Tu woda się po prostu nie podniosła, nie "wyszła" z koryta i nie pochłaniała niespiesznie kolejnych zabudowań. Tu było zupełnie inaczej. Po tym, jak pękła tama - jak lawina - z impetem wpadła do miasta, taranując wszystko na swojej drodze. Porywała auta, wybijała szyby, wyrywała drzwi z futrynami, odrywała fragmenty ścian, w sekundy zmieniała budynki w stertę gruzów. Kiedy rozpędzona ściana wody dotarła do centrum miejscowości, w dwupiętrowym domu była pani Barbara i jej mąż Andrzej. Byli na piętrze. Na dole znajdował się prowadzony przez małżeństwo sklep z artykułami RTV i AGD. Konstrukcja domu została rozerwana, jakby jakaś nadludzka siła wydarła z niej wszystkie wnętrzności. Nurt porwał oboje.