Wchodzili do klubów, tracili świadomość, a rano budzili się bez pieniędzy albo z kredytami. Policja poinformowała o szeroko zakrojonym śledztwie wymierzonym w szefów sieci klubów go-go. Czy akcja jest początkiem końca zorganizowanego – jak twierdzi policja - procederu oszukiwania klientów?
Kilka tygodni temu policjanci pochwalili się rozbiciem ogólnopolskiej, zorganizowanej grupy, zajmującej się wyłudzeniami pieniędzy od klientów w kilkudziesięciu tak zwanych klubach go-go. W akcji uczestniczyło 500 funkcjonariuszy, którzy weszli do ponad dwudziestu miejsc na terenie całego kraju.
- Łącznie zatrzymano 22 osoby, z czego 19 zostało tymczasowo aresztowanych. Przedstawiono im zarzuty m.in. udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, także udziału w oszustwach i rozbojach dokonanych na klientach klubów go-go – mówi podinsp. Iwona Jurkiewicz, rzecznik Centralnego Biura Śledczego Policji.
Funkcjonariusze odkryli, że wyspecjalizowana "kadra" na bieżąco wskazywała obsłudze wszystkich klubów, który z mężczyzn będzie łatwym łupem.
Wielu klientów z pobytu w klubie nie pamięta praktycznie nic. Gdy rano sprawdzali stan konta, orientowali się, że stracili dziesiątki tysięcy złotych, za które rzekomo częstowali zatrudnione w lokalu hostessy niezwykle drogim szampanem, kupowali im róże lub zamawiali prywatny taniec w osobnym pokoju.
- Wypiłem dosłownie trzy czwarte piwa i więcej nic nie pamiętam. Odpaliłem smartfona i zdębiałem. Zobaczyłem transakcje opiewające na 120 tys. zł. Nie miałem takich pieniędzy, ale wzięto na mnie trzy pojedyncze kredyty na 50 tysięcy. Zrobiono to przez aplikację. Stało się to podczas pobytu w klubie – opowiadał "Uwadze!" pan Adrian.
Zapis monitoringu
O oszustwach, do których codziennie i na masową skalę może dochodzić w klubach go-go, informowaliśmy w "Uwadze!" już trzy lata temu. Poszkodowani mężczyźni zgłaszali się na policję, lecz prawie wszystkie śledztwa umarzano z braku dowodów. Pan Marek był jedynym, który się nie poddał, i na własną rękę szukał sprawiedliwości. Pomógł mu zdobyty zapis kamery, która pracowała podczas jego pobytu w lokalu. Choć obejmowała wyłącznie klubowy hall i zainstalowany w nim bankomat, można było zobaczyć, w jakim stanie znajdował się mężczyzna.
Mężczyzna wynajął prawnika i ponad cztery lata temu oskarżył o przywłaszczenie mienia cztery pracownice klubu. Batalia przed sądem zaczęła się od przegranej.
- Właściwie dawali mi do zrozumienia, że idąc tam, powinienem się liczyć z tym, że tak się wydarzy, bo te miejsca są właśnie do tego stworzone. Niektórzy myślą, że to są burdele, a to są normalnie miejsca, w USA faceci chodzą do go-go z dziewczynami – mówi mężczyzna.
Zwrot nastąpił dopiero w sądzie apelacyjnym, który kazał jeszcze raz zbadać sprawę. Wytknął, że nie wzięto pod uwagę kluczowych nagrań z monitoringu, gdzie widać, w jakim stanie jest klient i co robią z nim hostessy. Pan Marek czeka na kolejny wyrok, lecz w ciągu kilku lat poznał dogłębnie mechanizm działania klubów go-go. - W Krakowie, w centrali, gdzie są monitory, siedzieli sobie panowie i to oni celowali w ofiary, a nie dziewczyny wybierały tych panów – mówi mężczyzna.
"Zarobki? 20-30 tys. zł w jedną noc"
Dotarliśmy do jednej z pracownic rozbitej przez policję sieci. Kobieta pracowała w klubie go-go przez pół roku. - Właściciel klubu w ogóle się nie pokazuje w tym miejscu. Nawet nie wiem, dla kogo pracowałam. PIT miałam na jakiś sklep – opowiada kobieta. I dodaje: - Dziewczyny za jedną noc potrafiły zarobić dwadzieścia, trzydzieści tysięcy złotych.
- Z rozmów na toksykologii w jednym z warszawskich szpitali usłyszałem o dwóch substancjach. Jedno to flunitrazepam, a druga to woda utleniona, która w połączeniu z najmniejszą ilością alkoholu ścina człowieka z nóg – tłumaczy pan Maciej, klient klubu go-go.
Zapytaliśmy policję, jak to możliwe, że sieć działała kilka lat? - Sprawa jest bardzo skomplikowana. Grupy działają bardzo hermetycznie. Dla nas podstawą było to, żeby połączyć wszystkie wątki. Zaczęliśmy od pracy operacyjnej, ale o jej szczegółach nie możemy mówić – tłumaczy podinsp. Iwona Jurkiewicz
Jeden z bohaterów reportażu – pan Maciej - trafił do klubu go-go zaledwie kilka tygodni temu. Niemal natychmiast po odzyskaniu świadomości zgłosił się na policję. - Pierwsza reakcja była taka, że lepiej, żebym nie składał zeznań. Na dzień dobry dowiedziałem się, że śledztwo zostanie najprawdopodobniej umorzone ze względu na brak jakichkolwiek dowodów – mówi mężczyzna.
Źródło: "Uwaga!" TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN24