Rosyjscy kontrolerzy nakazali Jakowi-40, który lądował w Smoleńsku tuż przed prezydencką maszyną, przerwanie podejścia do lądowania. Jednak samolot zignorował komendę. Pilot twierdzi, że jej nie usłyszał - dowiedziała się TVN24. Z kolei według polskich pilotów prezydencki Tupolew nie miał ostatecznej zgody na lądowanie w Smoleńsku.
Jak-40 lądował 10 kwietnia przed prezydenckim Tupolewem. Załoga Jaka ostrzegła przez radio kolegów o fatalnych warunkach, ale nie wspomniała, że wieża kontrolna nakazała im przerwać lądowanie.
Jak dowiedziała się reporterka TVN24, o wydaniu komendy przerwania lądowania zeznali przed prokuratorami rosyjscy kontrolerzy. Gdy samolot znajdował się na kilometr przed pasem, zorientowali się, że go nie widzą. Do tego załoga samolotu nie poprosiła ich o zgodę na lądowanie i nie podawała informacji o swojej wysokości. Wtedy kontroler wydał komendę o odejściu na drugi krąg, ale mimo tej komendy reakcji nie było. Załoga zdecydowała się wylądować.
Polski kapitan z kolei zeznał, że nie słyszał komendy.
Z kolei prezydencka maszyna, lądująca niedługo potem, zdaniem pytanych przez „Fakty” pilotów, nie miała ostatecznej zgody na lądowanie. Kluczowe było pojawiające się w stenogramach rosyjskie słowo „dodatkowo”. - To sformułowanie przetłumaczone ze słownika z rosyjskiego nic nie mówi, we frazeologii lotniczej oznacza jednak, że dodatkowo zgodę na lądowanie otrzymają później – twierdzi kpt. Jerzy Polański, były pilot TU 154.
Ostatecznej zgody nie dostali nigdy – a przynajmniej nie pojawia się to w odcyfrowanym zapisie z czarnej skrzynki. - W całym tym stenogramie nie padła komenda, która oznacza zgodę na lądowanie, tu mi tego brakowało – mówi były dowódca eskadry samolotów Tu 154 kpt. Stefan Gruszczyk.
"Załoga powinna wiedzieć, że zgody na lądowanie nie mieli"
Słowa „lądowanie dodatkowo” padają zwykle, gdy samolot jest 6 - 8 kilometrów od pasa. Dopiero wtedy kontroler ostatecznie sprawdza, czy wszystko jest w porządku, czy pas jest wolny, czy poprzedni samolot podkołował - i dopiero wydaje zgodę ostateczną.
- Załoga powinna mieć świadomość, że zgody na lądowanie nie mieli – podkreśla kpt Gruszczyk. Piloci są zgodni, że na wysokości 100-u metrów załoga powinna zgłosić kontrolerowi, że albo odchodzi na drugi krąg, albo widzi próg pasa.
50 metrów i koniec, niżej nie wolno schodzić
Według samych Rosjan piloci prezydenckiego tupolewa mieli szansę jeszcze na 50-ciu metrach nad ziemią, ale nie padła komenda. - Gdyby kapitan powiedział, albo drugi mu przypomniał: kapitanie, wysokość 50, odchodzimy na drugi krąg, nie byłoby żadnych dyskusji, byliby zobowiązani to zrobić. 50 metrów i koniec, niżej nie wolno schodzić – tłumaczybyły pilot wojskowy Gieorgij Pietrow
Czy dlatego, że załoga mogła źle zrozumieć specyficzne rosyjskie komunikaty? Piloci tego nie wykluczają.
"Kapitanie, poproszę licencję"
Wskazują też, że po słowach „pasadka dopołnitielna” jest coś, czego nie odczytano. A słowa kapitana – dziękuję - też trudno zrozumieć, bo za wstępną zgodę nikt nie dziękuje w ten sposób. - Może myśleli, że to zgoda na lądowanie – zastanawia się kpt. Gruszczyk
Piloci zgadzają się, że tego lądowania nie powinno być. Przy takich warunkach samolot powinien się zatrzymać na 100 metrach i nie schodzić niżej. - Jeżeli wyląduje się na danym lotnisku przy warunkach poniżej minimum, przychodzi miejscowy urząd lotniczy, mówi „captain, your licence please” i zabierają licencję – tłumaczy kpt Polański.
Źródło: "Fakty" TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN24