Lekarze alarmują, że przyjmują do szpitali coraz więcej pacjentów niezdiagnozowanych. Polacy nie sprawdzają, na co są chorzy, często leczą się sami i zarażają dalej innych. Powinny być konkretne standardy w formie zarządzeń, rozporządzeń, dla szpitali, dla pracodawców - żeby móc wyciągać konsekwencje jeśli ktoś narazi inne osoby – uważa profesor Maciej Banach z Instytutu Centrum Matki Polki w Łodzi. Materiał magazynu "Polska i Świat".
1800 wyjazdów do osób chorych na COVID-19 w ciągu ostatniej doby - te dane robią wrażenie. To tylko wyjazdy karetek do pacjentów, których stan uznawany jest za poważny - oprócz liczby zastanawia też, do kogo najczęściej są one wzywane. - Pacjenci do 50. roku życia, czyli pacjenci młodzi i w sile wieku stanowią teraz ponad 70 procent wszystkich zakażających się – przekazuje rzecznik Ministerstwa Zdrowia Wojciech Andrusiewicz.
Bardzo często są to pacjenci niezdiagnozowani, których na obecność koronawirusa dopiero trzeba przetestować. - Pierwsze testy już wskazują zakażenie, ale przy saturacji na poziomie 70 czy 80 procent, już zabierając pacjenta z domu można domniemywać, że jest to pacjent stricte covidowy – dodaje Wojciech Andrusiewicz.
Polacy nie testują się, leczą domowymi sposobami
Badania, które i tak trzeba wykonać, wydłużają cały proces hospitalizacji, narażając przy tym zdrowie i życie pacjenta. Jak się okazuje, pacjenci unikają testów. Według lekarzy z Porozumienia Zielonogórskiego jeszcze w pandemii nie mieli tylu chorych, którzy wymagają wykonania testu, by dopiero stwierdzić, jaki mają rodzaj infekcji.
- Ludzie boją się kwarantanny, boją się absencji w pracy. Nie chcą też kwarantanny u dzieci, więc nie testują ich. Podziębione, trzymane są dwa dni w domu, dostają leki objawowe i znowu chodzą do szkoły – mówi lekarz medycyny rodzinnej w Białymstoku Joanna Zabielska-Cieciuch.
W efekcie znowu zarażają - nie chodzi tu tylko o koronawirusa, ale też grypę czy inne choroby sezonowe, w połączeniu z którymi COVID-19 przechodzi się ciężej. - Nie wyciągnęliśmy wniosków z pierwszej, drugiej, trzeciej fali pandemii. Powinny być konkretne standardy w formie zarządzeń, rozporządzeń dla szpitali, dla pracodawców, żeby móc wyciągać konsekwencje, jeśli ktoś narazi inne osoby – uważa profesor Maciej Banach z Instytutu Centrum Matki Polki w Łodzi.
Medycy rekomendują częste testy na koronawirusa
Tymczasem procedur nie ma, a chorych niezdiagnozowanych jest najwięcej od początku pandemii - nie tylko tych, którzy testów unikają, ale także tych, którzy zwyczajnie nie wiedzą, że po zaszczepieniu powinni nadal się testować.
- W piątek na pięć wykonanych testów, cztery były dodatnie. I było wielkie zdziwienie, że "jak to, on ma COVID-a? 10-letni chłopiec? Ale wie Pani co i ja też od paru dni źle się czuję, ale jestem zaszczepiona". Zrobiłam jej test i był dodatni – opowiada Joanna Zabielska-Cieciuch.
Taka sytuacja nie służy powstrzymaniu wysokiej liczby zakażeń i zgonów. Tymczasem pacjenci nie dość, że się nie testują, coraz częściej próbują leczyć się na własną rękę, w tym domowymi kondensatorami tlenu - wszystko w obawie przed testowaniem i ewentualnymi niedogodnościami, czy ewentualnym pobytem w szpitalu.
- Nie leczmy się sami w domu. Po pierwsze wykonujmy test – apeluje Wojciech Andrusiewicz. - Obecne możliwości laboratoryjne to 200 tysięcy testów na dobę. W razie potrzeby można to zwiększyć do 250 tysięcy – dodaje. Możliwości laboratoryjne nie są wykorzystywane nawet w połowie.
- Naprawdę mamy możliwości, żeby ustrzec się przed groźnymi powikłaniami COVID-19. Bądźcie mądrzy, rozważcie szczepienie, bo to naprawdę jest jedyna forma, żebyśmy mogli normalnie funkcjonować, żebyśmy nie byli poddani lockdownowi, żebyśmy z jakąś perspektywą mogli wyjść z tej pandemii – podkreśla prof. Maciej Banach.
Michał Gołębiowski, asty/adso
Źródło: TVN24