- Jeżeli spektrometr i jeszcze jakieś inne urządzenie wskazują, że był to trotyl, to prawdoodobieństwo, że go tam nie było jest dla mnie równe zeru - powiedział w Sejmie producent spektrometrów Jan Bokszczanin. Uczestniczący w posiedzeniu komisji sprawiedliwości i praw człowieka mężczyzna dodał, że jeżeli taki materiał został wykryty, to jest mnóstwo metod - m.in. spektrometria masowa - za pomocą których można w ciągu 1-2 godzin to sprawdzić.
Bokszczanian wyjaśnił zebranym na posiedzeniu komisji zasadę, na jakiej działają produkowane przez niego spektrometry - czyli detektory par materiałów wybuchowych, które są stosowane przez służby w ponad 60 krajach.
Spektrometr jak nos
Zaznaczył, iż urządzenia te można porównać do nosa - tzn. "detektory wychwytują opary i rozpoznają, czego one dotyczą". Jak tłumaczył metoda działania tych urządzeń polega na spektrometrii w zmiennnym polu elektrostatycznym. - Tzn. zasysane cząsteczki związków razem z powietrzem podlegają jonizacji poprzez źródło promieniowania i następnie przystawiane są do rurki dryfujacej. Jony, zjonizowane cząsteczki różnych związków, dryfują w kierunku detektora - mówił Bokszczanin. - Charakterystyką dla każdego jonu jest różna ruchliwość w tym polu elektrostatycznym - dodał.
- Dlatego nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że jeżeli to urządzenie pokazuje, że to są jony trotylu, to mogą to być również jony różnych innych substancji - powiedział Bokszczanin. Zaznaczył, że co prawda urządzenie może się "zatkać", ale nie wyda kłamliwego wyniku.
Dodał, że kwestia tego, w jaki sposób ten materiał tam się znalazł - "to już sprawa śledztwa".
Bokszczanian podkreślił, iż "nie chciałby, aby jego obecna wypowiedź zabrzmiała jako jakakolwiek deklaracja polityczna".
Prokuratura zaprzeczyła, że znaleziono trotyl
W końcu października "Rzeczpospolita" napisała, że śledczy znaleźli na wraku w Smoleńsku ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa zaprzeczyła tym doniesieniom. Zaznaczyła, że znalezione ślady - podczas pobytu biegłych w Smoleńsku - mogą oznaczać obecność tzw. substancji wysokoenergetycznych. Jak wtedy wyjaśniał szef warszawskiej WPO płk Ireneusz Szeląg, urządzenia wykorzystywane w Smoleńsku mogą w taki sam sposób sygnalizować obecność materiału wybuchowego, jak i innych związków np. pestycydów, rozpuszczalników i kosmetyków. Próbki pobrane z wraku Tu-154M oraz miejsca katastrofy smoleńskiej przetransportowano w środę po południu do Polski - poinformowała Naczelna Prokuratura Wojskowa. Polski prokurator odebrał te próbki we wtorek w Moskwie. Próbki trafią teraz do Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji w Warszawie. Według szacunków ich badania mogą potrwać od kilku miesięcy do pół roku.
Autor: mon//kdj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24