- Powiedziałem premierowi Tuskowi, żeby nie wierzył, że ja go nienawidzę. To po pierwsze. Po drugie, że życzę mu powodzenia - wyjaśniał w środę w Sejmie Jarosław Kaczyński. Po wygłoszonym przez premier Ewę Kopacz expose prezes PiS podszedł do Donalda Tuska i uścisnął mu dłoń. Czy to szansa na złagodzenie trwającego od lat napięcia we wzajemnych stosunkach tych polityków?
Premier Ewa Kopacz tuż przed godz. 11 zakończyła wygłaszanie swojego expose. Przemówienie trwało 45 minut. Jeszcze dziś wieczorem odbędzie się głosowanie nad udzieleniem rządowi wotum zaufania.
Kaczyński "bez nienawiści"
W trakcie przerwy w obradach Jarosław Kaczyński spotkał się z dziennikarzami. Odniósł się do krótkiej rozmowy z byłym premierem Donaldem Tuskiem. - Powiedziałem premierowi Tuskowi, żeby nie wierzył, że ja go nienawidzę. To po pierwsze. Po drugie, że życzę mu powodzenia - wyjaśnił Kaczyński.
Dodał, że początkowo ekspremier nie zrozumiał intencji jego deklaracji i sądził, że Kaczyński wyznaje mu brak sympatii. - Kiedy mu wyjaśniłem, tośmy się rozstali w tej sprawie w zgodzie - mówił szef PiS. - Chciałem w ten sposób zareagować na to wezwanie, które opierało się na tezie całkowicie kontrfaktycznej, tzn., że to my jesteśmy winni przemysłowi nienawiści - tłumaczył motywy swojego gestu.
I dodał: - To oczywiście nie my jesteśmy winni. Myśmy padli ofiarą.
Kaczyński ocenił, że nie jest "rzeczą dobrą, żeby w przemówieniu, w którym wzywa się do współpracy, stawać sprawy w ten sposób". Nie chciał odnieść się do samej treści expose Ewy Kopacz.
Cień katastrofy smoleńskiej
Wojno polsko-polska, którą toczyli Donald Tusk i Jarosław Kaczyński, całkowicie zdominowała krajową scenę polityczną w ostatnich latach.
Istniejąca od dawna polityczna rywalizacja, zaostrzona po fiasku rozmów ws. zawarcia koalicji PO-PiS po wyborach parlamentarnych w 2005 roku, przerodziła się w relację o wiele bardziej dramatyczną po katastrofie smoleńskiej, w której w 2010 roku zginął prezydent Lech Kaczyński. Jego brat Jarosław wytykał stronie rządowej m.in. złe przygotowanie wizyty głowy państwa oraz pozostawienie śledztwa w rękach Rosji. W bliskim otoczeniu prezesa PiS wielu zwolenników ma teza. że w Smoleńsku doszło do zamachu. On sam wypowiadał się w tej kwestii w różnym tonie.
Do bardzo ostrego starcia w związku z katastrofą rządowego tupolewa doszło na sali sejmowej w kwietniu 2012 r. Posłowie PiS chcieli wtedy, by Sejm zajął się projektem uchwały, zgodnie z którym parlament miałaby zobowiązać rząd Rosji do przekazania wraku Polsce.
- Wolałbym się nie urodzić, niż na grobach zmarłych budować swoją karierę polityczną - zarzucił Kaczyńskiemu Tusk.
Prezes PiS odpowiedział zarzutem, że szef polskiego rządu ponosi polityczną odpowiedzialność za tragedię.
- To pańska wina. Wszystko, co się zdarzyło przed katastrofą, jest z pana winy. To wynik pana polityki niezależnie od tego, co pan będzie mówił. W sensie politycznym ponosicie 100 proc. odpowiedzialności za katastrofę!- mówił Kaczyński.
Wina Tuska
Jarosław Kaczyński miał zwyczaj tłumaczenia wielu problemów pojawiających się w Polsce "winą Tuska". Premier obarczany był więc odpowiedzialnością za zagrożenie powodziowe, kłopoty w służbie zdrowia, masową emigrację Polaków w poszukiwaniu pracy czy upadek polskiego przemysłu stoczniowego.
Prezes PiS nie tracił również okazji, by wytknąć stronie rządowej niedociągnięcia czy potknięcia. Taka sposobność nadeszła na przykład, gdy ulewny deszcz przez kilka godzin padał na murawę Stadionu Narodowego w październiku 2012 r. W związku z tym trzeba było przełożyć mecz Polska - Anglia na kolejny dzień. Jarosław Kaczyński nie miał wątpliwości, kto ponosi winę za taki przebieg spraw: - Przypominam wypowiedź Donalda Tuska: "Mój rząd jest jak Stadion Narodowy". To wydarzenie ma charakter symboliczny. Pokazuje w sposób iluminacyjny stan polskich organizacji, polskich instytucji. To trzeba widzieć także w perspektywie ofensywy ekonomicznej, którą ogłosił Donald Tusk. Proszę zwrócić uwagę, że mają ją organizować ci sami ludzie i instytucje, które nie są w stanie przeprowadzić tak prostego przedsięwzięcia, jak mecz piłki nożnej w czasie deszczu - stwierdził wtedy prezes PiS. Stałym elementem dyskursu politycznego Jarosława Kaczyńskiego było również nawoływanie do dymisji Donalda Tuska oraz wszystkich jego gabinetów i wielu poszczególnych ministrów.
"Szpieg z krainy deszczowców"
Złośliwości swojemu największemu politycznemu rywalowi nie szczędził również Donald Tusk. W czasie majowych powodzi Jarosław Kaczyński zawiesił kampanię wyborczą przed wyborami do Parlamentu Europejskiego i udał się na tereny zagrożone zalaniem. - Słyszałem, że szpieg z krainy deszczowców grasował na wałach. Szukał powodzi i nie znalazł. Bardzo mi przykro z tego powodu - skomentował aktywność prezesa Tusk. Politycy przez lata nie żałowali sobie drobnych - lub nieco większych uszczypliwości - przekazywanych za pośrednictwem mediów.
Bezpośredniej debaty jednak unikali. Prezes PiS proponował premierowi dyskusję w gronie ekspertów na temat zdrowia. Tusk chciał jednak rozmawiać z Kaczyńskim twarzą w twarz. Prawo i Sprawiedliwość zgodnie oceniło propozycję jako przejaw tchórzostwa. Donald Tusk wytknął z kolei Kaczyńskiemu brak obecności na sali sejmowej w czasie debaty na temat priorytetów polskiej polityki zagranicznej. Prezes PiS znajdował się wtedy … w Pułtusku. - Nie ma czasu na ucieczki do Pułtuska, skoro można z całym Tuskiem dyskutować o najważniejszej sprawie w historii Polski ostatnich lat - skomentował szef rządu.
"Byle go tutaj nie było"
Po wyborze Tuska na szefa Rady Europejskiej Jarosław Kaczyński prezentował cały wachlarz emocji. Jeszcze zanim europejscy politycy podjęli ostateczną decyzję, prezes PiS apelował, by "sobie Tuska zabrali do Brukseli". - Byle by go tylko tutaj nie było - nie krył radości.
Później złagodził nieco ton, przekonując, że z sukcesu każdego Polaka należy się cieszyć, by ostatecznie stwierdzić, że Donald Tusk do Brukseli ucieka przed krajowymi problemami i niespełnionymi obietnicami.
Autor: pk,kg//plw,rzw / Źródło: tvn24