko osoby najwyżej objawowe, mamy wysoki współczynnik pozytywny testów – wyjaśniał.
Przyznał, że "czułby się znacznie bezpieczniej, gdyby tych testów wykonywać pięć razy tyle". - Byśmy mieli większe bezpieczeństwo, że te liczby stwierdzonych przypadków są niezmienne w czasie, bo to nie o to chodzi, że one są zaniżone, tylko chodzi o to, że stosunek rzeczywistych przypadków do stwierdzonych powinien być taki sam - mówił.
"Myślę, że pod koniec tego roku już będzie można powiedzieć, że najgorsze za nami"
Zapytany, czy podpisałby się pod słowami, że "najgorsze za nami", odpowiedział, że "pan minister musi mówić optymistycznie", ale niestety by się pod tym nie podpisał.
- To, co wydaje się, że my najboleśniej będziemy odczuwali, to właśnie hospitalizację i zgony osób, które nas otaczają, które są konsekwencją tego, co się wydarzyło. Może walka przesunęła się z poziomu ustanawiania restrykcji na poziom pracy w szpitalach i obsługi tych, którzy już się zakazili i trafiają do szpitali, bo liczba hospitalizowanych jeszcze będzie rosła, liczba osób wymagających respiratorów jeszcze będzie rosła i zgony też będą rosły - powiedział.
Kiedy najgorsze będzie za nami? - Ja myślę pod koniec tego roku już będzie można powiedzieć, że najgorsze za nami, może już nawet przed świętami czy na święta. Jak restrykcje będą mądrze utrzymane, to będziemy mogli powiedzieć, że najgorsze za nami - podsumował dr Rakowski.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24