- Nie wiedziałem, że (katastrofa w Smoleńsku - przyp. red.) da paliwa na 5 lat kompletnej naparzanki, która będzie zjadała całą energię polityczną w Polsce - powiedział we "Wstajesz i wiesz" Cezary Michalski, publicysta "Krytyki politycznej" i "Newsweeka". - W kwestii Smoleńska większość spraw to jest kwestia wiary lub niewiary - zauważył z kolei reporter "Faktów" TVN Krzysztof Skórzyński.
Dziennikarze odnieśli się do najnowszych doniesień RMF FM. Według rozgłośni, biegłym powołanym przez Prokuraturę Wojskową w Warszawie udało się odczytać o 1/3 więcej słów niż w dotychczas publikowanych odczytach.
"Hipoteza naciskowa jest bardzo silna"
- Dlaczego po pięciu latach od tej pierwszej ekspertyzy pojawiają się jakieś dosłuchane fragmenty? - zastanawiał się Krzysztof Skórzyński. Zauważył, że nowa opinia biegłych jedynie "uwypukla bałagan", jaki był w kokpicie.
- Wiadomo, że jeśli samolotem dysponuje pan prezydent, który leci do Smoleńska, a potem do Katynia, bo ma tam rozpocząć kampanię wyborczą, to czy się tam pojawi czy nie, to jest dla niego rozstrzygnięcie polityczne. To, że ci piloci dalej lecą, to budowało kontekst oczywisty - stwierdził z kolei Cezary Michalski.
Jego zdaniem "stenogramy potwierdzają linię, że ten samolot nie powinien był się zbliżać do lotniska". - Potwierdzają, że pomiędzy politykiem ważnym, który bardzo chce, żeby tam wylądować, a pilotami, którzy wiedzą, że nie powinni lądować, hipoteza naciskowa jest bardzo silna - wtrącił Michalski.
"Za każdym razem śmierć prezydenta powodowałaby wielki kryzys polityczny"
Skórzyński dodał, że "jak kurz kampanijny już opadnie, to trzeba się pochylić nad tym co tam jest". - Dzisiaj jesteśmy na 3 dni przed rocznicą katastrofy, na miesiąc przed pierwszą turą wyborów prezydenckich. Widzimy co będzie tematem kampanii - ocenił.
- Dla mnie ten kontekst jest o tyle interesujący, że mieliśmy już wtedy jakby trzecią próbę byłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, żeby stracić życie - mówił Cezary Michalski. Jak dodał, "dwie pierwsze próby były w Gruzji". - Najpierw próba wymuszenia na samolocie, w którym znajdował się on i inni prezydenci, żeby lądował w strefie walk, w Tibilisi, gdzie latały rosyjskie rakiety przeciwlotnicze. Potem mieliśmy granicę Abchazji z ostrzelaniem (w trakcie wizyty Lecha Kaczyńskiego w Gruzji w kierunku kolumny samochodowej z prezydentem pały strzały - red.). Za każdym razem ta śmierć prezydenta powodowałaby wielki kryzys polityczny w Polsce, być może wprowadzenie Polski w kontekst kryzysu międzynarodowego. Za trzecim razem się udało - stwierdził Michalski.
Doniesienia RMF FM
Radio RMF FM poinformowało we wtorek, że dotarło do najnowszej opinii biegłych powołanych przez Prokuraturę Wojskową w Warszawie, którzy na nowo odczytali zapis rejestratora rozmów w kokpicie prezydenckiego tupolewa. Ma ona zawierać o ok. 30 proc. więcej odczytanych słów niż odczytali eksperci z Krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Sehna i o ok. 40 proc. więcej niż jest w stenogramach Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji.
Według rozgłośni, na podstawie stenogramu obraz tego, co działo się w kabinie pilotów tupolewa, znacząco odbiega od wcześniejszych ustaleń zespołów ekspertów. RMF FM podało, że wynika z nich, iż w kabinie pilotów do samego końca przebywała osoba opisana przez biegłych jako Dowódca Sił Powietrznych. Osoba ta miała nie opuszczać kokpitu mimo wezwania stewardessy do zajęcia swoich miejsc, wydawać polecenia członkom załogi i zachęcać do lądowania. Sugestie o konieczności lądowania miały też padać z ust dyrektora protokołu dyplomatycznego Mariusza Kazany.
Radio podkreśla, że najnowsza opinia uznaje za wadliwe wszystkie wcześniejsze ekspertyzy nagrania - zarówno prowadzone przez MAK, jak przez tzw. Komisję Millera, Instytut im. Sehna, czy Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji. Wskazano w niej, że wszystkie wcześniejsze badania oparte były na jednakowych kopiach zapisu przechowanego w Moskwie rejestratora MARS, wykonanych z nieodpowiednią dla uzyskania pełnego zapisu tzw. częstotliwością próbkowania. Biegli prokuratury wykorzystali zaś własną kopię zapisu, zarejestrowaną podczas specjalnej, dodatkowej wizyty w Moskwie w lutym 2014. Okazało się, że dotychczas znane kopie nagrania z rejestratora MARS były znacząco zubożone przez sam sposób ich skopiowania, usuwający część zarejestrowanych i wciąż możliwych do odczytania danych na taśmie magnetycznej. Polscy biegli ponownie skopiowali zapisy "czarnej skrzynki" w lutym 2014 r. w Moskwie.
Autor: eos//tka / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Wikimedia (CC BY SA 2.0)