Marta Kaczyńska nie rezygnuje z wyjaśnienia, czy inwigilowano jej rodziców. Pełnomocnik córki zmarłej pary prezydenckiej złożył wniosek do sądu o uchylenie decyzji płockiej prokuratury, która 14 marca odmówiła wszczęcia śledztwa w tej sprawie.
Mec. Grzegorz Ksepko w odwołaniu do warszawskiego sądu zarzucił tej decyzji naruszenie procedury i przedwczesną odmowę wszczęcia śledztwa. Jak podkreśla, zbadano tylko, że wobec prezydenckiej pary nie był prowadzony tzw. podsłuch procesowy, a nie zbadano, czy specsłużby prowadziły tzw. podsłuch operacyjny, co wolno robić policji, Straży Granicznej, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, czy Centralnego Biura Antykorupcyjnego lub służbom wojskowym.
- Nie przesądzamy, czy doszło do popełnienia przestępstwa, ale twierdzimy, że nie zrobiono wszystkiego, żeby to wyjaśnić - mówi adwokat. Jak dodaje, teraz najprawdopodobniej sąd wyznaczy posiedzenie, na którym ustosunkuje się do wniosku.
"Nie było inwigilacji"
14 marca płocka prokuratura uznała, że w prowadzonym w Warszawie śledztwie ws. ujawnienia raportu ABW dotyczącego incydentu w Gruzji w 2008 roku (do sądu trafił w tej sprawie akt oskarżenia Piotra Kownackiego - b. szefa kancelarii Kaczyńskiego) nie doszło do inwigilacji Lecha Kaczyńskiego oraz jego małżonki i odmówiła wszczęcia postępowania w tej sprawie.
- Prokurator uznał, że absolutnie nie było sytuacji, w której można mówić o inwigilacji prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w tym o przekroczeniu uprawnień - informowała rzeczniczka płockiej prokuratury.
Co się działo w Gruzji i potem?
23 listopada 2008 roku konwój samochodów z prezydentem Lechem Kaczyńskim i prezydentem Gruzji Micheilem Saakaszwilim został zatrzymany przy granicy z Osetią Południową. Rozległy się strzały. Nikomu nic się nie stało.
Powołując się na tajny raport ABW, "Dziennik" napisał, że za najbardziej prawdopodobną wersję uznano w dokumencie, iż "sytuacja mogła być wykreowana przez stronę gruzińską". Według ujawnionych ustaleń, polskie Biuro Ochrony Rządu nie znało szczegółów wyjazdu na granicę, a w chwili, gdy padły strzały, Lech Kaczyński - przebywający razem z prezydentem Gruzji - nie miał właściwej obstawy.
W styczniu "Rzeczpospolita" napisała, że podczas śledztwa ws. ujawnienia raportu "sprawdzano billingi urzędników z kancelarii poprzedniego prezydenta". - Sięgnięto do zapisów połączeń Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Do wszystkich danych dostęp miała ABW - podała wówczas "Rz".
Po tej publikacji Prawo i Sprawiedliwość oceniło, że to sprawa "na skalę amerykańskiej afery Watergate".
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24